– Innymi słowy jest fajnie, ale muszę się kontrolować?
– Nie, nie dasz rady tego opanować.
– Więc, co mam zrobić? Powiesić się od razu?
Herberto wyciągnął dłoń i dotknął jego czoła. Skoncentrował się na chwilę. Gdy cofnął dłoń, Jakub poczuł jakby ubył mu kawałek mózgu.
– Gotowe. Wybaczy pan, ale naprawdę nie było innego wyjścia.
Klacz zarżała. Podszedł do niej.
– Ty też? – zdziwił się.
Zamiast odpowiedzi pojawiła się obok jeszcze raz. Wówczas ta pierwsza zniknęła. Po chwili i ona była wolna od tej ciekawej umiejętności. Zarżała jakieś mętne pytanie.
– Nie rozumiem – powiedział ze smutkiem.
– Pyta o lewitację – podpowiedziała Marika z kuchni.
– Nigdy jeszcze nie spotkałem nikogo, kto umiałby latać – odpowiedział. Choć wielu udawało, że umie. Iwanów może także udawać. Jest mistrzem złudzeń.
– Jadą do nas gliny – odezwała się Marika. Dwa radiowozy.
Zakonnik pobladł, ale Jakub już odsuwał łóżko. Otworzył klapę i wepchnął gościa do bunkra, następnie zasunął łóżko na miejsce. Ledwo zdążył się z tym uporać, wjechali na jego podwórko. Z pierwszego radiowozu wysiadł Birski. Z drugiego jeden z ubeków z Chełma. Z tylnego siedzenia wygramolił się pitekantrop. Łeb miał obwiązany chustką. Zapukali. Jakub otworzył drzwi.
– Ojej, ilu gości – ucieszył się.
– Jakub, tym razem chyba się doigrałeś – powiedział smętnie Birski.
– Coś znowu przeskrobałem? – zdziwił się Jakub. Cywil wyjął z kieszeni jakiś papier.
– Urząd Bezpieczeństwa. Mamy nakaz ścisłej rewizji.
– Coś podobnego? – zdumiał się gospodarz. – To już UB się mną zainteresowało?
Ubek zajrzał do pokoju.
– Trzymacie konia w mieszkaniu? – zdziwił się.
– A nie wolno? – zdziwił się Jakub.
– Wolno, dlaczego by nie.
– Daj spokój – powiedział Małpiasty do ubeka. Przecież ten stoi nad grobem.
– Nic podobnego – oburzył się Jakub.
– Czy wyobrażasz sobie tego dziadka z pepeszą w ręce rozwalającego mi łeb kolbą?
– No faktycznie wygląda nieszczególnie, ale to o niczym nie świadczy. Gdyby zaszedł od tyłu, a to chyba było od tyłu?
– Przyjechał jeden. Na motorze. Wyjechali dwaj. On i ksiądz. Patrol, któremu spalili radiowóz twierdzi, że ten na motorze był młody i jasnowłosy.
– Ja też to obserwowałem – dodał Birski.
– Obejrzymy jeszcze twój motor – powiedział ponuro pitekantrop.
– Aha – poszli do szopy.
Motor prezentował się nieszczególnie. Był zapaćkany.
– Siedzenia są innego koloru – powiedział ponuro małpolud.
– Mógł zmienić.
– To sobie zobacz śrubki.
Ubek zajrzał.
– Faktycznie zardzewiałe na amen.
– Na chodzie? – Małpiasty zapytał Jakuba.
– W zeszłym roku jeździłem. Ale ostatnio wolę konno. Konie są mądrzejsze. I nie potrzeba do nich benzyny. Zresztą, odruchy mam już osłabione i bałbym się jeździć szybko.
– Trzymanie koni w mieszkaniu jest niehigieniczne – pouczył go małpiszon. – Jedziemy.
I wynieśli się w diabły. Pojechali szosą do Uchań, gdzie podobno mieszkał ktoś, kto także miał niemieckiego Zundappa. Zaraz za kapliczką przy drodze na Hutę minęli staruszka o złośliwym spojrzeniu, który utykając lekko, wędrował w stronę wsi. Staruszek popatrzył za nimi ponuro, mrużąc oczy i wyszeptał przekleństwo tak straszne, że w chwilę później złapali gumę. Niebawem zszedł z drogi i wdrapawszy się na szczyt Zamczyska wyciągnął ręce w stronę Starego Majdanu.
– Ziapuł ełłę. Aąuk. Lubuźiął. – wywrzeszczał na wiatr, składając ręce w osobliwy znak.
Skutki czaru pojawiły się dopiero przed wieczorem. Ludzie śpieszyli z całej okolicy. Zbierali się w grupki i wędrowali na Stary Majdan do chaty Jakuba. Nim ogon pochodu wyszedł z Wojsławic pierwsze grupki dotarły już na miejsce. Jakub siedział właśnie przed domem na ławce i rozmyślał, gdy pojawili się pierwsi goście. Tak się złożyło, że w pierwszej grupie był Tomasz.
– Co was tu sprowadza, może napijecie się herbaty? – zagadnął.
Tomasz odchrząknął i zaczął mówić jako pierwszy.
– Jakub, krowy straciły mleko.
– Jakie krowy? – zdziwił się egzorcysta.
– Wszystkie krowy. W promieniu dwudziestu kilometrów.
– Pomożesz? – zapytała jakaś babina. Jakub nie znał jej osobiście, ale kojarzył, gdzie mieszka.
– A, co ja wam mogę pomóc? – zapytał bezradnie.
– Zapłacimy, no nie? Ktoś inny zdjął z głowy kapelusz. Cała wieś się zrzuci.
– Może lepiej wezwijcie weterynarza – zaproponował.
– Jestem – powiedział facet w sportowej kurtce. Żadnych widocznych przyczyn.
– Tylko ty możesz odczynić urok – powiedział Tomasz.
– Urok… Ciekawe, kto go rzucił.
Większość przybyłych podejrzewała właśnie jego i robiła teraz rachunek sumienia, co też mogli przeskrobać.
– Potrzebuję białej kury, butelki białego wina, może być na przykład ruski szampan oraz jednej krowy w celu wypróbowania zaklęć – zażądał.
Wszystko dostarczono z wsi w mgnieniu oka. Największy problem był z tym białym winem, ale i butelkę czegoś takiego udało się zdobyć. Monika wytknęła głowę przez okno. Marika siadła na progu. Ludzie ustawili się w krąg, otaczając krowę, kurę i egzorcystę. Herberto przebrany „po cywilnemu” wmieszał się między ludzi i także obserwował. Jakub wyrysował na ziemi krąg. Naciął sobie palec i obszedł, skrapiając krąg krwią. Kura i krowa pozostały w środku. Odkorkował butelkę i pociągnąwszy uprzednio solidny łyk, zaczął odmawiać nad krową mętne zaklęcia.
– Idź precz szyłgana, ja ci to rozkazuję. Wróć mleko z nawiązką. Czumuk, tabul Acher.
Urżnął głowę kurze i podrzucił ją wysoko. Wykrzykiwane przez niego słowa stawały się coraz trudniejsze do wymówienia. Wreszcie ręką umazaną w winie i krwi dotknął czoła krowy. Jej wymię zaczęło puchnąć aż napełniło się jak balon. Strumyczki mleka trysnęły na ziemię. Jakub kręcił się dookoła własnej osi coraz szybciej i szybciej. Wokoło jego postaci pojawił się wir powietrzny.
Ludzie przycisnęli czapki rękoma i cofnęli się do tyłu. Wir wolno rozchodził się i słabł. Jakub padł na ziemię. Z ust i kącików oczu ciekła mu krew. Stracił przytomność. Marika podbiegła do niego i uniosła mu głowę. Zaraz też podbiegł weterynarz. Egzorcysta otworzył oczy.
– Wina – szepnął.
Podano mu prawie pustą butelkę. Wypił chciwie jej zawartość.
– Wody – poprosił.
Przyniesiono z obory wiadro. Wypił połowę i znowu opadł na ziemię. Był wycieńczony.
– Sprawdźcie jak reszta – powiedział.
Po chwili ludzie wrócili z radosną wieścią.
– Krowy mają mleko.
Ktoś zaraz zadzwonił do Wojsławic sprawdzić jak się tam sprawy mają. Mleko wróciło. Kapelusz krążył pośród tłumem. Gdy wrócił, był pełen banknotów. Ludzie wrzucali od stu do tysiąca złotych. Egzorcysta usiłował się wymówić, ale wreszcie przekonano go. Wziął pieniądze i pożegnawszy tłumy wielbicieli, wrócił do domu. Wysypał stos pieniędzy na łóżko.
– Przelicz proszę – zwrócił się do Mariki.
– Nie umiem liczyć – zaprotestowała. To znaczy nie aż tyle. Liczę worki na wozie.
Wszedł Herberto.
– Trochę się różnimy metodami działania, ale chylę czoło – powiedział.
– Możesz ojcze pomóc przeliczyć ten niesamowity zarobek?
– Ależ oczywiście.
Liczył długo, a tymczasem gospodarz leżał na łóżku i dochodził do siebie.