– Dobrze – odparła powoli – pomogę ci.
Kirsty wymknęła się z domu, by zabrać broń z chlewika, i od razu spostrzegła niebezpieczeństwo. Na szczęście największe opady śniegu nastąpiły po przybyciu Mike'a i jego ślady na wrzosowiskach zostały przykryte. Natomiast na podwórku jak na dłoni było widać ślady, które zostawili, gdy ciągnęła go do domu. Na zewnątrz, poza obejściem, śnieg był za to świeży i nietknięty, co dowodziło, że nie zawitał tu żaden przypadkowy przechodzień. Prawdopodobnie i tak minie wiele dni, zanim ujrzą ludzką duszę, Kirsty wolała jednak nie ryzykować. Chwyciła za łopatę i zaczęła gorączkowo uprzątać śnieg, aż wszystkie ślady znikły pod ścieżką wytyczoną przez podwórko.
Wiedziała, że pomaganie zbiegłemu skazańcowi jest przestępstwem, ale nie do końca sobie to uświadamiała. Bardziej docierał do niej fakt, że tak jak ona, Mike jest wyrzutkiem. Świat niesprawiedliwie obwinił i osądził ich dwoje, każąc im walczyć o przetrwanie. Zapewne dlatego, pomyślała, tak dobrze go rozumie i czuje z nim jakąś wspólnotę.
Sytuacja tak naprawdę była całkiem bezpieczna. Śnieg i swoisty ostracyzm, jakiemu poddawana była przez mieszkańców okolicy, stanowiły gwarancję, że nie zjawią się tu niepożądani goście i nie wytropią Mike'a. Poza tym miała spore zapasy żywności, mogła więc szybko podreperować jego kondycję. Kiedy ustaną opady, a on będzie gotów do drogi, przeprowadzi go przez wrzosowiska pod osłoną ciemności.
Skończywszy uprzątanie śniegu, wzięła broń z chlewu i wróciła do domu. Mike siedział na brzegu sofy, bacznie przyglądając się Tamowi, który na przemian warczał i obwąchiwał go przyjaźnie.
– Myli go ubranie Jacka – wyjaśniła Kirsty.
– Czy Jack to imię twego męża?
– Tak.
– Jesteś młoda jak na wdowę. Co się z nim stało?
– Nie możesz zostać tu na dole, to zbyt niebezpieczne. Przygotuję ci posłanie na górze – zmieniła temat Kirsty i znikła, zanim zdążył coś powiedzieć.
Posłała wielkie, mosiężne łóżko, w którym sypiali jej dziadkowie, i zeszła po Mike'a. Zastała go w połowie schodów, mocno zdyszanego. Pomogła mu przebyć resztę drogi.
– Mówisz, że nikt tu nie przychodzi, ale musisz przecież mieć jakichś pracowników – zauważył, z ulgą układając się w łóżku.
– Nie, nie mam nikogo – odparła krótko.
– A więc sama pracujesz na farmie?
– Sama.
– I jak sobie radzisz?
– Radzę sobie, bo muszę. Mogłabym zapytać, jak uciekłeś z więzienia Princetown. Stamtąd nie ma przecież ucieczki.
Ich oczy spotkały się. Skinął głową.
– Musiałem. Więc uciekłem.
– I ja muszę. Pomogę ci Mike, ale pod jednym warunkiem: żadnych pytań.
Nieznaczny uśmieszek wykrzywił mu usta.
– Czy ty także przed czymś uciekasz, Kirsty?
– Być może. Na swój sposób. Ale o nic nie pytaj. Nigdy.
– W porządku, zrozumiałem.
Kirsty opuściła pokój i zeszła na dół, by przygotować śniadanie. Z kurnika przyniosła pięć wielkich, brązowych jaj, z których zrobiła jajecznicę. Zaniosła jego porcję na górę i patrzyła, jak pochłania jedzenie.
– Czas do pracy – powiedziała. – Zamknę drzwi na klucz. Jeśli usłyszysz, że ktoś jest na zewnątrz, nie ruszaj się stąd. Nikt sam nie wejdzie. I nie waż się zapalać światła.
Przed wyjściem z domu ściągnęła z sofy koce i wepchnęła je do pokoju od podwórza. Potem wrzuciła więzienny uniform Mike'a do starego dębowego kufra. Teraz, gdyby ktoś zaglądał przez okna do środka, nie było nic, co mogłoby wzbudzić jakiekolwiek podejrzenia. Dorzuciła jeszcze polan do ognia i poszła zająć się zwierzętami.
Najpierw nakarmiła świnie, nie zatrzymała się jednak na dłużej, by je czule podrapać, jak to miała w zwyczaju. Następnie przyszła kolej na małe stadko owiec, które miały swoją komórkę na pagórku za domem. Załadowała dla nich furę paszy i przyczepiła ją do traktora. Gdy dotarła na pastwisko, padał już gęsty śnieg, osiadając na ich grubej wełnie. Niegdyś były dumą i radością Willa, a dobra wełna pozwalała farmie wyjść na swoje. Kirsty napełniła paszą olbrzymie koryto, stojące pośrodku pola. Gdyby nie mogła się nimi w najbliższym czasie zająć, jedzenia wystarczy im na parę dni. Są jednak jeszcze inne stworzenia, których los w zimie zależy od Kirsty. Na przykład małe, silne kucyki, czekające na innym pastwisku, w miejscu, gdzie zawsze zrzucała im siano. Były krępe i miały krótkie nogi. Kirsty trudno było się oprzeć, by nie pogłaskać ich po szorstkiej sierści, bądź nie dotknąć ciepłych nozdrzy. Od czasu gdy jako dziecko jeździła na kucyku, uwielbiała je i zawsze szukała ich towarzystwa w chwilach najbardziej dotkliwego opuszczenia.
Gdy po kilku godzinach wróciła do domu, było jej zimno i mokro, czuła ogarniające ją znużenie. Choć było dopiero wczesne popołudnie, robiło się już szaro. Odetchnęła z ulgą, widząc, że w domu nie pali się światło. Szybko wbiegła po schodach i znalazła Mike'a pogrążonego we śnie. Odpoczywał, wracał do sił. Odkopał się nawet spod kocy, ale Kirsty ponownie mocno go owinęła. Schodząc na dół, miała poczucie triumfu. Pierwszą rundę wygrali. Ile kolejnych jeszcze ich czeka? I jak się zakończy cały mecz? Za wcześnie było, by już teraz o tym myśleć. W kuchni wydobyła więzienny uniform Mike'a i pocięła nogawki na drobne kawałki, wrzucając je po kolei do pieca. Cieszyła się, że materiał zdążył wyschnąć. Sięgnęła ręką do kieszeni, by dokonać rutynowego przeszukania. Nie spodziewała się niczego znaleźć, a jednak jej palce natrafiły na kawałki cienkiego kartonu. Wydobyła je na zewnątrz i zobaczyła, że układają się w fotografię kobiety.
Była piękna, miała idealnie regularne rysy, bujne, lśniące blond włosy i świetnie dobrany makijaż. Jej oczy śmiały się do aparatu, a wargi rozchylały prowokacyjnie.
Kirsty wpatrywała się w nią, wiedząc, że to cudo jest z pewnością narzeczoną Mike'a, niedoszłą żoną o imieniu Lois. Wyglądała trochę nierzeczywiście, jak kobieta reklamująca w telewizji szampon do włosów, a jednak Mike ją znał, kochał i chciał się z nią ożenić. Dla niego była kimś bliskim i normalnym. Być może w udręce starał się uciec od wspomnień, ale nie potrafił i dlatego zachował podarte kawałki zdjęcia. Lois nadal mieszkała w jego sercu. Kirsty po raz pierwszy pomyślała o nim nie jak o ściganym skazańcu, który majaczył w jej objęciach, lecz jak o mężczyźnie, który kocha. I który może być kochany…
Skończywszy niszczenie ubrania, udała się ze zdjęciem na górę. Gdy tylko weszła na podest, usłyszała hałas dobiegający z pokoju Mike'a. Z przestrachem zajrzała do środka i zobaczyła, że znów rzuca się na łóżku. Wróciła gorączka – miał zamknięte oczy i mamrotał niezrozumiałe słowa.
Kirsty uspokoiła go i po raz kolejny zawinęła w koce, ale gdy wróciła po dziesięciu minutach i tak znalazła je wszystkie na podłodze.
– Mike – potrząsnęła nim, chcąc wyrwać go ze snu – nie wolno ci tego robić.
– Przepraszam – szepnął. – Głupiec ze mnie… Poczułem się lepiej… do łazienki… chciałem się umyć…
– Czy ty masz rozum? – powiedziała zirytowana. -Znów się przeziębiłeś.
– Przepraszam – wyszeptał tylko i zapadł w sen.
Następnych parę godzin było dla niej istnym koszmarem. Mike musiał być pod stałym nadzorem, bo przy każdej okazji zrzucał z siebie pościel. Kirsty wpadła tylko na chwilę do kuchni, by przygotować sobie jakąś przekąskę i przełykała ją pośpiesznie w chwilach wolnych od zmagań ze złożonym chorobą mężczyzną. Wraz z zapadnięciem nocy jego gorączka wzrosła i Kirsty znów zaczęła się bać.
– Mike, proszę cię – powtarzała, usiłując przebić się do jego świadomości. Patrzył na nią spod na wpół przymkniętych powiek i nie wiedziała, czy jest czegokolwiek świadom. Chcąc za wszelką cenę dotrzeć do niego, wpadła w ton żartobliwej połajanki, choć jej nastrój był zgoła odmienny. – Nie możesz mi teraz umrzeć. Przecież coś sobie postanowiliśmy, prawda? Nie możesz i nie umrzesz. Następny trup w moim życiu? Jak bym to wytłumaczyła? Pomyślałeś o tym? Oczywiście, wcale nie pomyślałeś…