Выбрать главу

Nie, powtarzał sobie najwyższym wysiłkiem woli, nie wolno mu ulec pokusie, nie może skorzystać z jej bezbronności, musi natychmiast odejść. Brakowało mu jednak energii, by zamienić to w czyn. Wszystkie siły poświęcił więc na to, by siedzieć w miejscu i zachować panowanie nad sobą.

Udało mu się to tylko połowicznie. Panował nad swymi rękami, ale nie nad myślami, w których obnażał ją całą i napawał się pięknem nawiedzającej go w snach postaci. Nie panował też nad bólem w lędźwiach, które wołały o to, by ją posiąść. Rozum mógł upajać się swym honorem i szlachetnością, ale jego męskość nie chciała o tym słyszeć. Rzeczywiste było tylko gwałtowne pragnienie spełnienia, do którego droga wiodła przez jej słodkie ciało.

Szala zwycięstwa długo przechylała się to na jedną, to na drugą stronę. Kirsty tymczasem, niczego nieświadoma, spała w jego ramionach. Znów musnął palcami jej skórę. Było to igranie z ogniem, wiedział o tym, ale nie mógł się powstrzymać. Jeszcze bardziej niebezpiecznie byłoby pochylić się nad nią, dotknąć jej ust…

W ostatniej chwili przypomniały mu się jej słowa: „Zaufałam ci w sytuacji, w której żadna rozsądna kobieta by tego nie zrobiła". Pomyślał, że teraz właśnie nadużywa tego zaufania i jeśli Kirsty się obudzi, poczuje się oszukana. Być może będzie to nawet o ten jeden raz za dużo.

Oblał go zimny pot, namiętność ustąpiła miejsca lękowi. Wypuścił Kirsty z rąk i wstał z łóżka. Wycofywał się powoli, tak by jej nie zbudzić. Gdy otwierał drzwi, poruszyła się przez sen i nakryła kołdrą po uszy. Nocne koszmary zniknęły bez śladu.

– Dobranoc, Kirsty – szepnął. – Wesołych Świąt.

5

Mroźna zima ustąpiła miejsca wczesnej wiośnie. Ulewne deszcze sprawiły, że wezbrały wszystkie potoki i całe Dartmoor zaczęło tonąć w błocie.

Mimo niesprzyjających warunków, Kirsty była na swój sposób szczęśliwa. Nie spełniła wszystkich pragnień, ale spędzała każdy dzień w towarzystwie Mike'a. Trzymała jego świąteczny podarunek na stoliku przy łóżku, była to więc za każdym razem pierwsza rzecz, którą widziała po obudzeniu.

Przeszukiwała gazety, chcąc natrafić na wieści o Conie Dawlishu i w końcu została wynagrodzona: znalazła zdjęcia pokazujące, jak dochodzi do formy w domu swego dobroczyńcy. Walczyły w niej sprzeczne uczucia. Cieszyła się, że Mike ma nadal szanse na sprawiedliwość, ale z drugiej strony nie chciała, by kiedykolwiek opuścił Everdene.

Świnie miały się znakomicie i oczekiwały na młode. Kirsty zaglądała do nich na koniec popołudniowego obchodu, tuż przed powrotem do ciepła domowego ogniska, gdzie Mike zawsze czekał na nią z herbatą. Siadała, a on ściągał jej buty. Szybko przerodziło się to w swoisty rytuał.

Myślała o tym wszystkim z radością pewnego popołudnia, drapiąc Ettę po grzbiecie.

– Jesteś piękna, prawda? – mruczała, a Etta pochrząkiwała z zadowoleniem.

Gdy usłyszała za sobą kroki, odwróciła się, sądząc, że to Mike wszedł do chlewu. Po chwili poczuła, że jedna dłoń wędruje ku jej talii, a druga sięga do ramion.

– Nie tylko ona jest piękna – usłyszała znajomy, wesołkowaty głos.

Przez chwilę stała jak sparaliżowana, ale zaraz się otrząsnęła i odepchnęła od siebie natręta.

– Caleb! Skąd się tu wziąłeś?

– To ci dopiero miłe powitanie – zawołał, patrząc na nią z błyskiem w oku. – Nie wiesz, że zawsze cię odwiedzam?

Kątem oka dostrzegła, że Mike jest na podwórku. Odwróciła się gwałtownie, zmuszając Caleba, by stanął plecami do drzwi chlewu.

– Nie o tej porze. Jest dopiero wiosna. Albo jesteś spóźniony albo przyszedłeś przedwcześnie.

Objęła go mocno i przez ramię patrzyła na podwórko. Zobaczyła, jak Mike wpada pędem do kuchni i uprząta wszelkie ślady swojej obecności.

– To już bardziej przypomina powitanie – powiedział Caleb, odwzajemniając jej uścisk. – Serce tłucze ci się w piersiach jak ptaszek w klatce. Czy to przeze mnie, kochanie?

Kirsty wpadła w panikę. Co za nieszczęście! Musi jakoś zatrzymać Caleba na zewnątrz, by dać czas Mike'owi. Cofnęła się i nie wypuszczając go z objęć, spojrzała mu w twarz.

– Jestem zła na ciebie, że nie pojawiłeś się zeszłego lata, gdy naprawdę potrzebowałam pomocy.

– No tak. Miałem tu być, ale niezależne ode mnie okoliczności sprawiły… Zresztą nieważne… Takie tam drobne nieporozumienie… Niestety sędziowie rozpoznali mnie i dostałem wyrok dłuższy o trzy miesiące.

– Byłeś w więzieniu? – zapytała zdumiona.

– No pewnie. To już rodzinna tradycja, skarbie.

– Mnie to nie śmieszy – powiedziała sucho, odsuwając się od Caleba.

– Mnie też nie. Przepraszam. Powiedziałem tak, bo nie chciałem, żebyś wzięła sobie do serca moje wybryki.

Wiedziała, że mówi prawdę. To, co stało się tragedią dla Jacka i Mike'a, dla niego było po prostu niefortunnym wypadkiem.

– Czy będę niegrzeczna, jeśli zapytam, co zrobiłeś?

– Dlaczego z góry zakładasz, że coś zrobiłem?

– Znam cię, Caleb. Jesteś nicponiem. Uśmiechnął się, odbierając to określenie jako komplement.

– Trzeba sobie jakoś radzić w życiu. A że czasem noga się podwinie… Tak właśnie się stało. Byłem pośrednikiem w małym interesie. Skąd miałem wiedzieć, że sprawa brzydko pachnie?

– Ile dostałeś?

– Osiemnaście miesięcy, ale odsiedziałem tylko połowę. Darowali mi resztę za dobre sprawowanie.

Kirsty opanowała się na tyle, że nawet zażartowała.

– Ty i dobre sprawowanie?

– Gdybym tylko mógł, dotarłbym tu na żniwa, wiesz przecież. No, ale teraz jestem do twych usług. Może byś tak napoiła spragnionego?

– Później. Najpierw pokażę ci, jakie zmiany zaszły na farmie – odparła, biorąc Caleba za rękę gestem nie tolerującym sprzeciwu.

Wyprowadziła go daleko za podwórko i udało jej się zyskać jakieś piętnaście minut.

– Jeśli za chwilę nie dostanę czegoś do picia, umrę z pragnienia – zbuntował się w końcu.

Ku jej uldze w kuchni nie zostało nic, co mogłoby wydać Mike'a. Modliła się za niego tak gorąco, jak nigdy w życiu.

Caleb zjadł to, co mu naszykowała, ledwo patrząc na talerz. Cały czas nie spuszczał wzroku z Kirsty.

– Nie podoba mi się, że masz włosy przyciśnięte tym kapeluszem – gderał.

– Tak jest wygodnie – ucięła kwestię. – A tylko to się liczy.

– Daj spokój, jesteś za młoda, by tak mówić. Tamto już minęło.

– Dla mnie nie minęło, Calebie. Tutaj wszyscy uważają mnie za czarownicę i wcielenie wszelkiego zła.

Przyjrzał się uważnie jej twarzy.

– Wiesz, że bardzo się zmieniłaś?

– Chyba nic w tym dziwnego?

– Nie, ale… – Nagle wyciągnął rękę i szybkim ruchem ściągnął wełniany kapelusz z jej głowy, pozwalając czarnym jak smoła włosom opaść falą na plecy.

– Tak jest lepiej. Teraz bardziej przypominasz tę Kirsty, którą znałem.

Ledwo usłyszała to, co mówił Caleb. Jakiś dźwięk czy ruch wzbudził w niej podejrzenie, że Mike stoi na podeście.

– Dobrze, starczy już tych komplementów. Wiesz, że ich nie oczekuję. Jeśli chcesz znaleźć wolne miejsce w pubie, musisz chyba już iść. – Z trudem kryła napięcie w głosie.

Caleb jednak nie chciał odejść. Wciąż gładził ją po włosach.

– A po co mi miejsce w pubie, gdy mogę zostać tutaj, tak jak zawsze? – zapytał przymilnie. – Chodź tu, skarbie. Caleb się tobą zaopiekuje.