Выбрать главу

Józef, opróżniając powoli porcję, dosiadł się do stolika starego kozaka. Ten zakończył opowieść tradycyjnie. Straszliwą jatką, w której polegli wszyscy jego towarzysze broni, a tylko on z cząstką łupów zdołał ujść cało.

– Nie widziałeś Jakuba? – zagadnął przybysz. Semen odstawił na stół dziesiąty pusty kufel.

– Dzisiaj go nie było – wyjaśnił.

– Nie wiesz, gdzie jest? Kozak wzruszył ramionami.

– Nie mam pojęcia – powiedział. Może go diabli wzięli…

* * *

Diabli wzięli Jakuba z zaskoczenia. Rąbał właśnie drewno na paliwo do kotła z bimbrem, gdy nieoczekiwanie huknęło, powiało siarką i na jego podwórzu pojawili się dwaj kosmaci kolesie. Egzorcysta obrzucił ich uważnym spojrzeniem, po czym wrócił do pracy. Wyższy bies chrząknął delikatnie.

– Czego? – zagadnął uprzejmie gospodarz.

– Jak by to powiedzieć – zaczął diabeł. Nazywam się Asmodeusz…

– Po naszemu Smoluch – poinformował go Jakub życzliwie, po czym rozwalił solidny pniak jednym mocnym uderzeniem topora. Tydzień temu odkrył, że sproszkowana viagra, zmieszana z olejem maszynowym i wtarta w skórę, utwardza mięśnie. Wprawdzie sporo Ukraińcy chcieli za te niebieskie tabletki, ale opłaciło się. W życiu nie miał takiej pary w łapie.

– Smoluch? – skonfundowany diabeł popatrzył na kumpla.

Ten odpowiedział mu równie zaskoczonym spojrzeniem. Jakub rozwalił jednym cisem gruby dębowy konar.

– Przysyła nas Boruta – wyjaśnił niższy z diabłów.

– I czego chce ten palant? – zapytał Jakub.

Zebrał naręcze polan i wszedł do szopy, gdzie na palenisku czekał już potężny blaszany kocioł z zacierem.

– A więc Boruta… – zaczął niższy diabeł.

Egzorcysta złapał go zręcznym ruchem za kark, zgiął w pół i potężnie szarpnął za ogon. Bies zionął ogniem prosto w palenisko. Drewka zajęły się płomieniem.

– Dziękuję za współpracę – staruszek otrzepał ręce z sadzy.

Diabeł złapał się za nasadę ogona i jęknął. – A więc mamy problem – powiedział wyższy z diabłów, na wszelki wypadek odsuwając się o krok.

– Znacie moje warunki finansowe – rzekł spokojnie gospodarz. Płatność złotem albo walutą połowa z góry, połowa po robocie.

– Trochę się nie zrozumieliśmy – bąknął niższy, ciągle masując ogon.

– Jak nie przyszliście mnie wynająć, to po cholerę dupę zawracacie? – zdenerwował się Jakub.

– Widzisz Jakub, dostaliśmy pewne – nazwijmy to – polecenie służbowe.

– Że co? – zdumiał się egzorcysta. Gadaj jaśniej do cholery.

– A o czym tu gadać – wzruszył ramionami Asmodeusz.

Jego pomocnik wyciągnął z kieszeni kij do bejsbola i przyładował Jakubowi w łeb. Smoluch strzepnął wielkim czarnym workiem i zręcznie wtłoczywszy egzorcystę do środka, zarzucił podwładnemu na plecy.

– Eins, zwei, draj – mruknął i oba diabły wraz z pakunkiem zapadły się w ziemię.

W szopie unosił się jeszcze przez chwilę zapach siarki, a potem i on się rozwiał.

***

Posadzka z czarnego bazaltu lekko drgnęła, gdy oba diabły zmaterializowały się na jej powierzchni.

– Nareszcie w domu – czart ze wzruszeniem wciągnął przesycone siarką i dymem powietrze.

Nieoczekiwanie wydał dźwięk jak nagle odkorkowany zlew. Na jego wargach pojawiła się krew i runął na twarz. Worek pękł z trzaskiem i wygramolił się z niego egzorcysta. Jednym ruchem wyciągnął bagnet od kałasznikowa z pleców leżącego i wytarł go o rękaw swojej esesmańskiej kurtki.

– Ja cię nauczę pałą w łeb walić – kopnął leżącego. Asmodeusz cofnął się o krok i wciągnąwszy z palca antenkę, zadzwonił po pogotowie. Właśnie kończył rozmawiać, gdy coś ostrego ukłuło go w mostek.

– A ty co, też chcesz w pierdziel obskoczyć? – warknął Wędrowycz. Odzieją do cholery jestem?

– W piekle – poinformował go szatan.

– Widzę – parsknął egzorcysta. Tylko po jaką cholerę? W tej chwili nadbiegło dwóch sanitariuszy z noszami.

Jeden pochylił się nad zarżniętym.

– Rana cięta, zadana posrebrzonym, poświęconym ostrzem – raportował przez telefon komórkowy. Przygotować blok reanimacyjny.

– Wyjdzie z tego? – zaniepokoił się Asmodeusz.

– Tak, serce mu sklonujemy nowe, ale będzie potrzebował wielu miesięcy rehabilitacji.

– Cholera. Idziemy – zwrócił się do Jakuba. Ale więźnia już tam nie było.

***

Egzorcysta ostrożnie wyjrzał z pomieszczenia na szczotki. Syrena alarmowa ciągle wyła. Chyba zauważono jego ucieczkę. Obciągnął na sobie esesmańską kurtkę. Jak zauważył wielu funkcjonariuszy tu takie nosiło, a w półmroku brak rogów, na szczęście, nie był specjalnie widoczny.

– Kurde, gdzie tu może być winda na górę? – zastanowił się. Trza by kogoś przydusić, to może wyśpiewa.

Po kamiennej posadzce zadudniły buciory. Spory oddział najwyraźniej biegł na jego poszukiwania.

– Głupie kutasy – mruknął sam do siebie. Ano rozglądnijmy się.

Korytarz kończył się masywnymi wrotami. Wybiegały spod nich tory kolejki.

– Centralny Ośrodek Resocjalizacji Grzeszników I.N.F.E.R.N.O. Dystrykt Polska. Wydział Przypadków Beznadziejnych – odcyfrował z tabliczki. Kierownik J. Boruta.

Pchnął wierzeje.

– Hasło, okazać przepustkę – warknął, stróżujący po ich drugiej stronie, diabeł.

W ułamek sekundy później leżał na ziemi z jakubowym bagnetem w sercu, sprawiony jak wieprzek.

– Takie coś mogą zregenerować – mruknął egzorcysta. No jasne, diabły są nieśmiertelne, ale ciekawe jak u nich z częściami zamiennymi.

Wyciął narządy wewnętrzne i wrzucił do kosza na śmieci stojącego pod ścianą. Następnie zawlókł ciało do pakamery. Upitolił głowę i położył ją na torach w nadziei, że niebawem nadjedzie pociąg.

– Dobra – mruknął.

Przyczepił sobie obciachany wrogowi ogon i trzymając w dłoni znalezioną w kieszeni tamtego przepustkę, wrócił do drzwi. Wszedł śmiało do środka.

– Hy, sporo tych beznadziejnych resocjalizantów – mruknął.

W ogromnej hali, wykutej w czarnych bazaltowych skałach, płonęło wiele ogni. Dym i para trochę przesłaniały widok. Tory biegły środkiem sali. W połowie jej długości, jakiś kilometr od miejsca, w którym stał, potępieńcy rozładowywali pociąg z węglem. Kotły ciągnęły się w kilkunastu rzędach. Były płaskie, miały co najwyżej półtora metra wysokości, ale bardzo szerokie. Jakubowi przypomniał się od razu składany basen, który widział w jednym supermarkecie. Pod kotłami płonął ogień. W kotłach gotowali się grzesznicy. Inni widocznie już częściowo zresocjalizowani podkładali do ognia, dziarsko machając łopatami. W pierwszej chwili sądził, że grzeszników nikt nie pilnuje, ale zaraz spostrzegł swoją pomyłkę. Przy paleniskach kręcili się zarówno obozowi kapo, jak i diabły z widłami w rękach.

– Aha – mruknął. Dobra. Do windy i chodu. Właśnie którędyś muszą ich ładować.

Ruszył możliwie najbardziej zacienioną alejką biegnącą pomiędzy kotłami. Nieoczekiwanie złowił uchem czyjś znajomy głos. Obrócił głowę.

– Kubuś, wnusiu – ryczał łysy staruszek zanurzony w ukropie.

– Dziadek? – zdumiał się Jakub – wiedział, że jego dziadek był straszną szują i wysoce prawdopodobnie było, że trafi do piekła, ale żeby zaraz na oddział przypadków beznadziejnych?

Podszedł bliżej.

– Gdzie? – odepchnął go wachman. Rozmowa z więźniami wzbroniona. A tak w ogóle, to kto ty jesteś?