Skonsternowany kapitan czekał, patrząc, jak Tayella wyciera zapłakane oczy jego chusteczką.
– Kiedy przyszli nas zabrać, ponieważ nie zdołaliśmy zapłacić Satrapie podatków, walczyłam. Zabili mi męża i wzięli mnie, lecz moja mała wówczas córeczka uciekła. Nigdy nie przypuszczałam, że ją jeszcze kiedykolwiek zobaczę… Nie mówiąc o moim wnuku, którego istnienia nawet nie podejrzewałam.
Wskazała z czułością na Kennitowego mata i na małego Sorcora. Znowu po policzkach spłynęły jej łzy, a bezgłośny szloch odebrał mowę.
Uspokajała się długo i wkrótce inni ludzie wtrącili się, by jej pomóc i opowiedzieć własne historie. Kennit wreszcie zrozumiał ten najbardziej niesamowity zbieg okoliczności. Okazało się, że w większości niewolnicy z pokładu “Fortuny” pochodzili z tej samej wioski, co pierwotni założyciele Krzywego. Nikt tu nie wierzył, że to tylko zbieg okoliczności. Wszyscy, nawet surowy Sorcor, przypisywali owo spotkanie magicznej dedukcji Kennita. Piracki kapitan wiedział, że niemal przypadkowo wybrał ten port, a jednak czuł, że na jego decyzję miała wpływ pewna potężna siła.
Najzwyklejsze szczęście. Jego szczęście! Szczęście, któremu ufał i którego nigdy nie kwestionował. Od niechcenia pogładził palcem czarodrzewowy talizman na nadgarstku. Nie wolno mu szydzić z tego szczęścia ani pogardzać tą szansą. Nie wolno mu. Takie szczęście wymaga od niego śmiałości. Zdecydował, że im powie. Nieśmiało i pokornie spytał Tayellę:
– Czy moi ludzie powiedzieli ci, jakie proroctwo otrzymałem od przedstawiciela Innego Ludu?
Tayelli wytrzeszczyła oczy. Poczuła, że nadchodzi niezwykła chwila. Jej milczenie – niczym rozszerzający się krąg fal – zawładnęło zebranymi. Wszyscy patrzyli na Kennita.
– Coś słyszałam – bąknęła ostrożnie.
Piracki kapitan spuścił wzrok, jak gdyby poczuł się pokonany.
– Tutaj zaczniemy – odezwał się w końcu niskim, subtelnym głosem. Potem zrobił większy wdech i kontynuował jeszcze głębszym głosem: Tak, właśnie od tego! – dodał szczególnym tonem, by zebrani poczuli się zaszczyceni jego szczerością.
Udało się. Wszystkie oczy zalśniły łzami. Zdziwiona Tayella potrząsnęła powoli głową.
– Ale cóż możemy ci ofiarować? – spytała niepewnie. – Jesteśmy wioską na odludziu. Nie mamy tu pól uprawnych ani wspaniałych domów. Cóż to za królewska siedziba?
– Zacznę od tego, od czego wy zaczęliście – odpowiedział cichym, łagodnym głosem. – Przywiozłem wam statek i wytrenowałem dla was jego załogę. Będziecie pracowali na “Fortunie” pod banderą kruka. Zostawię Rafo, by nauczył was naszego sposobu życia. Bierzcie wszystko, co zechcecie od każdego mijającego was statku i uczyńcie to własnym. Nie zapominajcie, że Satrapa odebrał wam cały dobytek i nie wstydźcie się odbierać bogactw handlarzom z Jamaillii, których władca karmi waszą krwią. – Spojrzał w wilgotne oczy swego mata i znalazł w nich inspirację. – Napadajcie na każdy przepływający przez wasze wody statek z niewolnikami. Załogę wrzucajcie do wody, co z zadowoleniem przyjmą tutejsze węże, a statki gromadźcie w waszym porcie. Z całego ładunku, który będzie się znajdował na ich pokładach, Krzywemu należy się połowa. Pamiętajcie: połowa! – powtórzył to słowo głośno, aby cała grupa usłyszała o jego hojności. – Resztę przechowajcie dla mnie. Zanim rok upłynie, Sorcor i ja wrócimy po naszą część i wówczas dowiecie się, jak najlepiej sprzedać wasze łupy. – Z lekko drwiącym i pewnym siebie uśmiechem Kennit podniósł drewnianą czarkę z winem. – Wznoszę cierpki toast! Za nadejście słodszych i lepszych czasów!
Wszyscy zebrani wykrzykiwali pochlebstwa pod jego adresem. Tayella najwyraźniej nie zauważyła, że piracki kapitan właśnie odebrał jej władzę nad osadą. Oczy kobiety lśniły równie mocno jak pozostałych. Wzniosła swoją czarkę wysoko. Nawet zimnokrwisty Sorcor przyłączył się do zebranych, którzy krzyczeli imię jego kapitana. Takiego triumfu jak ten nie odczuwał nigdy dotąd. Kennit spojrzał w pełne uwielbienia oczy mata i uprzytomnił sobie, że po raz kolejny zmienił go w wiernego psa. Uśmiechnął się do niego, a nawet do niemowlęcia, które Sorcor nadal trzymał w ramionach, po czym wybuchnął śmiechem. Jego mat sądził, iż kapitan nadał dziecku imię na jego cześć. Że była to jakaś nagroda. Kennit nie walczył z własnym uśmiechem. Podniósł znowu wysoko czarkę. Serce mu waliło, gdy czekał, aż otaczający go ludzie ucichną. Kiedy zamilkli, przemówił złudnie miękkim głosem.
– Róbcie, jak wam powiedziałem – rozkazał im łagodnie. – Zacznijcie działać na mój sposób, a ja pomogę wam osiągnąć spokój i dobrobyt.
Jego słowa powitał niemal ogłuszający ryk. Młody pirat spuścił skromnie oczy i przyjrzał się uśmiechniętej małej twarzy nad nadgarstku.
Zabawa trwała jeszcze długo, całą noc i następny ranek. Zanim się skończyła, większość starych i nowych mieszkańców Krzywego zataczała się od kwaśnego wina, a żołądek Kennita przewracał się na samą myśl o trunku. Sorcorowi udało się zamienić z kapitanem kilka słów. Błagał Kennita o wybaczenie, że w niego zwątpił, a później przyznał, iż uważał go za człowieka pozbawionego serca i zimnego jak wąż. Młody pirat nawet nie musiał pytać, co zmieniło opinię starego mata. Słyszał już od wielu osób, jak poruszyła jego marynarzy i byłych niewolników informacja, że Kennit – znany jako jeden z najtwardszych kapitanów Wysp Pirackich – uronił łzę na widok ich niedoli w ładowni. Wybawił ich, płakał z ich powodu, a następnie ofiarował im nie tylko wolność, ale także dawno utracone rodziny.
Zbyt późno młody pirat zdał sobie sprawę z faktu, że wcale nie musiał dawać im także statku, ale co się stało, to się nie odstanie. A połowa zdobytych przez nich łupów bez wysiłku trafi do jego sakiewki. To był niezły początek. Naprawdę niezły.
– Chciałam go tylko zobaczyć jeszcze raz, zanim wypłyniecie. Moja matka również. – Kiedy Keffria wypowiedziała te słowa, pospiesznie podniosła filiżankę z herbatą i upiła łyk. Próbowała przybrać nonszalancką minę, jak gdyby prosiła męża o jakiś drobiazg, a nie o spotkanie z synem, które miało dla niej ogromne znaczenie.
Kyle Haven wytarł usta w serwetkę, po czym odłożył ją na stół.
– Wiem, moja droga. Wiem, że musi być ci trudno. Nie widziałaś go od tylu lat, a teraz znowu zabiorę go daleko. Musisz pamiętać, że z tej podróży przywiozę ci zdrowego, młodego człowieka, syna, z którego będziesz dumna. W tej chwili chłopak jeszcze niewiele rozumie. Praca, której się uczy, jest twarda, toteż Wintrow wydaje się zniechęcony. Nie wątpię, że każdej nocy boli go całe ciało. – Mężczyzna podniósł filiżankę, spojrzał w nią z ukosa i odstawił. – Dolej mi herbaty. Jeśli przed naszym wypłynięciem przywiozę go do domu, do mamy i babci, uzna, że wolno mu się przed wami wypłakać i zmięknie. Zacznie skamlać i błagać, wy obie bardzo się zaniepokoicie, a później chłopak będzie się musiał przyzwyczajać od nowa. Nie, Keffrio, zaufaj mi w tej sprawie. Spotkanie nie przyniosłoby nic dobrego ani jemu, ani tobie. Ani twojej matce, która i tak przeżywa trudny okres po śmierci Ephrona. Nie pogarszajmy jej złego samopoczucia.
Keffria szybko pochyliła się do przodu i uzupełniła herbatę w mężowskiej filiżance. Kiedy przyłączył się do niej przy stoliku śniadaniowym, była bardzo zadowolona i przeświadczona, że zdoła wybłagać tę łaskę. Wydawało jej się, że od ich ostatniej rozmowy minęła wieczność. W ostatnich dniach Kyle wracał wieczorem wyczerpany i od razu kładł się spać. Wstawał codziennie przed świtem i pospiesznie wracał na statek. Tego ranka ociągał się trochę dłużej w łóżku, więc w Keffrii zatliła się iskierka nadziei na krótką pogawędkę. A gdy mąż oświadczył jej, że wystarczy mu czasu na wspólne śniadanie z żoną, jej pewność wzrosła. Niestety, kiedy wspomniał o Wintrowie, zmartwiła się. Mówił tym wyniosłym tonem, który sprawiał, że nie potrafiła z nim dyskutować. Wiedziała, że dla świętego spokoju najlepiej porzucić płonne nadzieje.