Monika wyłączyła przenośny magnetofon i otarła pot czoła. Pod koniec ich rozmowy zaczęła się już poważnie zastanawiać, czy to nie ich partyzanckie armie zdobyły Berlin, a Armia Czerwona tylko przypisała sobie zasługę. Właściwie, to gdyby przyjąć ich bajdurzenia za prawdę, wychodziło na to, że to oni we trzech wygrali drugą wojnę światową i pozostawał jedynie problem, dlaczego zajęło im to aż tyle czasu. Jakub, oszołomiony winem i długotrwałym wywrzaskiwaniem swoich racji, położył się spać. Monika zaś poszła do obory. Marika nie spała jeszcze.
Przeżuwała siano, uśmiechając się do swoich końskich myśli. Dziewczyna siadła na zydlu i zaczęła jej się przyglądać. Chciała wiedzieć, o czym myśli. Mogła się tego jednak jedynie domyślać.
Myśli w końskiej głowie płynęły ciepłe i składne. Szkapie było dobrze. Bardzo dobrze. Popatrzyła na dziewczynę. Była ciekawa, o czym taka dwunoga istota może myśleć. Życie ludzkie musi być bardzo trudne i najeżone kłopotami. Monika wyciągnęła się na sianie obok klaczy i zapadła w sen. Jakub obudził się w nocy. Zobaczył, że jej nie ma. Pomyślał, że może wykopała jego oszczędności i uciekła. Poszedł do obory. Studentka leżała przytulona do ciepłego boku klaczy. Uśmiechnął się leciutko. Nakrył je obie derką. Noc była chłodna. Wyszedł na podwórko. Po niebie leciał meteor. Spadająca gwiazda. Pomyślał sobie wyjątkowo paskudne życzenie pod adresem istniejącego ustroju. Ponoć, gdy spada gwiazda, pomyślane życzenie zawsze się sprawdza. Cztery lata później sprawdziło się. Może budynki waliły się w czasie krótszym niż jedno ludzkie życie, ale były i rzeczy wieczne i niezmienne. Na przykład gwiazdy. Szary wilk przebiegł wzdłuż płotu. Węszył.
Była noc, gdy Iwanów stanął na cmentarzu koło kółka rolniczego. Miał w ręce saperkę. Przeszedł na bardziej zapuszczoną część cmentarza i zaczął rozgrzebywać jeden z grobów. Niebawem dotarł do sklepionej z cegieł niewielkiej krypty. Odwalił przegniłą drewnianą klapę i zeskoczył na dół. Zapalił świecę i saperką podważył wieko trumny. Wewnątrz leżało częściowo zmumifikowane ciało z tkwiącym w piersi osikowym kołkiem. Ponadto trup miął głowę przebitą żelaznym gwoździem i związane drutem ręce. Iwan szybkimi zręcznymi ruchami uwolnił ciało z tych zabezpieczeń, ale nieboszczyk nie zdradzał nadal najmniejszych oznak życia. Czarownik wygramolił się z grobu. Wyczuwał wyraźnie wszystkie miejsca, w których swojego czasu jeszcze w latach pięćdziesiątych walczyli z wampirami: czołowy egzorcysta okolicy Jakub Wędrowycz i jego dwaj pomagierzy. Ale wszędzie wyczuwał tą samą spokój na pustkę, co tutaj. Nieboszczycy leżeli, śniąc swoje sny o wieczności. Obudzić by ich mogły jedynie trąby na sąd ostateczny.
– Czy nikt tu do licha nie pozostał przy życiu? – zapytał w przestrzeń.
Odpowiedziało mu grobowe milczenie. Ale zaraz potem wychwycił słabiutki odzew. Coś w tym parku sztywnych jeszcze ciągle zdradzało pewną aktywność. Ruszył tym tropem. Niebawem stanął przed niewielkim obeliskiem z czerwoną gwiazdą. Na obelisku widniał częściowo już zatarty napis.
Eugeniusz Jakubowski.
Gminny sekretarz PZPR
1921 – I958
Czarownik uśmiechnął się i spokojnie wybił saperką dziurę w zamurowanym wejściu. Wszedł do grobowca. Rozbicie trumny było fraszką. W trumnie leżał kościotrup. Nic nie wskazywało na to, aby mógł ożyć. Uruchomił znowu swoje ponadzmysłowe moce i wychwycił słabe echo myśli nieboszczyka.
– Popełniłem wiele przestępstw jako podły sługus nieludzkiego systemu.
Iwanów spokojnie spuścił ostrze saperki na gardło nieboszczyka. Szept w jego głowie ucichł. Wychodząc z cmentarza, spróbował jeszcze raz wsłuchać się w głosy zmarłych. Odpowiedziało mu milczenie.
Birski zaszedł do Semena z samego ranka w poniedziałek. Semen rąbał drwa na podwórzu. Obeszło się, więc bez zakładania stroju ochronnego i wizyty na terytorium carskiej Rosji.
– Dobry – zagadnął od furtki.
– A witam panie posterunkowy. Co pana sprowadza?
– Chyba znaleźliśmy konia. Tego, który załatwił Bardaka.
– Gdzie?
– W tym właśnie problem, że trochę daleko. Na przedmieściach Lublina. Chcieliśmy prosić pana, aby pojechał pan tam ze mną i spróbował dokonać identyfikacji.
– Dobra. Żaden problem. Na emeryturze ma się mnóstwo czasu. Kiedy?
– Gdyby mógł pan być gotów za godzinę…
– Żaden problem. Proszę po mnie wpaść i pojedziemy.
– Mam nadzieję, że podróż nie będzie dla pana męcząca. – Proszę nie robić ze mnie zgrzybiałego starca! Nie mam stu lat. Tylko trochę więcej – szepnął sam do siebie, ale posterunkowy usłyszał.
– Dobrze, to przyjadę po pana.
Poszedł sobie. Staruszek założył marynarkę. Po raz pierwszy od dwudziestu, a może trzydziestu lat. Głupio czuł się w cywilnych łachach, ale ostatecznie miał jechać w gości gdzieś daleko. Przebrawszy się, usiadł na ławce przed domem i zaczął czekać.
Jakub właśnie kończył robić sobie śniadanie, a Monika myła się w łazience po nocy spędzonej bardzo miło, aczkolwiek niezbyt higienicznie, gdy na podwórko wszedł jakiś facet w garniturze z teczką pod pachą. Gospodarz przez chwilę obserwował go spod oka, a potem wyszedł przed dom.
– Nu co? – zagadnął.
– Dzień dobry.
– Dobry.
– Jestem dziennikarzem z „Tygodnika Chełmskiego”. Czy ma przyjemność z panem Jakubem Wędrowyczem?
– Macie przyjemność – wycedził Jakub przez zęby. Można było w jego głosie odczytać, że jemu nie sprawia to przyjemności. Dziennikarz poprawił krawat.
– Piszę artykuły o ciekawych ludziach mieszkających na terenie województwa. Moje nazwisko Katowski.
– A jakże, czytałem – powiedział Jakub ponuro i otarł usta wierzchem ręki.
– No właśnie, słyszałem o panu i postanowiłem przeprowadzić z panem wywiad dla naszych czytelników.
– Nigdy nie przeprowadzali ze mną wywiadów…
– Zawsze musi być ten pierwszy raz.
– Nu, jeśli nie będzie to długo trwało…
– Dziesięć minut.
– No to siądźmy i możemy chwilkę pogadać. Usiedli na ławce i Katowski zaraz wydobył z torby przenośny magnetofon.
– Ile pan ma lat?
– Coś ze siedemdziesiąt. Nie wiem dokładnie, ale musi coś koło tego.
Jakub uwielbiał w rozmowach z przedstawicielami władzy grać wioskowego przygłupa. Nawet w sądzie mu to nieźle wychodziło.
– Jakie pan ma źródła utrzymania?
– Trochę z emerytury, a tak w ogóle to pożyczam od ludzi i im nie oddaję. Jestem, jak to się mówi, pasożytem społecznym.
– Z tego, co słyszałem walczy pan z wampirami i wygania z ludzi złe duchy…
– Hym? Pierwsze słyszę. Musi to dlatego, że byłem za młodu hieną cmentarną. Ludziom się ubzdurało, że ja tak wampiry wykopuję.
– Co pan myśli o obecnym ustroju? Czy podoba się panu aktualny główny sekretarz gminy i panujący w niej ład i porządek?
– Ustrój jest do niczego. Za cara było lepiej. A gminny sekretarz to typowy komuch. Złodziej i łapownik. Gada sloganami i o niczym nie ma pojęcia.
Monika właśnie wyszła z domu i przeszła do obory, aby nakarmić klaczkę.
– Pańska córka? – zaciekawił się dziennikarz.
– Nie, to moja służąca. A przy okazji kochanka. Znaczy, tego, ja ją wykorzystuję, a za to pijemy na mój koszt wódkę i samogon.
– Czy miejscowa milicja nie ingeruje w pański aspołeczny tryb życia?