Выбрать главу

Wintrow wiedział, że musi odpowiedzieć na to pytanie, w przeciwnym razie poczuje w krzyżu kopniak zadany przez Torga buciorem.

– Uważam niewolnictwo za rzecz niemoralną i nielegalną. Zresztą nie powinniśmy dyskutować o planach kapitana. – Nadal nie podnosił oczu znad swojej pracy, czyli stosu starej liny. Zadanie Wintrowa polegało na rozplataniu jej i ocaleniu tyle, ile się da. Resztę należało rozszczepić na poszczególne włókna, które można by ponownie spleść w linę lub wykorzystać do uszczelniania szpar. Ręce chłopca stały się już tak szorstkie jak juta, którą w nich trzymał. Kiedy na nie patrzył, nie mógł uwierzyć, że jeszcze tak niedawno były to delikatne dłonie artysty, które potrafiły tworzyć wspaniałe kompozycje z kawałków szkła. Naprzeciwko niego, na pokładzie dziobowym nad własnym stosem pracował Mild. Wintrow zazdrościł młodemu marynarzowi zręcznych, stwardniałych rąk. Kiedy Mild podniósł kawałek liny i potrząsnął nim, ta w jakiś niemal magiczny sposób rozplatała się sama. Wintrow zwijał i skręcał swój fragment, lina jednak stale mu się wymykała.

– Ho, ho. Robimy się nieuprzejmi, co? – Ciężki bucior Torga trącił go boleśnie. Ciało chłopca było nadal posiniaczone od otrzymywanych wcześniej kopniaków.

– Nie, panie – odpowiedział odruchowo Wintrow. Czasami wystarczyło trochę służalczości. Początkowo chłopiec próbował mówić do swego brutalnego prześladowcy jak do człowieka inteligentnego, prędko się jednak nauczył, że wszelkie słowa, których Torg nie rozumiał, interpretował sobie jako drwinę z jego osoby, a wyjaśnienia uważał za kiepską wymówkę. Im mniej zatem Wintrow mówił, tym rzadziej obrywał. Dla świętego spokoju często więc się zgadzał ze stwierdzeniami, którym by w normalnych okolicznościach zaprzeczył. Starał się, aby nie pozostawały w sprzeczności z jego godnością i moralnością, lecz powiedział też sobie, że najważniejsze jest przetrwanie. Musiał przeżyć do czasu, gdy zdoła uciec.

Ośmielił się zaryzykować pytanie.

– W jakich portach się zatrzymamy?

Postanowił, że jeśli zacumują gdzieś na Półwyspie Szpik, znajdzie sposób, by opuścić statek. Niezależnie od długości drogi, którą będzie musiał przejść piechotą, wróci do swojego klasztoru. Gdyby opowiedział kapłanom swoją historię, na pewno by go wysłuchali, a potem zmieniliby mu nazwisko i umieścili go gdzieś, gdzie ojciec nigdy nie zdołałby go znaleźć.

– Nigdzie w pobliżu Półwyspu Szpik – odrzekł Torg ze zjadliwą uciechą. – Jeśli chcesz wrócić do klasztoru, będziesz musiał do niego dopłynąć. – Drugi oficer “Vivacii” roześmiał się głośno i Wintrow zrozumiał, że zbyt jawnie zadał pytanie.

Zaniepokoił się, że nawet głupkowaty Torg potrafił mu czytać w myślach. Czyżby zbyt często śnił o powrocie? Czy pragnienie ucieczki było widoczne w każdym jego ruchu? Może i tak, sądził bowiem, że tylko w ten sposób zdoła pozostać przy zdrowych zmysłach. Bez przerwy obmyślał sposób wymknięcia się ze statku. Za każdym razem, gdy Torg zamykał go na noc w komorze kotwicznej, czekał, aż umilkną odgłosy kroków, a potem próbował otworzyć drzwi. Żałował, że był taki niecierpliwy podczas pierwszych spędzonych na statku dni, bowiem jego niezdarne próby ucieczki zaalarmowały kapitana i załogę. Wszyscy poznali jego zamiary, a Kyle oświadczył głośno, że każdy marynarz, który pomoże jego synowi opuścić pokład, srogo za to zapłaci. Dlatego Wintrow nigdy nie bywał tam sam, a ci, którzy pracowali obok niego, oburzali się, że nie mogą mu ufać, tylko muszą go pilnować.

Torg przeciągnął się potężnie, aż zastrzykały mu stawy, potem ponownie dźgnął butem grzbiet Wintrowa.

– Do roboty, chłopcy. Trzeba pracować, aby zarobić. Mild, od tej chwili jesteś niańką. Dopilnuj, żeby ten ładny młodzieniec się nie nudził. – Wintrow otrzymał ostatniego kopniaka, po czym drugi oficer odszedł w dół pokładu.

Żaden z chłopców nie podniósł oczu, aby obserwować jego odejście, kiedy jednak Torg odszedł wystarczająco daleko, Mild śmiało zauważył:

– Któregoś dnia ktoś go zabije i wyrzuci za burtę. Tak byłoby najlepiej dla wszystkich. – Ręce młodego marynarza ani na chwilę nie przerwały pracy. – Może nawet ja to zrobię – dodał wesoło.

Spokojna uwaga dotycząca zamordowania Torga zmroziła Wintrowa. Mimo iż nie lubił drugiego oficera, nie potrafiłby go znienawidzić i nigdy nie przyszłaby mu do głowy myśl o zabiciu go. Nie spodziewał się też po Mildzie takiego oświadczenia. Poczuł niepokój.

– Nie pozwól, żeby ktoś taki jak Torg wypaczył twoje życie i poglądy – zasugerował cicho. – Nawet sama myśl o zamordowaniu drugiej osoby w imię zemsty niszczy duszę. Nie wiemy, dlaczego Sa daje takim ludziom jak on władzę nad innymi, możemy wszakże bronić się przed nimi, by nie wypaczali naszych umysłów i dusz. Kiedy trzeba, okazujmy mu posłuszeństwo, lecz nie…

– Nie prosiłem o kazanie – zaprotestował drażliwie Mild i z oburżeniem cisnął na pokład kawałek liny, nad którym pracował. – Zdaje ci się, że kim jesteś? Z jakiej racji mówisz mi, jak mam myśleć lub żyć? Nigdy nie rzucasz zdań, które ci ślina przyniesie na język, tak po prostu? Spróbuj kiedyś. Powiedz sobie na głos: “Naprawdę chciałbym zabić tego cholernego drania”. Będziesz zaskoczony, jaką ulgę przynoszą takie słowa. – Odwrócił twarz od Wintrowa i oświadczył głośno z pozoru w stronę masztu. – Głupek. Starasz się z nim pogawędzić jak z równym, a ten ci prawi kazania, jak gdybyś przyszedł do niego na klęczkach, błagając o radę.

Chłopiec przez chwilę czuł się znieważony, potem bardzo zakłopotany.

– Nie miałem zamiaru… – Chciał wyjaśnić Mildowi, że nie czuje się od niego lepszy, ale kłamstwo nie przeszło mu przez gardło. Zmusił się więc do powiedzenia prawdy. – Ale masz rację. Nigdy niczego nie mówię, zanim wcześniej tego nie przemyślę. Uczono mnie unikać niedbałych fraz. W klasztorze, jeśli dostrzegamy, że ktoś mówi w sposób dla siebie zgubny, wtedy zwracamy mu uwagę. Chcemy pomagać sobie nawzajem, a nie…

– No cóż, nie jesteś już w klasztorze, ale na pokładzie statku. Kiedy wbijesz to sobie do swojej tępej łepetyny i zaczniesz się zachowywać jak marynarz? Wiesz, żal patrzeć, jak pozwalasz wszystkim wokół pomiatać swoją osobą. Pójdź po rozum do głowy i staw im czoło, zamiast bez przerwy się modlić do Sa. Postaw się Torgowi. Jasne, dostaniesz za to cięgi. Ale w gruncie rzeczy on jest większym od ciebie tchórzem. Jeśli zobaczy, że potrafisz się na niego zamachnąć marszpiklem, da ci spokój. Nie dostrzegasz tego?

Wintrow starał się zachować godność.

– Zrozum, że gdybym zaczął się zachować tak jak on, wtedy właśnie wygrałby ze mną.

– Bzdura. Prawda jest taka, że bardzo się boisz lania i nie chcesz się do tego przyznać. Pamiętasz, jak przed paroma dniami Torg wrzucił twoją koszulę na maszt, aby sobie z ciebie zadrwić. Powinieneś był ją szybko zdjąć, zamiast czekać, aż ci każą. W ten sposób przegrałeś dwa razy, nie widzisz tego?

– Uważam, że ani razu nie przegrałem. To był okrutny żart, niegodny mężczyzny – odparł spokojnie Wintrow.

Mild zdenerwował się.

– Rany! Za to właśnie cię nie lubię. Wiesz, o co mi chodzi, ale przekręcasz moje słowa. Nie mówię o tym, co jest “godne mężczyzny”, lecz o tym, co się dzieje tu i teraz. Chodzi mi o ciebie i o Torga. A tamto starcie mogłeś wygrać tylko w jeden sposób – udając, że cała sprawa nie ma dla ciebie znaczenia. Zamiast unosić się godnością, trzeba było wleźć na maszt i ściągnąć ten kawał materiału. A ty co? Kręciłeś się po pokładzie, zbyt dumny, by sięgnąć po własną koszulę… – Mild zamilkł, najwyraźniej sfrustrowany brakiem odpowiedzi. Po chwili zaczerpnął oddechu i jeszcze raz spróbował przemówić do rozumu młodszemu koledze. – Niczego nie rozumiesz? Stało się źle, że Torg zmusił cię na oczach wszystkich do wspięcia się na maszt. Wtedy naprawdę przegrałeś! Teraz cała załoga uważa, że nie masz w sobie odwagi… Że jesteś tchórzem. – Potrząsnął głową z rozgoryczeniem. – Wystarczy, że wyglądasz jak mały chłopiec. Musisz się jeszcze tak zachowywać?

Oburzony, wstał i odszedł. Przez jakiś czas Wintrow siedział z oczyma spuszczonymi na stos liny. Słowa Milda wstrząsnęły nim bardziej, niż chciał przyznać. Młodziutki marynarz bardzo wyraźnie zasugerował mu, że Wintrow żyje obecnie i działa w zupełnie innym, nieznanym mu świecie. Obaj chłopcy byli zapewne niemal w tym samym wieku, jednakże Mild trafił na pokład statku już trzy lata temu. Teraz był marynarzem z krwi i kości, a od pojawienia się Wintrowa awansował z pozycji chłopca pokładowego na marynarza. Nie wyglądał też na chłopca. Był muskularny, zwinny, o całą głowę wyższy od młodego kapłana, a na jego brodzie powoli pojawiał się zarost. Wintrow nie uważał swej drobnej budowy i dziecięcej powierzchowności za wady, lecz nawet gdyby nimi były, i tak nie potrafiłby zmienić swego wyglądu. Jednak pod tym względem łatwiej mu było w klasztorze, gdzie wszyscy zgodnie stwierdzali, że każdy człowiek powinien dorastać we własnym tempie i na swój własny sposób.