Выбрать главу

Podjęła błyskawiczną decyzję. Potem nieraz wyrzucała sobie okrutne wyrachowanie, ale w jej postanowieniu było przecież ślepe pragnienie bezpieczeństwa i to, być może, ją usprawiedliwiało.

– Nie chcę, byś odchodził, Jack – odparła. – Ale czy możemy… czy myślisz, że nam się uda?

– A dlaczego by nie? – Znów wzruszył ramionami. -To taka miła farma. Potrzebuje mnie, a ja jej. Już nie będę się nigdzie włóczył.

Była to najdłuższa wypowiedź, jaką kiedykolwiek usłyszała z jego ust. Wtedy jednak napełniła ją ulgą. Żeni się ze mną, bo szuka bezpieczeństwa, myślała. To więc, że go nie kocham, nie ma większego znaczenia. Oto uczciwy układ, który w takiej sytuacji zawiera wiele kobiet.

– A więc postanowione – powiedziała, a on kiwnął głową na znak zgody.

Nie martwiło ją wtedy, że skazuje się na małżeństwo bez miłości. Do tej pory bowiem nic nie wiedziała o miłości. Przywykła do zalotników z okolicy, którzy próbowali szczęścia, zwabieni jej długimi, czarnymi włosami, ciemnymi oczami i ponętnymi ustami. Odpychała ich z niewzruszonym sercem i szła dalej swoją drogą. Pocałunki Jacka były niewprawne, ale nawet przyjemne, a jej wdzięczność tak wielka, że w sumie mogła wyglądać nawet i na miłość. Pobrali się więc szybko i już miesiąc później byli małżeństwem.

Gdyby miała skłonność do marzeń, mogłaby wyobrazić sobie, że gdzieś tam Will potrząsa głową i mruczy: „Za szybko". Kirsty jednak nie umiała marzyć, toteż nie usłyszała ostrzeżenia.

W miarę upływu lat miała jednak coraz więcej powodów, by tego żałować. Pożycie z Jackiem było niby zadowalające, ale z czasem jego spokój przerodził się w ponurą gburowatość i kiedy się odzywał, to tylko po to, by ją łajać. Kirsty uświadomiła sobie, że wbrew zapewnieniom domagał się od niej nie tylko poczucia bezpieczeństwa i dachu nad głową. Był o nią zazdrosny, choć właściwie nie miał do zazdrości powodów. Czuł coś, czego nie rozumiała, sama nigdy tego nie zaznawszy. Chciał czegoś, czego dać mu nie mogła. Wiedziała jednak, że aby go zadowolić, nie wystarczy jedynie jej oddanie i przywiązanie. Powoli wyrastał między nimi mur.

Kirsty obiecywała sobie, że wynagrodzi mu wszystko potomstwem, ale upłynęło pięć lat i nadal nie mieli dziecka. Ku jej przerażeniu, Everdene przestało też przynosić dochody. Jack chciał mieć coś do powiedzenia w zarządzaniu farmą, cóż jednak z tego, skoro natura dała mu siłę, nie zaś umiejętność podejmowania decyzji. Zawierał niefortunne kontrakty, odrzucał prośby żony i kupował nędzne zwierzęta, które wkrótce zdychały. Kirsty sprzeciwiała się ostro, a to prowadziło do coraz częstszych kłótni.

Wtedy właśnie Peter Mullery przyjechał z uniwersytetu na Święta Bożego Narodzenia. Miał osiemnaście lat, był przystojny, szczupły, bystry. W Everdene spodziewał się znaleźć pracę. Normalnie o tej porze roku nie było nic do roboty, ale Jack właśnie wydał ich ostatnie grosze na świnie, które miały być dostarczone w następnym tygodniu. Nadawał się dla nich jedynie stary chlewik, ale i ten wymagał naprawy. Kirsty chętnie więc przyjęła Petera do pracy.

– Wkrótce pojawi się Caleb. Nie potrzebujemy nikogo więcej – burknął Jack, wyraźnie niezadowolony z jej decyzji.

– Pojawi się, albo i nie. Wiesz, jaki bywa nieodpowiedzialny. A w przyszłym tygodniu przywożą nam świnie.

– Dobrze, ja się tym zajmę – krzyknął Jack. – To dobre świnie, zobaczysz.

– Pewnie tak, ale przecież gdzieś trzeba je upchnąć. Sam mówiłeś, że potrzebujemy pomocy.

– Miałem na myśli kogoś nawykłego do ciężkiej pracy, a nie chłopca marnującego życie na książki.

– A co jest złego w książkach? Czasami żałuję, że nie mam więcej czasu na czytanie.

Rzucił jej gniewne spojrzenie i wybiegł z pokoju, jak zawsze wtedy, gdy nie wiedział, co odpowiedzieć.

Caleb rzeczywiście wkrótce się pojawił, ale dopiero po tygodniu, gdy Peter zdążył się już wprowadzić. Dużo pracował, nawet przychodził prosić Kirsty o dodatkowe zajęcia, mimo to zawsze udawało mu się znaleźć sporo wolnego czasu. Przychodził wtedy do niej, by pogawędzić. Lubiła to. Peter był poetą, a ją zawsze pociągały nieznane światy. Pewnego dnia powiedział jej, że jest piękna. Zaśmiała się lekceważąco.

– Ja? Skądże znowu! Jestem wysoka, chuda i mam kościstą twarz.

– Jesteś smukła jak wierzba i masz twarz Madonny z obrazu El Greca – powiedział po prostu.

Musiał zauważyć jej zakłopotanie, bo następnego dnia przyniósł album z reprodukcjami El Greca. Patrząc na Hiszpanki o głęboko osadzonych oczach z długimi rzęsami, uświadomiła sobie, że rzeczywiście wygląda podobnie. Przeoczyła jednak istotniejsze podobieństwo, które kryło się w kontraście między ascetycznymi twarzami kobiet, a ich zmysłowymi ustami.

– Czy wy dwoje nie macie nic innego do roboty? -zgromił ich wtedy groźny głos Jacka.

Unieśli głowy i spotkali jego złowrogie spojrzenie.

– Jest pora lunchu – łagodziła sytuację Kirsty – Peter pokazuje mi książkę.

– Jest już po lunchu, a my nie mamy czasu na bzdurne książki.

Rozzłoszczonej Kirsty nie przyszło do głowy, że Jack, który nie mógł się pochwalić właściwie żadnym wykształceniem, poczuł się zapewne odrzucony i zagrożony. Wieczorem wytknęła mu złe zachowanie i doszło do kłótni.

– Nie pozwolę, by się do ciebie umizgiwał! – krzyczał Jack.

– On tego nie robi – powiedziała z oburzeniem.

– Robi – włączył się Caleb. – Widziałem, jak przyglądał się tobie, gdy patrzyłaś w inną stronę. Wiem, o czym myśli… – Słowa zamarły mu na ustach, gdy Jack odwrócił się ku niemu z dziką wściekłością w oczach.

– Zamknij swą śmierdzącą gębę, albo sam to zrobię! Nazajutrz Peter w ogóle nie przyszedł. Jack wyjaśnił:

– Wyrzuciłem go i powiedziałem, co zrobię, jeśli będzie się kręcił koło spódnicy mojej żony.

– Peter nic dla mnie nie znaczy – odparła twardo Kirsty. – Dobrze o tym wiesz.

– Czyżby? W twojej głowie jest takie miejsce, do którego ja nie mam dostępu. Skąd mam wiedzieć, co się tam dzieje?

Przez trzy dni Peter nie postawił u nich nogi. Wreszcie pewnego popołudnia pojawił się w chlewie.

– Czekałem na wiadomość od ciebie – powiedział z wyrzutem.

Ta wymówka za bardzo przypominała jej Jacka. Czy zawsze będą prześladować mnie mężczyźni, którzy chcą ode mnie czegoś, czego nie mogę im dać? – pomyślała z żalem.

– Powinnam była odesłać ci książkę. Przepraszam – celowo udawała, że nie rozumie, o co chodzi Peterowi.

– Do licha z książką! Ja pragnę ciebie, Kirsty, nie widzisz tego? Kocham cię. Powiedz, że też mnie kochasz. Muszę to od ciebie usłyszeć.

– Peter, proszę cię, odejdź. Nie kocham cię. Nie potrafię. – Nagle ogarnęła ją rozpacz. – Ja chyba nikogo nie potrafię kochać.

– Nie wierzę. Jesteś stworzona do miłości. Myśli o tobie nie dają mi spać. Kirsty… Kirsty, kochanie…

Z trudem wycisnął pocałunek na jej niechętnych ustach. Objął ją, lecz ciało Kirsty było zimne i nieustępliwe. Przycisnął mocniej do siebie, a wtedy ona zaczęła wyrywać mu się ze złością, protestując głośno. Nagle poczuła, że została oswobodzona.

Oparła się o ścianę i zobaczyła, jak Jack, z twarzą poszarzałą z wściekłości, wywleka Petera z chlewu i rzuca go na ziemię.

– Nie przychodź tu nigdy więcej, gnojku! – krzyczał. – Jeśli jeszcze raz zobaczę cię obok mej żony, zabiję cię. Słyszysz? Za-bi-ję…

Caleb chwycił Jacka, jakby chciał go powstrzymać, aby ten nie zrealizował już teraz swojej groźby. Jack natomiast potrząsnął ostatni raz Peterem, po czym nienawistnym spojrzeniem zmierzył Kirsty.