Kirsty nigdy nie powiedziała mu, jakie nosi nazwisko. Teraz wydało mu się skądś znane, choć pamięć nie podpowiadała mu niczego konkretnego. Drugim papierem było świadectwo śmierci Jacka Trennona. Mike zerknął na nie pobieżnie, ale jego wzrok przykuły słowa: „więzienie Princetown". Zaskoczony, przeczytał resztę. Dowiedział się, że Jack Trennon zmarł na zawał serca w więzieniu Princetown niemal dokładnie rok temu. Nagle Mike przypomniał sobie, że słyszał o więźniu, który zamordował kochanka żony i zmarł tuż przed jego przybyciem do Princetown. Powiadano, że bezwstydna żona oddawała się z ochotą każdemu, kto jej pożądał. Jeden z więźniów pochodził z okolicy i widział Kirsty. Określił ją dosadnie: „ładna sztuka i do tego chętna". Wszyscy zgadzali się co do tego, że wprawdzie mąż zabił człowieka, ale właściwie winę ponosi kobieta, która go do tego doprowadziła. Co niektórzy twierdzili nawet, że rzuciła na niego jakąś klątwę i dlatego w wiosce wołają na nią „czarownica". Teraz Mike z jękiem rozpaczy przypomniał sobie, że zabójca nazywał się Jack Trennon.
Odkrycie, że jego zbawczyni była tą samą kobietą, której cudzołóstwo sprowadziło nieszczęście na dwóch mężczyzn, poraziło go. Wpatrywał się tępo w kartkę papieru, nie wiedząc, że od jakiegoś czasu tak samo tępo i bezradnie wpatruje się w niego Kirsty, kobieta, która nie ulękła się ryzyka i udzieliła pomocy zbiegowi. Pomyślał o jej samotnym życiu, o tym, jak owej nocy przyszła do chlewu ze strzelbą, jedynym środkiem bezpieczeństwa. Nie pasowała do poprzedniego obrazu, coś tu się nie zgadzało.
– Jak śmiesz! – Wściekły głos Kirsty wytrącił go z zadumy. Wyrwała mu kartkę z dłoni i stanęła przed nim z płonącymi oczami. Nie były już bezradne, lecz zimne i gniewne. – Jak śmiesz grzebać w moich rzeczach? – wybuchła.
– Natknąłem się na to przypadkowo.
– Przeczytałeś.
– Tylko dlatego, że rozpoznałem nazwę więzienia.
– Wiesz teraz o mnie więcej niż masz prawo.
– No i cóż z tego? – wymigiwał się. – Fakt, że był skazańcem, nie ma dla mnie takiego znaczenia…
– Nie był skazańcem – obruszyła się. – Nigdy nie postawiono mu żadnych zarzutów. Nie był w ogóle sądzony. Proces dowiódłby jego niewinności.
– Przykro mi. W tym, co słyszałem, było wiele niejasności i – jak sądzę – głównie nieprawda. Najlepiej zapomnijmy o tym.
Ona chwyciła go jednak za przegub ręki i ścisnęła ją aż do bólu.
– W tym, co słyszałem… – powtórzyła złowrogo. – Co takiego słyszałeś?
– Nic, nie pamiętam. To było dawno temu.
– Co słyszałeś? – powtórzyła przez zaciśnięte zęby.
– Na pewno w większości mylili się – powiedział z rozpaczą, świadom, że każdym słowem pogarsza swą sytuację. – Więźniowie z nudów plotkują i wyolbrzymiają drobnostki.
– A ze mnie zrobili tanią dziwkę, prawda? – naciskała go. – Kobietę, która spała ze wszystkimi i sprowokowała męża do zabójstwa. Tak o mnie mówili, czyż nie?
W milczeniu skinął głową. Chciał, by rozstąpiła się pod nim ziemia. Kirsty patrzyła na niego tak, jakby ją uderzył. Widząc słabe ślady ciosu, jaki wymierzył jej pierwszej nocy, pomyślał, że teraz zrobił coś tysiąckroć gorszego.
Kirsty również czuła się fatalnie. Ten mężczyzna był zdany na jej łaskę. Nie powinna przejmować się jego sądami. A jednak przejmowała się. Nie mogła znieść myśli, że nasłuchał się o niej wszelkich możliwych świństw. Drżącymi rękami odebrała mu świadectwo śmierci Jacka.
– Jeśli masz dość sił, by grzebać w moich papierach, to masz też dość sił, by stąd się wynieść – powiedziała grobowym głosem. – Chcę, byś to zrobił natychmiast.
– Teraz? W biały dzień?
– Nie chcę cię więcej widzieć. – Otworzyła szufladę, wyciągnęła jakieś pieniądze i rzuciła mu. Cofnął się gwałtownie do tyłu.
– Chyba nie sądzisz, że to wezmę?
– Musisz. Jeśli złapią cię w okolicy w ubraniu mego męża, będę miała kłopoty. Weź pieniądze, kup bilet i jedź jak najdalej. Wyświadcz mi tę przysługę.
Wziął pieniądze, biały jak kreda. Oboje wiedzieli, że nie ma wyjścia. Patrząc na jego twarz, Kirsty poczuła gorzką satysfakcję. Niech wie, co to wstyd. Wtedy zrozumie, co jej zrobił.
– Na górze wisi ciepły płaszcz. Weź go – powiedziała. Twarz mu się ściągnęła, ale odwrócił się bez słowa.
Kirsty poczuła ukłucie w sercu, miniony rok był jednak dla niej tak twardą szkołą charakteru, że umiała wytrwać w swych postanowieniach. Nawet tych najtrudniejszych.
Podeszła do drzwi i skamieniała z przerażenia. Dwóch policjantów zbliżało się do furtki. Tymczasem Mike w każdej chwili mógł zejść na dół.
Nie było czasu na wahanie. Chwyciła strzelbę i biegiem wypadła na podwórko, wydzierając się z całych sił:
– Wynosić się stąd! Już! – Policjanci struchleli, a Kirsty zatrzymała się gwałtownie, opuściła broń i powiedziała: – Ach, to wy. Przepraszam. Myślałam, że ktoś znowu dobiera mi się do kurnika. Ile ja miałam utrapienia…
Młodszy z policjantów wyglądał na surowego służbistę. Starszego, dużo życzliwszego, Kirsty widziała już wcześniej. Nazywał się Barker. Przywitał ją grzecznie i przedstawił swego kolegę jako posterunkowego Stourbridge'a.
– Nie mamy szczęścia z tym zbiegiem, przysłano nam więc posiłki – wyjaśnił. Kirsty odniosła wrażenie, że nie jest tym uszczęśliwiony.
– Co was tu przyniosło? – zaczęła wojowniczo. – Chyba jasne, co mogło się stać z tym facetem, no nie?
– Jak mam rozumieć pani uwagę? – zapytał chłodno Stourbridge. Jego miejski akcent od razu wzbudził niechęć Kirsty. Wiedziała, że patrzy na nią jak na głupią gąskę, więc postanowiła podtrzymać go w tym wrażeniu.
– Wykitował, co nie? – wyjaśniła, podkreślając prowincjonalny akcent. – Już tydzień jak go nie ma. Znajdziecie trupka na wiosnę, jak stopnieje śnieg. Ja tam się martwię o moje kury. Już dwie mi zginęły.
– Czy ma pani pozwolenie na broń? – wtrącił się Stourbridge.
– No jasne. Miał je już mój ojciec. A przed nim dziadek. A przed nim…
– Rodzina Kirsty siedzi na tej farmie od lat – pośpiesznie tłumaczył Barker. – Pozwolenia na broń zawsze były w porządku.
– Mimo to chciałbym zobaczyć…
– No a co będzie z moimi kurami? – wydarła się Kirsty. Na swoje nieszczęście posterunkowy Stourbridge dał się sprowokować.
– Na pewno porwał je lis. To nie ma nic wspólnego z…
– Taak? A skąd pan wie, że to lis, a nie złodziej?
– Czy słyszała pani jakieś podejrzane hałasy?
– No pewnie. Cztery noce temu. Straszne było kwakanie. Ale jak zaszłam do kurnika, nic nie widziałam. Tylko trochę piór naokoło.
– To mógł być poszukiwany – dumał Stourbridge. -Cztery noce temu…
– A co on by miał do moich kur? – odparła Kirsty. – Przecież ani ich nie ugotuje, ani nie wymaca, no nie?
– Były jakieś ślady na śniegu? – dopytywał się Stourbridge.
– Skądby? ślady? Rozjeździłam tylko śnieg traktorem, bo wiozłam karmę dla zwierząt.
– A więc nie ma pani pojęcia, którędy mógł uciekać skazany?
– Skazanego nie widziałam. Tylko dziurę pod kurnikiem i powiadam wam…
– Wystarczy – uciął Stourbridge. – Trzeba to było zgłosić we właściwym czasie.
– Co? Że kury mi zginęły? – Kirsty dopytywała się głupkowato. – Gdybym za każdym razem…
– Właśnie – wtrącił pośpiesznie Barker, wyraźnie przerażony wizją niepotrzebnej pisaniny. – Gdyby to był Mike Stallard, to z pewnością jest już daleko, ale moim zdaniem to były lisy. – Zaczął popychać nadgorliwego Stourbridge'a w stronę samochodu.