Выбрать главу

– Jabole są ok. Dużo procent?

– A czterdzieści.

Przyniósł butelkę. Młodociany kandydat na degenerata odkorkował ją fachowo i pociągnął łyk.

– Niezłe. Trzydzieści stopni.

– Pij sobie.

– Czy to rozsądne? – zapytał starzy z mężczyzn.

– Wszystko jest pod kontrolą- uspokoił go egzorcysta. Poszedł do obórki, skąd po chwili wrócił, dźwigając dwa snopki konopi. Wróciła matka z kurą. Kura gdakała przeraźliwie. Egzorcysta przygotował cztery sznurki.

– Ręce i nogi – polecił.

Założyli chłopakowi pętle na ręce i nogi i zacisnęli. Cokolwiek było w butelce, całkowicie go oszołomiło. Nie stawiał oporu.

– Moniko, chodź z nami do pomocy.

Znieśli go do piwnicy i położyli rozkrzyżowanego na ziemi.

– My go trzymamy, a ty wbijaj kołki – polecił. Dziewczyna stanęła na wysokości zadania. Przełożyła przez pętle pręty i zaczęła wbijać je drewnianym młotem, aż weszły w ziemię prawie całe. Na końcach miały specjalne haki uniemożliwiające zsunięcie.

– Dobrze, możecie go puścić.

Puścili. Jeniec szarpnął się w więzach z całej siły.

– Dobry środek oszałamiający, ale działa bardzo krótko – wyjaśnił Jakub. – Używał go jeszcze mój ojciec przy kastrowaniu prosiaków.

Leżący i przypalikowany wyrzucił z siebie wiąchę przekleństw tak koszmarnych aż dziewczyna zaczerwieniła się po końce uszu. Część wywrzaskiwanych tekstów dotyczyła, jej osobiście. Pozostali nie przejęli się tym. Pani Rozalia zagryzła wargi.

– Nic mu się nie stanie? – zapytała z niepokojem. – Nie sądzę. Jak do tej pory nie było poważniejszych wypadków. Proszę dać mi kurę.

Podała mu. Wbił w ziemię jeszcze jeden kołek, tym razem krótszy. Z torby, wiszącej na drzwiach, wydobył kilkanaście świec. Powtykał je w ziemię wokół leżącego. Z kieszeni wydobył buteleczkę wody święconej i wyrysowawszy na ziemi wokół chłopaka i kury krąg, pochlapał wodą jego linię. Następnie wydobył z kieszeni bryłkę czegoś, co wyglądało jak plastelina i okleił kurze wokół szyi, wplatając w to kilka drutów.

– Będzie bardzo szybka – wyjaśnił, choć właściwie nic z jego wypowiedzi nie wynikało.

– Wyjmijcie akumulator z samochodu i postawcie koło drzwi – polecił.

Jeden z mężczyzn poszedł wykonać jego polecenie. Jakub przeciągnął od kury dwa cienkie druty do akumulatora.

– Dobrze – powiedział. Poczekajcie na zewnątrz, zaraz dołączę.

Został sam. Zapalił świece. Podpalił oba snopki konopi.

– Nefet, hafat gahem opetl – krzyknął. Odejdź duchu ciemności. Wniknij w zwierzę. Oczyść duszę tego chłopca ze swojego jadu. Szyłgana czyłgana. Ja ci to rozkazuję. Mechet Nyva. Aser befer mubet! Słuchaj głosu mojego, bo ja jestem Jakub Wedrowycz, wiedzący!

Kłęby dymu, ścielącego się początkowo po ziemi, uniosły się i zaczęły wirować. Wybiegł z piwnicy. Zatrzasnął drzwi i podparł je grubym kołkiem.

– Co teraz? – zapytał jeden z mężczyzn.

– Pozostaje nam czekać. Zaraz powinno być po wszystkim.

W piwnicy coś łomotało, a potem rozległ się przeraźliwy nieludzki skowyt. Jeden z mężczyzn poderwał się na równe nogi.

– Co się tam dzieje? – zdenerwował się.

– Złe moce opuszczają ciało. To musi boleć, jeśli mają je opuścić całkowicie.

Skowyt ucichł, przeszedł w rzężenie. Monika poczuła jak pot ścieka jej po plecach. Wreszcie zapadła cisza.

– Otwierajcie – polecił egzorcysta. Tylko ostrożnie. Uchylili drzwi.

– Odsuńcie się!

Ledwie zdążyli wykonać jego polecenie, gdy z dołu ciągnąć za sobą dwa druty wyleciała kura. Jakub jakby od niechcenia stuknął jednym z drutów w biegun akumulatora. Huknęło i kura rozerwała się na kawałki. Zagrabił to, co z niej zostało gracką.

– Dajcie tak z pół litra benzynki – poprosił. Ściągnęli mu rurką do słoika. Polał ptasi zezwłok i podpalił.

– Możemy już wejść? – zapytała Monika z niepokojem.

– Niech się trochę wywietrzy.

Po chwili zeszli na dół. Chłopak był nieprzytomny. Sznurek przeciął mu nadgarstki, ale krwawienie było nieznaczne. Wyciągnęli go na powierzchnię. Jakub za pomocą brzytwy ściął mu kolorowy czub z głowy i rzucił obojętnie pod płot. Następnie zdarł z leżącego kurtkę i spodnie. Przez chwilę patrzył z żalem na skórzane buty, ale i je umieścił na stercie. Punk leżał teraz na ziemi w majteczkach w kropeczki i zielonych skarpetkach.

– Te łachmany też trzeba spalić – powiedział.

– Co z nim? – zaniepokoiła się matka.

– Zaraz docucę.

Przydźwigał z domu wiadro wody i wylał z rozmachem na pacjenta. Ten zerwał się i zatrząsł z zimna.

Matka podała mu kawałek starego worka, aby się wytarł.

– Co to było? – wymamrotał.

– Zostałeś uleczony – powiedział Jakub.

– Uleczony? – zdziwił się uprzejmie.

– Teraz będzie spokojny. Gdyby jednak znowu mu odbiło, to proszę go przywieźć. Daję gwarancję na usługę. Dożywotnio.

– Ile się należy? – zapytała pani Rozalia.

– Jak w kościele. Co łaska.

Wręczyła mu kopertę. Nie zajrzał nawet do środka.

– Gdyby nie pomogło, to proszę przywieźć go znowu – powtórzył. – Coś postaram się jeszcze.

Chłopak popatrzył na niego zdziwiony.

– Co miałoby pomóc? – zaciekawił się.

– Może mieć niewielkie luki w pamięci – wyjaśnił egzorcysta.

Pożegnali się i odjechali. Jakub przeciągnął się leniwie. Wydobył z kieszeni kopertę i zajrzał ciekawie do środka. Brwi jego uniosły się lekko, ale jego twarz po chwili znowu przybrała wyraz obojętności.

– Mam tu trzysta dolarów – powiedział. Sto dla ciebie za nieocenioną pomoc.

– Ale ja…

– Student jest ubogi i ma suchoty – powiedział dobrotliwie i wsunął jej banknot do kieszeni. Przynieś mi migiem słoik z kuchni. Powinnaś znaleźć go w szafce. Z plastykową nakrętką.

– Dziękuję

– Nie ma za co.

Pobiegła. Wróciła po chwili ze słoikiem. Jakub odkręcił go, powąchał wnętrze, po czym włożył resztę pieniędzy do środka i wykopawszy saperką dołek koło schodków, umieścił go tam. Przysypał go ziemią i przyklepał.

– Ojej – wyraziła zdumienie.

– Nie widziałaś nigdy jak się zakopuje pieniądze?

– Nie lepiej do banku?

– Nie mam zaufania. Widzisz, przed pierwszą wojną złożył mój tato pieniądze na koncie. Było tego dużo. Zrobił z Ałmazem Paczenką mały interes na dostawach do Rosji. Chciał nawet kupić samochód, byłby drugi w tych stronach, bo gubernator z Chełma miał już jeden, ale czasy były niepewne. Po wojnie powiedzieli mu, żeby zapomniał o carskiej Rosji i jej bankach. W latach międzywojennych pracowałem z Aleksandrem Pilipiukiem w Radomiu, w fabryce zbrojeniowej. Zarobiliśmy ładny kawałek grosza. Ale znowu wybuchła wojna i diabli wzięli nasze oszczędności. Nikt mnie nie namówi, by powierzać pieniądze bankierom. Zresztą, jeszcze by się odpowiednie służby zainteresowały, dlaczego mam ich tak dużo.

– Rozumiem.

– To zrób coś na obiad, a ja wezmę konia i trochę się rozpatrzę po wsi.

– Za tym paskudnym?

– Masz na myśli Iwana Iwanowa? Tak. Spróbuję trochę wysondować, w jakiej jest formie i może uda mi się popsuć mu zdrowie.

– Powiedział, że dzisiaj nie jest w formie…

– Drogie dziecko, że on nie jest w formie, to nie znaczy, że nie mam mu robić kuku. Gdy jest nie w formie, tym bardziej powinienem próbować. Może coś mi się uda. Zresztą, zwróć uwagę na jedno. Jeśli ten drań tak rozrabia, nie będąc w formie to, co się stanie, gdy ją odzyska? Nie pomyślałaś o tym?

– Ma pan rację. Ale sądziłam, że to będzie szlachetny pojedynek dwu obdarzonych nadnaturalnymi mocami…