Выбрать главу

Był jasny, pogodny dzień. Śnieg już stopniał i choć było nadal zimno, na wrzosowiskach pojawiły się pierwsze kwiaty. Większość gospodarzy, których znała Kirsty, wyszła w pole i na pastwiskach było gwarno i wesoło. Niektórzy witali ją nawet skinieniem głowy, ale nie zatrzymywali się jak dawniej na sąsiedzką pogawędkę.

We trójkę – Kirsty, Caleb i Jenna – dotarli na gminne pastwisko i zajęli się wyławianiem ze stada co okazalszych sztuk. Jenna miała rzeczywiście dobre oko do koni. Sprawnie wyszukała parę świetnych wierzchowców.

– Ten będzie dobry. Nadaje się do osiodłania. – Wskazała na siwego kucyka, większego od innych. – Cena będzie przyzwoita. Weźmy go.

Koń stał spokojnie, gdy Jenna nakładała mu uździenicę, ale gdy tylko dosiadła go Kirsty, zaczął wierzgać. Trzymała się grzbietu konia, mając nadzieję, że się uspokoi, jak to zazwyczaj bywało z tymi poczciwymi stworzeniami. Zwierzę podjęło jednak walkę. Kirsty zaczęło się zbierać na wymioty, bała się, że zemdleje. Nagle zawirowało nad nią niebo i upadła na ziemię. W ostatnim przebłysku świadomości odnotowała, że chwyciły ją czyjeś ramiona.

Gdy oprzytomniała, zobaczyła, że leży w cieniu drzew, a Jenna wachluje ją. Znów ogarnęły ją mdłości. Spojrzała przepraszająco na Jennę i zdumiała się wyrazem jej twarzy. Malowała się na niej czysta, stężona nienawiść.

– No i co, wyszło szydło z worka! – wycedziła z siebie Jenna.

– O czym ty mówisz? – zapytała słabo Kirsty.

– Nie udawaj niewiniątka – ucięła dziewczyna. -Wszyscy wiedzą, co z ciebie za ziółko, nawet konie! Dziwka! Jędza! Latawica!

– Jak śmiesz tak się do mnie odzywać? – Kirsty usiłowała się podnieść, ale nadal kręciło jej się w głowie. Caleb zjawił się nie wiadomo skąd, ale zanim podszedł bliżej, Jenna zaczęła coś wykrzykiwać w jego stronę w jakimś obcym języku. Kirsty domyśliła się, że to rumuński. Caleb był najwyraźniej oburzony słowami Jenny, próbował im zaprzeczać i bronić Kirsty, jednak młoda Cyganka przerwała mu kopniakiem w goleń, obróciła się na pięcie i odeszła.

– O co właściwie jej poszło? – zapytała Kirsty.

– Z Jenną nie ma żadnej dyskusji – żalił się Caleb. – Doszła do wniosku, że to ja jestem ojcem.

– Jesteś kim?

– Ojcem… twego dziecka. Nie powinnaś zajmować się końmi w takim stanie. Sam bym sobie dał radę. – Spojrzał na nią z troską.

– Calebie, zaczekaj – poprosiła Kirsty. Nie bardzo rozumiała, o czym mówią, najpierw ta szalona dziewczyna, teraz on. – Jeśli sądzisz, że jest jakieś dziecko, to się głęboko mylisz. Ja nie jestem w ciąży.

– Nie? Jenna święcie wierzy, że jesteś. A wini za to mnie. – Skrzywił się i roztarł goleń. – Powiedz mi, a najlepiej jej, kto jest ojcem, bo inaczej zrobi ze mnie kalekę.

– Ojcem? Och, nie… – wykrztusiła Kirsty. – To przecież niemożliwe…

– Czy jesteś tego zupełnie pewna? Zmieniłaś się na twarzy, oczy ci błyszczą, a teraz – wymiotujesz…

Spojrzała mu w oczy i dostrzegła w nich przebiegłość. Czyżby to miał być jakiś podstęp? Co też on chce od niej usłyszeć?

– Po prostu nie wierzę w to.

– Ale załóżmy, że to prawda. I tak już jesteś w finansowych tarapatach. Mając dziecko, będziesz naprawdę w dołku.

– Nie ma żadnego dziecka – powtórzyła z rozpaczą.

– Tak, oczywiście, że nie ma. Ale może byś tak na wszelki wypadek rzuciła okiem na te ślicznotki, które odłowiłem? – Pomógł jej powstać i pokazał miejsce, gdzie spętał sześć małych, kudłatych koników. – Mają trochę przerośnięte zęby, więc dużo nie stracisz – kusił ją Caleb. -A możesz za nie dostać dobrą cenę.

Pomyślała, jak zła jest sytuacja w banku i jak bardzo może się jeszcze pogorszyć. Sześć sztuk sprzedanych do rzeźni mogłoby wyprowadzić ją na prostą, przynajmniej na jakiś czas. Trzeba tylko odwrócić głowę i nie patrzeć na nie.

Zamknęła oczy, usłyszała ciche rżenie. Próbowała sobie wmówić, że nie rozpoznaje tego dźwięku, że każdy kucyk jest taki sam. To nie miało jednak sensu. Znała je wszystkie. W czarnych chwilach wspinała się na wzgórza w poszukiwaniu swych prawdziwych przyjaciół i jej zaufanie nigdy nie zostało zawiedzione. Teraz kucyki stały cierpliwie w milczeniu, podczas gdy w jej rękach ważył się ich los.

Wreszcie sięgnęła po nóż, podeszła do małego stadka i spokojnym ruchem przecięła linki. Odetchnęła z ulgą i patrzyła, jak koniki oddalają się pędem.

– Wiem – odpowiedziała na jęk zawodu Caleba. – Jestem niepoczytalna, nierozsądna, niepraktyczna… Zostańmy przy tym.

– Hej, Kirsty! – zawołał jeden z mężczyzn z sąsiedniego pastwiska, gdzie przybyli po swoje konie inni mieszkańcy okolicy. – Musisz mieć bogatego chłopaka, jeśli stać cię na coś takiego. – Wzbudziło to powszechną wesołość.

Kirsty zbyła milczeniem ten żart i wróciła do pracy. Cieszyła się, że dzień ma się ku końcowi. Przez następną godzinę pracowała mechanicznie, świadoma, że jej ruchy śledzi wiele par oczu. Na pewno słyszeli, co mówiła Jenna. A jeśli nie słyszeli, to Jenna i tak sama wszystko rozpowie. Do wieczora plotka o jej ciąży rozniesie się po całej okolicy.

Ale to przecież nie mogła być prawda. Jest bezpłodna. Przez pięć lat żyła z Jackiem i nic.

Serce mówiło jej jednak co innego, mówiło coraz śmielej. Przecież nie może być porównania między pięcioma laty u boku męża, którego się nie kocha, a jedną nocą z mężczyzną, który nauczył ją, co znaczy namiętność. Może rzeczywiście…

Mike odszedł, rozumiała, że może go już nigdy nie zobaczyć, a jednak na myśl o tym, że mogłaby nosić w sobie jego dziecko, ogarniało ją niepojęte szczęście; szczęście, jakiego do tej pory nie zaznała. Zawsze była blisko ziemi, urodziła się i wychowała w świecie natury, żyła w zgodzie z jej rytmami. Czyżby teraz jeszcze głębiej zanurzyła się w ten świat, czyżby za sprawą Mike'a znalazła się w cudownym kręgu płodności i narodzin?

Gdyby tylko mogła mu powiedzieć, zobaczyć radość rozbłyskującą w jego oczach, poczuć, jak jego ręce obejmują ją czułym gestem, znanym od zarania dziejów. Boże, samotność nie mogła być chyba nigdy większa niż teraz.

Przypomniała sobie, co powiedział Caleb. Rzeczywiście, twarz Kirsty wypełniła się, podobnie talia i boki; przy jej normalnej chudości nawet najdrobniejsza zmiana była bardzo widoczna. Powiedział, że błyszczą jej oczy… Tak, błyszczą, choć ona sądziła, że to z powodu łez tęsknoty, które wylewała każdej nocy. Jeśli to rzeczywiście jest ciąża, myślała, to na pewno dopiero sam początek. Zauważyłaby znacznie więcej zmian, gdyby było inaczej.

Jeśli to rzeczywiście jest ciąża… Jeszcze niedawno twierdziła, że to niemożliwe. Teraz wiedziała już, że pod jej sercem rozwija się nowe życie. Tak mówił jej instynkt.

Jakiś miesiąc po przeglądzie kucyków zdobyła się na jedną z rzadkich wypraw do wsi i poszła do Fowlerów po odbiór poczty. Przed nią stało dwóch klientów, więc w oczekiwaniu na swoją kolejkę rzuciła z przyzwyczajenia okiem na nagłówki gazet ogólnokrajowych. Widząc jeden z nich, zesztywniała, a krew zaczęła szybciej krążyć w jej żyłach.

Z pierwszej strony spoglądał na nią Mike, ale był to Mike, jakiego dotąd nie znała. Zarost zniknął, odsłaniając twarz, która nie należała już do zaszczutego, wymizerowanego człowieka, jakiego uratowała. Mike uśmiechał się pewnie, a wybity obok dużymi literami tytuł głosił: