– Muszę zaprowadzić cię do domu.
– Nie… nie mów… nikomu. Proszę… – wystękał, na próżno usiłując jej się wyrwać.
– Nikogo tu nie ma oprócz mnie – powiedziała. – No, dalej, łap mnie za szyję.
Stanowczy ton Kirsty wywarł na nim wrażenie i posłuchał. Był wielkim i ciężkim mężczyzną, ale i jej nie brakowało siły. Zdołała postawić go na nogi i przewlec jakoś z chlewu do mieszkania.
W kuchni posadziła go na krześle, rozpaliła w piecu, po czym pobiegła na górę po koce i gruby szlafrok, który kiedyś należał do Jacka. Rozebrawszy nieznajomego do naga, spostrzegła, że więzienny uniform wisiał na nim tak, jakby w więzieniu znacznie schudł. Nie patrzyła na niego jak na mężczyznę. Był problemem do rozwiązania, chorą istotą, którą trzeba podtrzymać przy życiu, zanim podejmie się dalsze decyzje.
Ubrała go w szlafrok, po czym przeciągnęła z sąsiedniego pokoju do kuchni, na wielką sofę. Posłuży mu za łóżko, a kuchnia jest najcieplejszym pomieszczeniem w domu. Rozłożyła koce i postawiła na piecu garnek z mlekiem. Gdy już się zagrzało, dolała doń porządną porcję whisky, posłodziła i przytknęła napój do jego warg.
– Wypij to – powiedziała zdecydowanie.
Podporządkował się poleceniu. Kiedy skończył pić, głowa zwisła mu bezwładnie na jej ramieniu. Zdołała dociągnąć go do sofy i otulić kocami. Poczuła, że gwałtownie zadygotał, choć skórę miał nadal suchą i gorącą.
Zaczynała się niepokoić. Gdyby działał telefon, mogłaby wezwać pogotowie, a tak dopiero rano będzie mogła liczyć na jakąś pomoc. Dołożyła do ognia grubych pniaków, doprowadzając temperaturę do poziomu, przy którym mogła włączyć prościutki, domowy system centralnego ogrzewania.
Przez następne parę godzin czuwała przy nim, co jakiś czas podsycając płomień. Patrząc na zbiega, starała się sobie przypomnieć, co o nim mówiono w radiu. Jedyne, co przychodziło jej do głowy, to zapamiętany fakt, że gwałtownie bronił się przed aresztowaniem. Barczyste plecy i wielkie, potężne dłonie budziły respekt nawet teraz, gdy tak bardzo wychudł. Miał trzydniowy zarost, ale łatwo przyszło jej odgadnąć, że dobiega czterdziestki, ma pociągłą twarz, wystające kości policzkowe i mocną szczękę. Niebieskawo czarny zarost na tle bladej skóry wyglądał jak siniaki, a brwi tworzyły nad oczami wyraźną, niemal prostą linię. Kirsty zaskoczyły jego usta. Były pełne i szerokie, co tworzyło dziwny kontrast z ogólnym mizernym wyglądem. Usta te cały czas poruszały się, mamrocząc w gorączce słowa, których nie rozumiała. Co jakiś czas na chwilę otwierał oczy i patrzył na Kirsty niewidzącym spojrzeniem, po czym znów je na długo zamykał.
Był w piekle. Przebywał tam od trzech miesięcy i zauważył, że piekło ma wiele postaci: zdrada, urażona duma, wściekłość i rozpacz. Zdecydowanie najgorsza była zdrada. Kręcił się na karuzeli niewiary, oszałamiającego powodzenia, nadziei, niespełnienia i lęku.
Teraz piekło przybrało kolejną postać, bardziej przypominającą dziecięce wyobrażenia. Oto wpada do paleniska. Ktoś podsyca płomień i wlewa mu do gardła ognistą ciecz, aż ciepło przeszywa go na wylot. Zamiast bólu czuje pragnienie, by poddać się tej sile, która ma nad nim władzę. Było mu tak strasznie zimno i tak się bał. Teraz jest już ciepło i bezpiecznie.
Uchylając powieki, dostrzega anioła-kobietę. Ma ona piękną, zagadkową twarz, jaką mężczyźni widują jedynie w snach, i dotyka go lekko, jak podmuch wiatru. Ale najbardziej uderza go to, że w jej oczach palą się straszne płomienie, tak jakby również ona była w piekle, miejscu wygnania upadłych aniołów. Kto to jest? Anioł, diabeł, księżniczka czy czarownica?
Kirsty wymknęła się do małej szopy, gdzie trzymała zapas opału, i powróciła z naręczem drewna. Potrzeba było jeszcze trzech wypraw do szopy, by napełnić piec i zostawić trochę polan na później. Mężczyzna znów zrobił się niespokojny. Usiadła na skraju sofy i delikatnie dotknęła jego twarzy, by przynieść mu ulgę. Natychmiast odwrócił głowę, tak że jego usta otarły się o jej dłoń.
Z przerażeniem cofnęła rękę. Dłoń paliła ją w miejscu, gdzie jej dotknął, a każdy nerw drżał, jakby porażony prądem. Co najdziwniejsze, zdawało się jej, że słyszała wypowiedziane szeptem słowa „upadły anioł".
Miesza mi się w głowie, pomyślała. Od tak dawna jestem sama, że mam przywidzenia.
Uważnie przyjrzała się śpiącemu mężczyźnie. Był zupełnie nieruchomy, nie wyglądało na to, żeby mógł coś przed chwilą mówić czy poruszać się.
Ale nagle krzyknął.
– Nie! – usłyszała i po chwili gwałtownie usiadł, a jego ciało naprężyło się i zesztywniało. Przytrzymała go, by nie zrzucił z siebie okrycia. – Nie! – Opierał się z całych sił. – Nie, do licha, nie!
Wstąpiła w niego gorączkowa energia. Miał dzikie, błędne spojrzenie, które mówiło Kirsty, że nie widzi teraz jej, tylko kogoś innego, kto budzi w nim nienawiść i grozę. Z najwyższym wysiłkiem utrzymała go na miejscu.
– Zostaw mnie! – krzyczał. – Nie dotykaj mnie… Kirsty za późno zwróciła uwagę na jego drugą, wolną rękę i potężny cios w szczękę powalił ją na podłogę. Atak furii przeminął jednak równie niespodziewanie, jak się zaczął. Gdy tylko stanęła na nogi, mężczyzna leżał już nieruchomo na sofie, gapiąc się bezmyślnie w przestrzeń nad sobą. Pośpiesznie okryła go kocami, a on posłusznie poddał się jej zabiegom.
Teraz zaczęła poważnie się bać. Jeśli wkrótce nie sprowadzi pomocy, on może umrzeć tu, w jej kuchni. Na myśl o tym Kirsty zaczęła modlić się w duchu. Nie, nigdy więcej śmierci! Boże, proszę, nigdy więcej…
– Musisz przeżyć – mamrotała, ledwo rozumiejąc, że mówi to na głos – po prostu musisz.
Po raz pierwszy spojrzał na nią przytomnie.
– Po co? – zapytał chrapliwym szeptem. – Żebyś mnie tam odesłała?
– Zrozum – odparła stanowczo -ja nie mogę ci pomóc. Trzeba posłać po lekarza, inaczej umrzesz.
Chwyciły go gwałtowne dreszcze. Przylgnął do Kirsty, palce kurczowo wczepił w jej ramiona. Gdy atak przeminął, był wyczerpany, ale spojrzenie miał wciąż utkwione w jej oczach.
– Daj mi więc umrzeć… – dyszał – wolę umrzeć niż… znów dać się zamknąć. Ty tego… nie zrozumiesz…
Pomyślała o sercu Jacka, które nie wytrzymało zamknięcia za kratami, i nagle poczuła, że ma ściśnięte gardło.
– Rozumiem – skinęła głową – nawet nie wiesz, jak dobrze.
– Więc nie mów… nikomu. Daj mi szansę. Jeśli zdołam się wydostać – oddychał teraz z większym wysiłkiem -
udowodnię… co naprawdę… Niewinny… udowodnię… niewinny…
Wpatrywała się w niego, czując, jak włosy jeżą się na jej głowie.
– Mówisz… że jesteś nie winny? Uśmiechnął się ironicznie.
– O tak, wiem… To właśnie… wszyscy tak mówią, prawda? – Jego uśmiech zgasł. Powtórzył z wielkim naciskiem: – Ale ja naprawdę tego nie zrobiłem. Przysięgam. Pomóż mi.
Oczy mu się zaszkliły. Kirsty zrozumiała, że znów popada w śpiączkę. Za każdym razem, gdy jak w modlitewnym transie powtarzał słowo „niewinny", rosła jej udręka. Jeśli jest choć cień szansy, że mówi prawdę, jak może go tam odesłać?
W końcu uspokoił się i zapadł w sen. Usiadła przy piecu, gdyż nagle zaczęła się cała trząść. Po chwili zrozumiała, że ciepło jej teraz nic nie pomoże. Przez rok głuszyła w sobie wszelkie wspomnienia, a teraz nieoczekiwane pojawienie się tego zbiega obudziło je na nowo. Przez chwilę zapałała nienawiścią do niego. Gdyby choć działał telefon, wezwałaby kogoś i zabrano by intruza, a ona znów wróciłaby do swego bezpiecznego odrętwienia. Potem uświadomiła sobie, że na to jest już za późno. On jest tutaj i trzeba doprowadzić sprawę do końca – bo inaczej nigdy nie odzyska spokoju.