– Na co umarłem? – zaciekawił się egzorcysta.
– Na nic. Widzisz, w szczególnych przypadkach porywamy bezpośrednio do piekła.
– Tak na żywca? – upewnił się.
– Właśnie. To swojego rodzaju zaszczyt, od trzystu lat się nie zdarzyło.
Wypili na drugą nogę.
– Gdzie tu są windy? – zaciekawił się Jakub.
– Stąd nikomu się nie udało zwiać. Chodź, coś ci pokażę – powiedział Boruta.
Dźwignął się ciężko zza stołu. Poszli. Pod ścianą stał solidny stalowy kocioł. Kilku grzeszników właśnie rozpalało pod nim ogień.
– Sześć tysięcy litrów oligoceńskiej – wyjaśnił Boruta. Specjalnie dla ciebie.
– Nie jestem zainteresowany kąpielą – powiedział Jakub.
– Ależ nawet nie będziemy pytali cię o zdanie. Rozbieraj się i wskakuj.
– Wała – warknął z przekonaniem, po czym pokazał Borucie międzynarodowy obraźliwy gest.
Jak spod ziemi, za plecami gospodarza pojawiło z dziesięć diabłów w dresach adidasa. Byli łysi, w rękach trzymali pały.
– I co teraz frajerze? – zapytał Boruta. Myślisz, że będziemy się patyczkować? Lepiej wskakuj po dobroci.
Egzorcysta wyjął z kieszeni manierkę z bimbrem, a z niej wyłowił fiolkę z wodą święconą.
– Wiesz, co to jest? – zapytał spokojnie – H2O św.
– A wiesz, ilu przed tobą przeszmuglowało tu wodę świeconą? – prychnął Boruta. Co można zrobić z taką ilością, jednego diabła powierzchownie oparzyć? Policzyłeś nas?
Oczy Jakuba spokojnie przetoczyły się po jaskini. Diabły wyłaziły z wszystkich zakamarków, roiły się pomiędzy kotłami. Niektóre wyposażone w skrzydła polatywały pod sufitem. Wszystkie pchały się w tę stronę, widać zainteresowane zajściem. Za nimi przywędrowało jeszcze kilku kapo.
– Będzie was około tysiąca – powiedział spokojnie.
– Ponad tysiąc trzystu – roześmiał się Boruta. Na ciebie jednego. Wiesz, ile wody świeconej byś potrzebował? Ze sześć tysięcy litrów.
Oczy egzorcysty zabłysły.
– Sześć tysięcy litrów? – powtórzył. To da się zrobić.
Przechylił fiolkę i jej zawartość skapnęła do kotła. Powierzchnia zalśniła. Woda święcona się nie rozcieńcza.
– Ty ciulu – syknął diabeł. Jak my to teraz zneutralizujemy! A tobie to nic nie pomoże. Bo co, ręką będziesz nabierał i chlapał?
Opar pary znad kotła liznął ścianę. Na kamiennym murze pojawiły się natychmiast głębokie wżery.
– Będę chlapał – syknął Jakub. I to jak.
Boruta spojrzał na Wędrowycza. Nie spodobało mu się spojrzenie błękitnych świńskich oczek egzorcysty. Było harde, wyzywające. Jakby zupełnie nie czuł lęku. A przecież.
– Odsuń się od kotła – powiedział ostro, celując w Jakuba widłami. To jest absolutnie ostatnie ostrzeżenie.
Naraz dostrzegł, że tamten trzyma w ręce odbezpieczony granat. Zrozumienie uderzyło go jak młot.
– Padnij! – wrzasnął.
Cytrynka wpadła do kotła. Trzy sekundy później opadła na dno. Zadziałał opóźniacz i zapalnik…
BUUUUM!
W gabinecie Lucyfera zawył alarm. Zapaliło się jednocześnie kilkadziesiąt kontrolek.
– Co do diabł… – zaczął, ale zaraz się zreflektował. Siadł przed terminalem komputerowym i wywołał programy kontrolne.
– W polskim sektorze nastąpiło skażenie wodą święconą. Przypuszczalna ilość substancji toksycznej – pięć – sześć tysięcy litrów – poinformował go system.
– O cholera – zerwał się na równe nogi. Służby bezpieczeństwa chemicznego w stan gotowości! – ryknął w słuchawkę interkomu. Ogłaszam czerwony alarm dla całego podkontynentu. Wszystkie jednostki medyczne skierują się natychmiast w rejon sektora polskiego. Szpitale przygotować się na przyjęcie rannych.
Rzucił się korytarzem. Przy bramie natknął się na ekipy ratowników. Z wnętrza właśnie wynoszono straszliwie okaleczone czarty. Szereg noszy ciągnął się w nieskończoność. Rozpoznał poparzenia trzeciego stopnia. Tkankę diabelskiego ciała tak mocno ranić mogły relikwie lub woda święcona.
– Starszy ratownik Czortek – zameldował niski diabeł, ubrany w kombinezon przeciwchemiczny.
– Raport – polecił Lucyfer.
– Nie wiemy, co się stało. Wygląda to na ingerencję Góry… – diablik spojrzał nerwowo na sufit.
– Niemożliwe, jeszcze jest trochę czasu do końca świata – mruknął Lucyfer, ale na wszelki wypadek sprawdził w kalendarzyku. Tak, to jeszcze ładnych parę lat – powtórzył uspokojony.
– Nie wiemy, co spowodowało takie zniszczenia. Prawdopodobnie woda święcona, w środku ciągle unoszą się jej opary.
– Skąd tu woda święcona!?
– Nie wiemy. Ale było jej naprawdę dużo.
– Ranni?
– Wynieśliśmy dotąd ponad trzystu, ale spenetrowaliśmy dopiero część jaskini czwartego poziomu. Wielu jest uwięzionych pod gruzami. Co więcej, potępieńcy rozleźli się po całym terenie, zrabowali magazyn z żywnością, zdobyli broń. W sklepieniu jest dziura, wojska wewnętrzne usiłują bronić…
– Długość szczeliny?!
– Około dwa kilometry.
– Cementować natychmiast, zanim powierzchniacy zobaczą. Kombinezon dla mnie, poprowadzę zwiad!
Po chwili Lucyfer na czele kilkunastoosobowego zespołu ratowników wkroczył do wnętrza hali. Wszędzie walały się poprzewracane kotły. Resztki węgli żarzyły się pod nogami. Część sufitu runęła. Oświetlenie nie działo. Szkła reflektorów szybko matowiały, spod sufitu ciągle obrywały się ciężkie krople święconej wody.
– Co tu się stało? – zapytał po raz kolejny władca. Nikt mu nie umiał odpowiedzieć.
– Może bomba atomowa? – zasugerował któryś.
– Bzdura, nie narobiłaby aż takich zniszczeń!
Narzędzia tortur i wymyślne machiny, zniszczone eksplozją, torowały przejście. Zewsząd dobiegały jęki rannych i przywalonych. Zza zaimprowizowanej barykady komuniści obrzucili zwiadowców kamieniami. Dalszą drogę torowała kupa poskręcanego metalu. Runęła kratownica dźwigu. Ratownicy uruchomili palniki acetylenowe. Wszystkie metalowe części nosiły oznaki szybko postępującej korozji. Woda święcona przeżerała piekielne stopy w błyskawicznym tempie. Jeden z diabłów zaczął gwałtownie kichać, a oczy zaszły mu łzami. Musiał wycofać się z rejonu katastrofy. Prawdopodobnie przez drobną nieszczelność kombinezonu przeniknęły do środka opary broni chemicznej, co spowodowało natychmiast silną reakcję uczuleniową.
Koło kotła rozerwanego w wyniku eksplozji, w samym rogu hali, leżał diabeł. Święcona woda spaliła mu skórę i mięśnie aż do kości. Po resztkach szabli i kontusza rozpoznali Borutę. W pierwszej chwili sądzili, że nie żyje, ale oczywiście diabli są nieśmiertelni. Żył, choć był w fatalnym stanie.
– Co tu się stało? – huknął Lucyfer. Gadaj, to twoja robota?
– Nic nie wiem – zełgał szlachcic.
– Co znaczy nie wiem? – wściekł się władca. To twój sektor.
– Nie wiem – szedł w zaparte.
Lucyfer podniósł z ziemi osmoloną manierkę. Odchylił szybę hełmu, ryzykując zatrucie i ostrożnie powąchał jej zawartość.
– Jakub Wędrowycz – zidentyfikował po zapachu producenta bimbru.
– A właśnie, że Jakub – Boruta zhardział. Należało się sukinsynowi do kotła. Tyle lat nas za nos wodził.
Kawał sufitu z jękiem runął za pobojowisko. Remont milenium. Co najmniej rok minie, zanim piekło znowu podejmie normalną pracę. Wargi Lucyfera ułożyły się w uśmiech pobłażania. Złość przeszła mu, jak ręką odjął.
– Ty, Boruta, jak trzeba wypić, łeb masz mocny, ale za to mózg jak ser szwajcarski – powiedział. – Tobie się wydawało, że Jakub Wędrowycz tak po prostu da się wpakować do piekła?