Chuchnął weń i zaniepokojony przypatrzył się, czy nie zmienia koloru.
– Zapewne jest pan przepracowany – zauważył dobrotliwie Jakub. To się nazywa urojenia maniakalne. Ale można to wyleczyć. Ja też takie kiedyś miałem. Wydawało mi się, że istnieją wampiry. Nawet poszedłem siedzieć. Ale w więzieniu wyleczyli mnie.
Posterunkowy ciężko otarł pot z czoła.
– A co pana do mnie sprowadza?
– Och, zobaczyłem z drogi stos ciał. Boże, ale mi się mózg polasował.
– To z pewnością od uganiania się za kryminalistami – wyjaśnił Jakub. Po dniach, po nocach, a odpocząć nie ma pan kiedy. Trochę w tym i mojej winy, bo wyglądam tak obrzydliwie podejrzanie.
– Nieważne. Przepraszam za najście.
– Nic nie szkodzi. Zawsze jestem rad gościom. Birski pojechał, a Jakub wrócił do chałupy.
– I jak? – zapytał.
– Doszedł do siebie na skutek moich penetracji i zwiał. Nie mówiłeś, że potrafi się teleportować. Nieważne. I tak musimy go gonić.
– Birski właśnie pojechał na Tróściankę. Będzie łapał bimbrowników. Zejdzie mu do wieczora. Pojedziemy przez pola?
– Zgoda.
– Dokąd?
– Wspominałeś, że ma jakąś kryjówkę w oranżerii?
– Aha, ale mógł sobie znaleźć nową. Musimy go dopaść, póki jest oszołomiony. Strach pomyśleć, co będzie jak wytrzeźwieje.
– Tak, czy siak, nie będzie specjalnie zadowolony. Pojechali. Szosą. Zaraz za młynem natrafili na drodze na dziwną zasłonę z mgły.
– A to co? – zaniepokoił się Jakub, zatrzymując motor.
– Zobaczmy – mruknął jego towarzysz, wchodząc w mgłę. Wygląda zwyczajnie, ale ma pewien magiczny potencjał. Myślę, że nie powinno się nic stać, jeśli przejedziemy przez nią szybko.
– Dobra.
Wsiedli na motor i przejechali. To, co stało się później, było dla nich całkowitym zaskoczeniem. Gdy wyjechali z mgły okazało się, że jadą nie po asfaltowej, ale po zwykłej polnej drodze, w dodatku na dwóch koniach. Otaczały ich chylące się ku ziemi chałupinki.
– A niech mnie! – krzyknął Jakub. Zeskoczyli z koni, które zaraz zniknęły.
– Gdzie my jesteśmy? – zdziwił się Herberto.
– Poznaję ten dom – Jakub wskazał na niewielką chałupę lśniącą nowością. Gdy byłem mały, był to jeden z najstarszych domów w okolicy. Cofnęliśmy się w czasie.
– Poczekaj. To niemożliwe.
– To się rozejrzyj.
– To tylko złudzenie. Nie zapominaj, z kim mamy do czynienia.
– Hmm…
Jakub zamknął oczy i nachyliwszy się, dotknął powierzchni drogi.
– I co?
– Przez chwilę czułem asfalt, a potem zamienił się w to, co widać.
– Co robimy?
– Myślę, że powinniśmy jednak pójść do oranżerii. Trafię, ostatecznie układ ulic nie mógł się bardzo zmienić.
– Ciekawe, skąd bierze te obrazy.
– Zapewne z umysłu Semena Korczaszki. To najstarszy człowiek w tej okolicy.
W ułamku sekundy wszystko wróciło do normy. Stali pośrodku szosy i pędził na nich pekaes. Herberto wykazał się niesamowitym refleksem. Złapał Jakuba i jakimś chwytem ze szkoły judo wyrzucił jego i siebie na bok. Pekaes przemknął tuż koło nich i zniknął. Razem z dwudziestym wiekiem. Znowu byli w przeszłości.
– Wesoło się zaczyna – powiedział Jakub.
– Wesoło. To była tylko próbka.
– Słuchaj, jeśli ten pekaes stanął, to zaraz kierowca przyleci obić nam gęby.
– Możliwe. Zaczekamy na niewidzialne ciosy?
– Ojciec, jako chrześcijanin, chyba powinien. Ja mam raczej ochotę kogoś zabić.
– Do usług – powiedział Iwanów, pojawiając się po drugiej stronie drogi. Jakub wyciągnął rewolwer. Rewolwer był drewniany. Choć Jakub nigdy nie bawił się drewnianymi zabawkami o takim kształcie. Wycelował w kamień obok drogi i wystrzelił. Drewniana broń szarpnęła mu się w ręce i kamień wyszczerbił się uderzony pociskiem.
– No cóż, Iwanów. Myślę, że broń nie musi być metalowa, aby była skuteczna – wziął go na muszkę.
– Nie wygłupiaj się – powiedział czarownik. Nie wystrzelisz do mnie.
– Zakład? – złożył się do strzału.
– Pomyśl o tym, że między nami może być na przykład małe dziecko albo niewinna szkapa, bo konie lubisz chyba bardziej od ludzi. To, co widzisz, ja tworzę. Strzelaj, jeśli masz odwagę.
Egzorcysta opuścił broń.
– Będę czekał w oranżerii – powiedział Iwanów. Jeśli dotrzecie tam żywi, to możemy pogadać.
Zniknął.
– I, co ty na to? – zagadnął egzorcysta egzorcystę.
– Hmm – zastanowił się Herberto. Mam chyba pewien pomysł. Jeśli to tylko obraz, a nie rzeczywistość, to przy odpowiednio silnej koncentracji mogę chyba kontrolować, co się wokół nas w rzeczywistości dzieje. Nie wiem tylko, czy jesteśmy widzialni dla reszty mieszkańców. Jeśli nas widzą, to będą hamowali. Jeśli nie, to może być niewesoło.
Usiadł na ziemi i zaczął się koncentrować. Trwało to kilka minut. Wreszcie zniechęcony wstał.
– Nic z tego.
– Dlaczego?
– Kapłan mi przeszkadza. Jest w stanie częściowo kontrolować moje myśli.
– U, to już zupełnie źle. Masz jakiś pomysł?
– Nie mam żadnego. Może będziemy mieli szczęście. Chyba nie ma w Wojsławicach zbyt wielu samochodów.
– Trochę jest, ale jeśli nie ma innego wyjścia, to chyba trzeba ruszać w drogę.
– Tak. Trzeba ruszać w drogę. Czy wiesz, na ile różni się obecna zabudowa od tej poprzedniej?
– Nie bardzo. Te chałupy, to gdzieś pierwsza połowa ubiegłego wieku. Wszystko się pozmieniało. Ale główne budynki jak: cerkiew, synagoga czy ratusz powinny stać.
– No to do dzieła. I trzymajmy się chyba bliżej ścian. Większe szansę, że tam nie będzie szosy.
Ruszyli. Jakub patrzył na rodzinną wieś rozszerzonymi oczyma. To było niesamowite. Drewniane chałupy budowane na zrąb i kryte po części słomą, a po części drewnianym gontem. W miejscu domu Paczenków królowało spore bagienko. Dotarli do rzeczki. Przerzucony był przez nią paskudnie przekrzywiony drewniany most. Herberto chciał na niego wejść, ale Jakub powstrzymał go za ramię.
– Zaczekaj.
– Coś nie tak?
– Nie podoba mi się ten mostek.’
– Wygląda paskudnie, ale myślę, że utrzyma jeszcze nasz ciężar.
– Nie o to chodzi. On jest w innym miejscu. Niech no pomyślę. Jeśli na niego wejdziemy, to zwalimy się do wody.
– Słusznie. Iwanów jest mistrzem iluzji, ale jego iluzje, choć niektóre wydają się być twarde, to jednak nas nie utrzymają.
– Ale z kolei, jak przejdziemy po moście, którego nie widać. I co będzie, jeśli tam zapoluje na nas jakiś traktor?
– Myślę, że to nasze ryzyko.
– Tylko czy warto? Czy nie możemy przejść normalnie w bród? Ta rzeczka wygląda na raczej płytką.
– Tak wygląda. Ale ma paskudnie grząskie dno. Odnaleźli most kilkanaście metrów w górę rzeki. Nie było go widać, za to był wyczuwalny. Ruszyli po nim ostrożnie. Wszystko było w porządku. Właśnie mieli odetchnąć z ulgą, gdy w jednym ułamku sekundy wszystko wróciło do normy. Znowu byli w dwudziestym wieku i to, co gorsza na widelcu, znowu tuż przed maską rozpędzonego pekaesu. Tym razem to Jakub zareagował pierwszy. Złapał Herberto za klapy i wyskoczyli z mostu przez barierkę. Zanim dolecieli do wody, byli znowu w przeszłości. – Grząskie dno – zauważył zakonnik, gramoląc się z cudownie mięsistego czarnego błocka.
– Aha – zgodził się Jakub.
– Dziękuję. Zostałaby z nas miazga. Dlaczego na tym moście nie ma chodników dla pieszych?
– Za wąski. Gdyby jeszcze dodać chodnik, byłyby kłopoty z mijaniem się.
Czarna kurtka Jakuba stała się jeszcze bardziej czarna. Zresztą, jego buty, spodnie i twarz też były czarne. Starał się zebrać ręką cześć błocka, ale tylko pogorszył efekt. Zakonnik usiłował się domyć wodą. Na jego twarzy pozostały paskudne smugi.