Выбрать главу

– Wejdź do środka – zaprosił ją do ciepłej izby. Weszła do kuchni i zamarła z wrażenia. Po dłuższej chwili milczenia, Mike zaczął się niepokoić.

– Podoba ci się? Znalazłem dekoracje na dnie szafy. Nigdy o nich nie wspominałaś, więc nie byłem pewien…

– Nie były używane od śmierci mego ojca – odparła, patrząc z podziwem na papierowe łańcuchy zwieszające się z sufitu. – Ten zrobiłam, gdy byłam małą dziewczynką. Myślałam, że całkiem się rozleciał.

– Tak, ale posklejałem go. – Patrzył z czułością na Kirsty, która chodziła po kuchni i delikatnie dotykała ozdób. W jej twarzy było tyle dziecięcego zachwytu, że aż poczuł ukłucie w sercu.

– To świecidełko zrobił mój dziadek – pokazała palcem na sufit. – Miałam wtedy pięć lat i myślałam, że to jakieś czary. Podniósł mnie do góry, bym mogła mu się przyjrzeć. Wspaniałe mieliśmy wówczas święta… – głos uwiązł jej w gardle.

– Musisz się ogrzać – powiedział, rozcierając jej ręce.

Kirsty pozwoliła sobie usługiwać, rozbrojona jego troskliwością i atmosferą, jaką stworzył. Jakże inne jest to Boże Narodzenie od poprzedniego, pierwszego, które spędziła samotna i odrzucona. Przemknęło jej przez myśl, że dobrze byłoby, gdyby Mike musiał ukrywać się u niej już zawsze, ale natychmiast zganiła się za swój egoizm.

Gdy siedzieli przy piecu, z Tarnem zwiniętym w kłębek u stóp Kirsty, Mike zapytał od niechcenia:

– Czy nigdy nie rozwieszałaś świątecznych dekoracji za życia męża?

– On uważał to za stratę czasu – odparła Kirsty. – Święta to było dla niego przede wszystkim spotkanie z kumplami w pubie. Kiedyś, gdy byliśmy już małżeństwem od czterech lat, przypomniałam mu, że Boże Narodzenie to święto rodzinne. „Dobrze, gdzie wobec tego jest nasza rodzina?" – odparł. Chciał mieć dzieci i mnie obarczał winą za brak potomstwa. Może miał rację.

– A kto powiedział, że to ty byłaś bezpłodna? – zapytał z oburzeniem.

– Bezpłodność to nie tylko kwestia fizjologii, Mike. Dla niego nie było miejsca w moim sercu i on wiedział o tym. – Powiedziała więcej niż zamierzała. Ciepło bijące z pieca i radość z tego, że ktoś się nią opiekuje, osłabiły jej czujność i samokontrolę. Jak we śnie mówiła dalej: – Starałam się być dobrą żoną, ale nie wychodziło mi to. Nigdy nie wiedziałam, czego ode mnie oczekuje, więc jak miałam mu to dać?

Patrząc na jej łagodnie oświetloną postać, na miękkie, delikatnie zarysowane usta, na twarz pogrążoną w zadumie, Mike domyślał się, czego mógł oczekiwać Jack. Sam tego teraz chciał. Gra toczyła się o wzbudzenie namiętności w tej kobiecie, a pragnienie zwycięstwa prowadziło do obłędu. Czy Jack Trennon popadł w obłęd? Czy był w stanie zabić kogoś dla niej?

– A co się stało wtedy, Kirsty? Skąd ta tragedia? – zapytał łagodnie, a ona zwróciła ku niemu swe wilgotne oczy.

– Czy to takie ważne? Więc dobrze, powiem ci. Trafił tu do nas kiedyś Peter Mullery. Student, poeta. Jego też nie rozumiałam. Plótł jakieś liryczne bzdury, ale myślałam, że robi sobie żarty. Nie przypuszczałam, że… – przerwała, wpatrując się w ogień.

– A potem? – Mike wstrzymał oddech.

– Jack wszystko zrozumiał opacznie. Powiedziałam mu, że nic się nie stało, że Peter nic mnie nie obchodzi, ale on mi nie wierzył. W pubie doszło do bójki i Jack poszedł w ślad za nim na wrzosowiska. Nie wrócił do domu na noc, a nazajutrz znaleziono Petera martwego. Jack przysięgał, że tego nie zrobił, ale nikt mu nie wierzył. Nikt prócz mnie i Caleba.

– Kto to taki?

– Kuzyn Jacka. Był dla mnie jak brat, nie wiem, jak poradziłabym sobie bez niego.

– Więc gdzie się podziewał przez cały ten czas?

– Prowadzi wędrowny tryb życia. Jack też taki był, ale kiedyś postanowił się ustatkować. Caleb nigdzie nie zagrzeje miejsca. Rozumiałam powody, dla których odszedł, ale co z tego, skoro później nie miałam się do kogo odezwać. Doszłam wreszcie do wniosku, że w jakimś sensie sama jestem winna. Nie, nie jestem żadną czarownicą, ale gdyby nie ja, nie doszłoby do bójki Jacka z Peterem…

– Przecież uważasz, że Jack go nie zabił…

– Tak uważam, a przynajmniej… – urwała w pół zdania. – Wtedy tak nie myślałam – wydusiła z siebie straszną myśl. – Ktoś jednak musiał to zrobić, a Jack miał gwałtowne usposobienie. Nie wierzę w to, by zaplanował zabójstwo Petera, ale jeśli się bili, mógł to zrobić niechcący… Boże, skąd mam mieć pewność? – Ukryła twarz w dłoniach. -Gdyby tylko mi ufał – wyszeptała po chwili. – Nigdy nie spojrzałam na innego mężczyznę i Jack o tym wiedział. Powinien był mi ufać.

– Bywają ludzie z natury nieufni – Mike westchnął ciężko – podejrzliwi wobec wszystkiego.

– A może to ja jestem zbyt ufna – zauważyła z melancholijnym uśmiechem. – Zaufałam ci w sytuacji, w której rozsądna kobieta by tego nie zrobiła.

– Na moje szczęście nie jesteś rozsądną kobietą.

– Nie jestem. I może dlatego zdarzyło mi się to wszystko. – Pokręciła głową. – Widzisz, tu nie chodzi tylko o Jacka. Także o sąsiadów, ludzi, których miałam za przyjaciół. Wszyscy zwrócili się przeciw mnie. Dlaczego?

Ostatnie słowa wymówiła tonem porzuconego dziecka i Mike poczuł, jak kroi mu się serce. Nie mógł powiedzieć tej nieszczęśliwej kobiecie, że ma ona w sobie coś takiego, co wzbudza lęk i nieufność w jednych, a pożądanie i namiętność w innych. Nie był to temat, który powinno się poruszyć tego wieczora; nie teraz, gdy Kirsty otworzyła przed nim swe serce.

Gdy rozmyślał nad tym, dobiegło go błogie westchnięcie. Spojrzał prędko na Kirsty i uśmiechnął się, widząc, że rozwiązała wszystkie problemy, swoje i jego, po prostu zasypiając.

Postawił ją na nogi, objął ramieniem i zaprowadził w półśnie na górę. Przed drzwiami do jej pokoju pocałował Kirsty w policzek i powiedział „dobranoc". Popchnął ją lekko do środka, a sam poszedł do siebie.

Nie zaciągnął na noc zasłon i obudziło go światło księżyca padające na twarz. Wyjrzał przez okno i zadrżał na widok mroźnej pustyni, w której mógł zostać na zawsze. Gdyby nie ona…

Sięgnął do szafy i wyjął prezent, który zrobił dla niej poprzedniego dnia. Było to pudełko na przybory do szycia wykonane z drewnianych odpadków, wyheblowanych i pięknie wygładzonych. Powstało w tajemnicy przed Kirsty, w czasie gdy była na farmie.

Wyszedł z pokoju, po cichu przemknął się korytarzem i przystanął przed jej drzwiami, nasłuchując w skupieniu. Chciał tylko zostawić prezent i odejść, ze środka dobiegły go jednak urywane, stłumione krzyki, zawahał się więc i zaniepokoił. Jeśli męczy ją zły sen, powinien uszanować jej prywatność i odejść, ale wiedział też, że nie może zostawiać jej samej w strapieniu. W końcu zdecydował się. Otworzył drzwi do sypialni.

Kirsty leżała na wznak, z zamkniętymi oczami. Dźwięki, które wyrywały się z jej gardła, były niepodobne do niczego, co dotąd słyszał. Budziły skojarzenie z lamentem złapanego w pułapkę małego zwierzątka. Położył pudełko na nocnym stoliku, usiadł na łóżku i wziął ją za ramiona.

– Kirsty – mówił, łagodnie nią potrząsając. – Kirsty…

Jego dotyk albo jego głos uspokoiły ją, bo przestała krzyczeć i leżała nieruchomo; nie obudziła się jednak. W świetle księżyca dostrzegł na policzku błyszczącą plamę wilgoci. Przeklinał się za to, że wskrzesił jej nocne koszmary.

Nagle gwałtownie przewróciła się na bok i piżama, za duża na jej szczupłą sylwetkę, zsunęła się, odsłaniając cudownie białe ramię. Mike poprawił piżamę, by uchronić Kirsty od zimna. Muskając palcami jej skórę, poczuł, że jest gładka jak jedwab. W jednej chwili obudziło się w nim tak silne pożądanie, że musiał hamować się z całych sił, by nie ściągnąć z niej ubrania i nie zacząć całować.