– Załatwiłem go? – zdziwił się.
Rozległ się ponury złośliwy rechot. Iwan stał po drugiej stronie dziury. Wyglądał nadal na zalanego w trupa, ale najwidoczniej wcale mu to nie przeszkadzało.
– Kiepsko ci idzie, egzorcysto od siedmiu boleści – powiedział z pogardą.
– Och, żaden problem, żeby szło mi lepiej – wycedził przez zęby i wyrwawszy z kieszeni rewolwer, wystrzelił do niego.
– Gratuluję – powiedział czarownik.
Stał teraz dwadzieścia centymetrów na lewo od miejsca, w którym był jeszcze przed chwilą.
– Za dziesięć minut będą tu gliny. Dużo glin.
Jakub rozejrzał się i wystrzelił ponownie, ale tym razem w zupełnie innym kierunku. W miejsce, gdzie powietrze troszkę migotało, tak jak w upalny dzień nad szosą. Czarownik natychmiast zmaterializował się właśnie tam. Trzymał się za przestrzelone ramię.
– Sprytnie – przyznał. Skąd wiedziałeś?
– Stary Małaczkin-Wędrujący-Po-Białej-Rusi też to potrafił.
– Znałeś Małaczkina? W głosie czarownika zabrzmiała nuta podziwu.
– Zabiłem Małaczkina. Twierdził, że jest nieśmiertelny, a jednak stal go pokonała. Ciekawe jak to będzie z tobą?
Wystrzelił ponownie, tym razem w stronę drzwi. Iwanów zmaterializował się tam natychmiast. Tymczasem jego wizerunek w poprzednim miejscu rozwiał się w powietrzu. Tym razem krwawił z rany na przedramieniu i drugiej na udzie.
– Niezły jesteś – powiedział. Konczaj mnie.
Jakub wystrzeli mu w głowę. Ciało upadło na ziemię. Biło przez chwilę w powietrzu nogami i znieruchomiało. Jakub wystrzelił ponownie. Czarownik zmaterializował się tuż koło niego. Tym razem stracił kawałek ucha. Ciało, leżące na ziemi, zniknęło. Czarownik odrzucił nóż i złapał się za kolejną ranę. Jakub zauważył, że poprzednie częściowo już się zabliźniły.
– Jesteś naprawdę dobry – powiedział wróg. Może jednak zechcesz się do mnie przyłączyć?
– Nigdy.
– Twoja wola – zeskoczył do piwnicy i zniknął.
W ciemności nie było widać, w którym miejscu powietrze zniekształca obraz. W tej samej chwili za Jakubem wyrosła postać Birskiego.
– No cóż. Rączki i dokumenty.
– Chyba mnie pan nie aresztuje? – zdziwił się Jakub naiwnie.
– Tym razem już się nie wywiniesz. A przy okazji opowiesz, do czego to strzelałeś.
– Ratuj – zażądał Jakub w myślach.
– A co z tego będę miał? – zaciekawił się telepatycznie Iwanów.
Święty spokój aż do jutra, flaszkę bimbru i możliwość obejrzenia jego głupiej miny. Uczciwa propozycja.
– Na pewno musi mnie pan aresztować? – zdziwił się Jakub.
– Oczywiście, a broń zabieram do depozytu. Rączki. Egzorcysta wyciągnął ręce, a milicjant zatrzasnął na nich kajdanki.
– Do radiowozu – polecił.
Pistolet zapakował w plastikową torebkę i poszli. Wsadził więźnia na tylne siedzenie pojazdu i ruszył. Na posterunku nikogo akurat nie było, tylko dyżurny siedział za barierką.
– Daj klucz od dwójki.
– Po co ci?
– Muszę go zamknąć – Birski wskazał na Wędrowycza. – Aha.
Z otrzymanym kluczem w ręce zszedł do piwnicy, gdzie znajdowały się cele. Zamknął więźnia w środkowej, sprawdził, czy zamek dobrze trzyma, po czym poszedł na górę złożyć zdobyczną broń w sejfie. Naszykował formularz zatrzymania i zaczął go wypełniać. Nie znał daty urodzenia aresztanta. Zszedł więc zapytać. Zdębiał. Na podłodze celi leżały nadal zamknięte kajdanki, za to więzień ulotnił się bez śladu. Posterunkowy zajrzał pod pryczę, ale i tam go nie było. Zgłupiał.
– Nie wychodził stąd ten, którego przyprowadziłem? – zapytał dyżurnego.
– Nie!
– Cholera!
– Coś się stało?
– Zniknął.
Przetrząsnęli we dwóch cały posterunek, ale nie znaleźli go w żadnym zakamarków.
– Czary, czy co? – zdenerwował się. – Ale mam jeszcze jego spluwę. Wyodrębni się odciski palców…
Otworzył sejf. Torebka opisana flamastrem leżała na miejscu. Pusta. Dyżurny poznał tego dnia wiele nowych brzydkich wyrazów w kilku językach.
Rozdział VIII
Prawdziwy Jakub wydobył z kieszeni piersiówkę pełną dziewięć- dziesięcioprocentowego bimbru i pociągnął łyk, aby udowodnić, że nie jest zatruta, po czym postawił ją wśród kamieni i poszedł sobie. Ostatecznie jedna klęska nic nie znaczy. Przegrał bitwę, a miał przed sobą całą wojnę. I ta perspektywa radowała go. Było już dobrze po piątej, gdy przyjechał wreszcie do swojego domu. Monika smażyła naleśniki.
– Jak poszło? – zaciekawiła się.
– Kiepsko. Prawie go nadziałem widłami, ale wywinął się.
– Chciał go pan zabić? – Aha.
– To bardzo nieładnie.
– To nie jest człowiek. To czarownik. Złośliwy czarownik. Zresztą, co ja ci dużo będę mówił. Obiecał zabrać się za nas od jutra rana.
– Ojej. Znowu zobaczymy hitlerowców?
– Obawiam się, że to, co zobaczymy i to, co się z nami stanie, będzie tym razem dużo mniej przyjemne.
Zjedli. Po spóźnionym obiedzie dziewczyna pozmywała.
– Co jeszcze trzeba zrobić? – zapytała.
– Wyszczotkuj Marikę i nasyp jej owsa. Jeden kubełek. Wodę jeszcze ma. A potem może pouczę cię, jak stosować zioła na choroby drobiu.
Kiwnęła głową. Poszła do szopy, zaczerpnęła szaflik owsa i zaniosła do obórki. Kłaczka odwróciła głowę i popatrzyła na nią zaciekawiona.
– No, hej – powiedziała Monika. – Masz tu coś do jedzenia i zabieramy się za szczotkowanie.
Klacz pokiwała głową, zgadzając się najwyraźniej z taką kolejnością. Zaraz też zanurzyła głowę w żłobie. Studentka zaczęła ją szczotkować. Bardziej łyse miejsca omijała. Semen wyjaśnił jej wczoraj, dlaczego klacz Jakuba tak wygląda, bo poprzednio wydawało jej się, że to od nadmiernego czyszczenia. Spróbowała rozczesać jej ogon, ale nie dawało się. Był pozlepiany.
– Trzeba wziąć miednicę i namoczyć – odezwał się jakiś głos od progu.
Obejrzała się wystraszona. Na progu stali dwaj staruszkowie.
– Nu dziewuszko, Jakub musi cię bardzo lubić, nikomu poza Semenem nie pozwalał się dotknąć do Mariki – powiedział ten drugi. On w domu?
– W domu – potwierdziła.
Zaraz też poszła zobaczyć, czy w czymś jeszcze może być przydatna. Jakub poprosił ją, aby rozpaliła w samowarze. Siedli w pokoju przy stole i zaczęli gadać. Jeden z nich przyniósł bukłak wina. Pili je teraz szklankami. Dyskusja stawała się coraz bardziej ożywiona.
– A ja we wojnę czołg spaliłem!
– Chy, a ja dostałem dwadzieścia pięć lat za przynależność do UPA.
Bo prokurator był idiota. Dał ci za przynależność, a ty tylko woziłeś im kartofle!
– Ja woziłem kartofle?
– A ty Jakub, to byłeś u Wypruwacza od czarnej roboty. Ulotki naklejałeś, a ile razy prosiłeś go, żeby dał ci broń?
– Byłem jego prawą ręką! I gdybyście chcieli wiedzieć, to też spaliłem czołg!
– W czterdziestym siódmym to nie sztuka.
– A ja strzelałem aktyw gminny w czterdziestym piątym. Gówno prawda. Wtedy cię tu wcale nie było! Siedziałeś w Chełmie w mamrze za pijaństwo.
– Ja za pijaństwo?
– A Wypruwacz był ciemniak!
– Zatkaj się nieszczęsny! Wypruwacz był wykładowcą w Toronto. On tu przyleciał tylko dlatego, że chciał bronić swojej ojczyzny.
– Wy Ukraińcy zawsze sobie dziwne miejsca na obronę ojczyzny wybieracie!
Stopniowo, gdy wino zaczęło działać, ich rozmowa wkraczała na coraz bardziej bohaterskie wyżyny. Licytowali się ilością spalonych czołgów i strąconych samolotów, sypali setkami nazwisk swoich podkomendnych, a o niektórych kłócili się zajadle, kto był z kim. Wreszcie poszli sobie.