Выбрать главу

– To co, wracamy na drogę? – zapytał.

– Nie. Sądzę, że możemy pójść korytem rzeczki. Albo brzegiem. Dojdziemy trochę naokoło, a za to nic złego nas nie spotka.

– Dobra myśl.

Więc poszli. Błoto miesiło się pod ich nogami. Chwilami wpadali po kolana. Wreszcie wyszli na łąki u stóp Zamczyska. Łąki wyglądały na totalnie zabagnione, ale jak się okazało, można było po nich przejść. Niebawem stanęli przed oranżerią. Wyglądała wręcz futurystycznie. Śliczna i nowiutka.

– Sądzisz, że on tam na nas czeka?

– Tak myślę.

– Jak wejdziemy?

– Znam tu każdą dziurę w murze – wiejski egzorcysta odzyskał nieco pewności siebie.

– Ale tu nie ma dziur.

– Zakład?

Ruszyli naprzód. Zaraz jednak zatrzymała ich niewidzialna kolczasta przeszkoda.

– Drut kolczasty – wyjaśnił Jakub. Skoro kłuje, to znaczy, że można by wymacać furtkę.

Udało im się. Po chwili stali pod murem oranżerii.

– Tędy – wniknął w litą, wydawałoby się, ścianę. Wysłannik Watykanu bez namysłu wszedł za nim.

Wszystko wróciło do normy. Iwanów stał po drugiej stronie dziury w podłodze.

– Coś podobnego – zdziwił się. Jakim cudem tu dotarliście?

– Powiedzmy, że poznaliśmy tajemnice lewitacji – wycedził Herberto.

– Coś podobnego – powtórzył. A dlaczego jesteście cali usmarowani błotem?

– Kawałek przepełzaliśmy pod ziemią – wycedził Jakub. Dziwnie szybko wyleczyłeś się z LSD.

– Wydaliłem przez skórę. Swoją drogą to nie sądziłem, że możecie otruć gościa.

– Gościa nie. Ale w czasie wojny wolno stosować fortele.

– Ty to nazywasz fortelem? Mało ducha nie wyzionąłem.

– Niewielka strata dla ludzkości. Żądam po raz ostatni. Odczaruj dziewczyny.

– Nie.

Jakub wyciągnął rewolwer.

– Więc zginiesz.

– Nie wiesz, czy ktoś nie stoi między nami.

– Na dziurze idioto?

Strzelił. Czarownik złapał się za przestrzelone ramię. Jedna z jego rąk rozwiała się w powietrzu. Upadł na kolana, ale zaraz poderwał się. Zmodyfikował swój wygląd. Znowu miał obie ręce. Brudny sweter zamienił w garnitur z krawatem.

– Bardzo śmieszne – powiedział.

Jakub wystrzelił z znowu. Tym razem trafił go w okolice stawu biodrowego. Ranny zatoczył się i oparł o mur.

– Sam także umiem strzelać z rewolweru – powiedział. W jego dłoni błysnęła poniklowana lufa jakiegoś archaicznego samopału.

Herberto wydobył z kieszeni sztylet i rzucił. Trafił czarownika w gardło. Ten osunął się na kolana.

– Ty sukinsynu – wycharczał z uznaniem, a potem znieruchomiał.

– Zabity? – zaciekawił się Jakub.

– Chyba tak.

Podszedł do ciała. Zwłoki przemieniły się. Leżał przed nimi trup wychudłego starca o ciele pokrytym bliznami. Trup nie miał lewego przedramienia. Ręka kończyła się paskudną szarpaną raną od cięcia łopaty.

– Co dalej?

– Może by zakopać?

Egzorcysta amator zepchnął ciało do piwnicy. Wziął sztylet zakonnika i odciął leżącemu głowę.

– Nie chciałbym, aby przyszedł którejś nocy wypić mi krew – wyjaśnił.

Następnie spędzili dwie godziny na ciężkiej pracy. Spychali na dół kamienie i cegły aż piwniczka została wypełniona po brzegi.

– To już koniec – powiedział Jakub. Wracasz ojcze do siebie?

– Chyba na razie pojadę do Chełma. Chcę poszukać jeszcze tego posągu.

– Nie wiadomo, gdzie jest?

– Góra Dziewic. Obłaziłem całą Górkę. Cmentarz, kościoły, przejrzałem dokumentację. Nie ma śladu.

– Góra Dziewic? To nic dziwnego, że nic nie znalazłeś.

– Dlaczego?

– Pewnie chodziło o miejsce zwane Dziewiczą Górką. To niedaleko od miasta. I chyba nawet stoi tam kamień z jakimś napisem.

– Sprawdzę to, ale najpierw musimy zobaczyć, czy dziewczyny zostały odczarowane.

– Aha.

– Czeka nas długi spacer.

– Pójdziemy do Tomasza. Niech nas podwiezie swoim traktorem.

Godzinę później znaleźli się na Starym Majdanie. Monika wyszła im naprzeciw.

– I jak? – Zapytał egzorcysta.

– Wszystko wróciło do normy. Ja to już ja.

– W porządku. Tedy zabieramy się dalej do twojej pracy magisterskiej. Nauczę cię dzisiaj wywoływać suszę.

Zakonnik skrzywił, się a potem znienacka przyłożył Jakubowi dłoń do czoła. Gospodarz znieruchomiał jak sparaliżowany, a zaraz potem osunął się bezwładnie na ławkę.

– Przykro mi, ale takie są zasady – powiedział Herber- to. Zostaw te sprawy specjalistom.

– W tych stronach to ja jestem specjalistą – wycedził Jakub. A jeśli ci się wydaje, że nakładaniem rąk jesteś w stanie zatrzeć ścieżki mojej pamięci, to jesteś, z całym szacunkiem, skończonym frajerem.

Niespodziewanie poderwał się z ławeczki, zawył i wydarł z płotu sztachetę. Zakonnik rzucił się do ucieczki. Starzec gonił go dobre dziesięć minut. Wrócił zadyszany.

– Cholera – powiedział. I pomóż tu takiemu.

– Chyba jednak nie napiszę tej pracy. Jakub uśmiechnął się. Objął j ą ramieniem.

– Marice załatwię ogiera na jutro rano – powiedział. A twój chłopak siedzi w piwnicy.

– Wykastrujemy go? – zaproponowała. Śmieli się długo.

Epilog

Wysłannik Watykanu, egzorcysta Herberto Saleta został znaleziony dwa dni później na szczycie Dziewiczej Górki, na przedmieściach Chełma. Wedle zeznań naocznego świadka to coś, co wypruło mu wnętrzności przypominało skrzyżowanie goryla z człowiekiem, względnie goryla z niedźwiedziem. Wobec faktu, że owa charakterystyka dobrze pasowała do pewnego funkcjonariusza polskiego kontrwywiadu, rząd Portugalii pozwolił sobie na ostry protest dyplomatyczny.

BESTIA

Światła ciężarówki oświetlały szosę.

– Napiłbym się piwa – westchnął z rozmarzeniem kierowca. – Szesnasta godzina na trasie…

– Napijemy się – powiedział sennym głosem konwojent. Zaraz zadzwonię przez komórkę do dyrektora. Niech przyszykuje kilka puszek w lodówce.

Kierowca nie słuchał go. Zasnął za kierownicą. Konwojent zauważył to o sekundę za późno.

– Jasna cholera! – wrzasnął, łapiąc rozpaczliwie za kierownicę. Pasy splątały się na nim. Samochodem zarzuciło. Przez chwilę balansował na krawędzi szosy, po czym wyłamawszy kilka słupków, zwalił się ze skarpy. Pojazd utknął w gęstych krzakach.

Konwojent odciął nożem pasy i uwolniwszy nieprzytomnego kierowcę z szoferki, odciągnął go kawałek. Kierowca otworzył oczy.

– Gdzie jesteśmy? – zapytał.

– W Polsce. Chyba już nie wybuchnie, co?

– Już nie powinno. Jak ładunek?

– Sprawdzimy.

Podbiegli do skrzyni. Jedna z klatek pękła podczas upadku.

– Ciemno, psia krew – zaklął kierowca.

– Zaraz, mam latarkę.

Zaświecili w głąb rozbitej klatki. Była pusta.

– Kurwa! Zwiał!

– Daleko nie ucieknie. Ty w lewo, ja w prawo. Weź jakiś klucz, ja mam spluwę.

– Łapałeś kiedyś coś takiego uzbrojony we Francuza?

Rozbiegli się, ale kierowca zaraz zawrócił, nie miał latarki. Przedarli się przez gęste krzaki. Przed nimi toczyła swoje mętne wody Wisła. Charakterystyczne trójpalczaste ślady na brzegu nie pozostawiały żadnej wątpliwości.

– No to kicha – powiedział konwojent.

***

Chmielaki w Krasnymstawie były właściwie imprezą młodzieżową. Rozbawiony tłum tańczył na ulicach, popijając piwo wszelkich gatunków z plastykowych kufli. W amfiteatrze przygrywały zespoły.