– Pamiętaj, chłopcze, że cię obserwuję – w ciszy nieprzyjemnie zahuczał głos Torga. Kiedy Wintrow nie zareagował na jego stwierdzenie, drugi oficer warknął: – Odpowiedz mi, chłopcze!
– Nie zadałeś mi pytania – zauważył Wintrow spokojnie. Żeby tylko zachował rozwagę, pomyślała stojąca w doku Althea.
– Jeśli spróbujesz zeskoczyć dziś wieczorem ze statku, tak ci skopię tyłek, że ci kręgosłup pęknie – zagroził mu Torg. – Rozumiesz mnie?
– Tak – odpowiedział chłopiec znużonym, cienkim głosem. Wydał się Althei bardzo młody i bardzo zmęczony. Usłyszała ciche szuranie gołych stóp, a potem Wintrow stanął na pokładzie.
– Jestem zbyt zmęczony, by myśleć, nie mówiąc o rozmowie – powiedział.
– Jesteś zbyt zmęczony, by słuchać? – spytał go łagodnie statek. Althea usłyszała niewyraźne odgłosy ziewania.
– Ale nie obrazisz się, jeśli zasnę w samym środku twojej opowieści.
– Nie mnie masz wysłuchać – stwierdziła “Vivacia” spokojnie. – W doku czeka Althea Vestrit. Ma ci coś do powiedzenia.
– Moja ciotka Althea? – spytał zaskoczony chłopiec. Dziewczyna dostrzegła jego głowę nad swoją. Zrobiła krok w stronę światła i patrzyła w górę. Nie widziała twarzy siostrzeńca, jedynie jego ciemną sylwetkę na tle wieczornego nieba. – Wszyscy twierdzą, że po prostu zniknęłaś – powiedział cicho.
– Tak, rzeczywiście – przyznała. Głęboko zaczerpnęła oddechu i przeszła do sedna: – Wintrowie, jeśli pomówię z tobą szczerze o swoich planach, czy potrafisz zatrzymać naszą rozmowę w tajemnicy?
W odpowiedzi chłopiec zadał jej iście kapłańskie pytanie.
– Czy planujesz coś… niewłaściwego? Słysząc jego ton, prawie się roześmiała.
– Nie. Nie zamyślam zabicia twojego ojca ani niczego równie nierozważnego. – Zawahała się, uświadomiwszy sobie, jak mało wie o tym chłopcu. “Vivacia” zapewniła ją, że jest godzien jej zaufania i Althea miała nadzieję, że statek nie myli się. – Zamierzam spróbować go jednak przechytrzyć i nie uda mi się to, jeśli dowie się o moich planach. Chcę cię więc poprosić, abyś zachował naszą rozmowę w tajemnicy.
– Po co w ogóle mówisz komuś o swoim planie? Najłatwiej dotrzymuje sekretu jedna osoba – zwrócił jej uwagę.
Miał rację. Althea nabrała powietrza.
– Ponieważ jesteś najważniejszą osobą w moich planach. Jeśli nie obiecasz mi swojej pomocy, cały mój pomysł nie będzie nic wart.
Chłopiec milczał przez jakiś czas.
– Tego dnia, kiedy ojciec mnie uderzył, mogłaś pomyśleć, że go nienawidzę albo że pragnę jego zguby. Tak wcale nie jest. Chcę tylko, by dotrzymał swojej obietnicy.
– Ja również właśnie tego pragnę – odparła szybko Althea. – Nie zamierzam cię poprosić, abyś zrobił coś złego, Wintrowie. Przyrzekam ci to. Zanim jednak zdołam ci przekazać szczegóły, muszę być pewna, że dochowasz tajemnicy.
Odniosła wrażenie, że chłopcu rozważenie tej sprawy zajęło sporo czasu. Czy wszyscy kapłani tak długo myślą nad każdym problemem?
– Dotrzymam twojej tajemnicy – odparł w końcu. Althei spodobały się te słowa. Nie przyrzekał, nie przysięgał, po prostu się zgodził na jej propozycję. Pod dłonią poczuła, że “Vivacia” odwzajemnia się aprobatą na skierowaną pod adresem chłopca pochwałę. Zdziwiła się, że ich wzajemne kontakty mają dla statku tak wielkie znaczenie.
– Dziękuję ci – stwierdziła cicho. Miała nadzieję, że nie wyda się swemu siostrzeńcowi niemądra i nierozsądna. – Pamiętasz wyraźnie ten dzień? Ten, kiedy Kyle uderzył cię w jadalni?
– Większą część – odrzekł cicho chłopiec. – Wtedy, gdy byłem przytomny.
– Pamiętasz, co powiedział twój ojciec? Przysiągł na Sa, że odda mi “Vivacię”, jeśli choćby jeden szanowany kapitan poświadczy moje umiejętności żeglarskie. Pamiętasz? – Wstrzymała oddech.
– Tak – padła spokojna odpowiedź.
Althea przyłożyła obie dłonie do kadłuba statku.
– I przysięgniesz na Sa, że słyszałeś te słowa?
– Nie.
Marzenia Althei rozbiły się w pył. Powinna się tego spodziewać. Jak mogła sądzić, że Wintrow stanie przeciwko swemu ojcu w tak ważnej sprawie? Jak mogła być taka głupia?
– Mogę poświadczyć, że słyszałem, jak je wymawiał – kontynuował łagodnym głosem chłopiec. – Ale nie przysięgnę. Kapłanom nie wolno przysięgać na Sa.
Althea była szczęśliwa. To wystarczy – pomyślała – to musi wystarczyć.
– Dasz słowo? – nalegała.
– Oczywiście. Prawda jest tylko jedna. Ale – potrząsnął głową – nie sądzę, żeby ci się na coś przydała moja pomoc. Wiesz, że mój ojciec nie dotrzymał danego Sa słowa w sprawie mojego kapłaństwa? Dlaczego zatem miałby dotrzymać wypowiedzianej w gniewie przysięgi? Przecież statek jest dla niego znacznie więcej wart niż ja. Przykro mi to mówić, ciociu Altheo, wydaje mi się jednak, że twoje nadzieje związane z odzyskaniem “Vivacii” są bezpodstawne.
– Cóż, o to będę się martwiła sama – odrzekła drżącym głosem. Mimo wszystko odczuwała ulgę. Miała jednego świadka i była pewna, że może na nim polegać. Nie powiedziała mu nic o Radzie Kupców i jej władzy, uznała bowiem, że powierzyła mu dość swoich sekretów. Nie zamierzała go obarczać brzemieniem w postaci niepotrzebnej wiedzy. – Póki wiem, że poświadczysz prawdę, mam nadzieję.
Przyjął jej słowa w milczeniu. Przez jakiś czas Althea stała nieruchomo, przyciskając dłonie do milczącego statku. Poprzez myśli “Vivacii” prawie wyczuwała uczucia chłopca. Jego strapienie i osamotnienie.
– Jutro wypływamy – odezwał się w końcu. W jego głosie nie było radości.
– Zazdroszczę ci – powiedziała Althea.
– Wiem. Szkoda, że nie możemy się zamienić miejscami.
– Niestety, nie jest to takie proste. – Althea starała się panować nad zazdrością. – Wintrowie, zaufaj statkowi. Jeśli będziesz dobrze traktował “Vivacię”, ona zajmie się tobą. Liczę, że będziecie sobie pomagali. – Usłyszała w swoim głosie ton “przeczulonego krewnego”, ton, którego w młodości nienawidziła. Przełknęła ślinę i odezwała się do Wintrowa jak do zwyczajnego chłopca, wypływającego w swój pierwszy rejs. – Wierzę, że z czasem pokochasz ten styl życia i ten statek. Masz tę miłość we krwi. A jeśli tak się stanie – mówiła teraz z całą powagą – kiedy przejmę “Vivacię”, zapewnię ci miejsce na jej pokładzie. Obiecuję ci to.
– Wątpię, czy kiedykolwiek poproszę cię o dotrzymanie tej obietnicy. Nie mogę powiedzieć, że nie lubię tego statku, po prostu nie mogę sobie wyobrazić…
– Z kim rozmawiasz, chłopcze? – zapytał Torg. Jego ciężkie stopy zastukotały na pokładzie.
Althea ukryła się ponownie w cieniu rzucanym przez statek. Wstrzymała oddech. Wintrow nie okłamie Torga. Na tyle go już znała. Nie chciała przyglądać się bezczynnie, jak siostrzeniec dostaje za nią baty, ale nie mogła też ryzykować, by Torg ją schwytał i odstawił do Kyle'a.
– Zdaje mi się, że mam teraz swoją godzinę z Wintrowem – wtrąciła ostro “Vivacia”. – A z kim niby miałby gadać?
– Jest ktoś w dokach? – spytał Torg. Jego bujna czupryna pojawiła się nad relingiem, ale krzywizna kadłubu “Vivacii” i głęboki cień zasłonił Altheę, która wstrzymała oddech.
– Może ruszysz swój tłusty tyłek i sam się rozejrzysz? – spytała “Vivacia” nieuprzejmie.
Althea wyraźnie słyszała, jak Wintrow sapie ze zdziwienia, a ona sama ledwie powstrzymała się od śmiechu. Ton “Vivacii” skojarzył jej się z zarozumiałym chłopcem pokładowym, Mildem, który przemawiał w ten sposób, gdy zbierało mu się na odwagę.
– Eee? No cóż, może właśnie tak zrobię.
– Nie potknij się w ciemnościach – ostrzegła go słodkim głosikiem “Vivacia”. – Wszyscy by się z ciebie śmiali, gdybyś wypadł za burtę i utopił się w porcie. – Żywostatek nagle zaczął się kołysać mocniej. Dotąd “Vivacia” tylko się dziecinnie wyśmiewała z drugiego oficera, teraz jawnie zaczęła mu grozić. Althei zjeżyły się włoski na karku.
– Ty przeklęty statku! – syknął Torg. – Nie przestraszysz mnie. Poznaję osobę stojącą w doku. – Althea słyszała łomotanie stóp na pokładzie, nie wiedziała jednakże, czy mężczyzna biegnie w stronę trapu, czy po prostu oddala się od galionu.