Выбрать главу

– No to z Bożą pomocą.

Wyciągnął z kupy siana strzelbę skałkową i spokojnymi wprawnymi ruchami zaczął ją nabijać.

– Wystrzeli ten rupieć?

– W zeszłym roku strzelałem.

– Może lepiej byłoby, gdybym przyniósł karabin…

– O tak. Wiem, że masz zakopaną broń, ale nie dorobię kuli karabinowej. Zresztą pomyśl, co by się stało, gdyby złapali cię z karabinem. Tak masz prawie czyste ręce. Broń powstała przed 1880-tym rokiem. Martwi mnie tylko, że jest jednostrzałowa. Jeśli spudłujesz, to rozszarpie cię na strzępy.

– Może nie będzie aż tak źle. Mam jeszcze srebrny nożyk. Pchnę ją w serce.

Było dobrze po dziesiątej, gdy zasadził się w krzakach koło domu sekretarza. Mijały minuty. Koło dwunastej, gdy już prawie tracił nadzieję, na ulicy pojawił się biały zarys ludzkiej sylwetki. Podsypał świeżego prochu i poprawił krzemień. Postać zbliżyła się. Nie miał wątpliwości. Chód i fryzura były nie do pomylenia. Wycelował i wystrzelił. Postać upadła na ziemię. Z chałup wybiegli ludzie. Ktoś pochylił się nad ciałem.

– Ludzie, to nie Jakubowska, tylko młoda Grzesiuczka! Przebrała się i straszyła…

Pod Jakubem rozstąpiła się ziemia, a może to ugięły mu się kolana.

– Doktora, prędko, jeszcze dycha! – usłyszał.

Była więc jakaś nadzieja. W tym momencie ciężka ręka opadła mu na ramię.

– Jakubie Wędrowycz. Jesteście aresztowani w imieniu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej za usiłowanie zabójstwa z premedytacją, posiadanie niezarejestrowanej broni palnej i profanację grobów.

Obejrzał się z nadzieją na oświetlone okna domu. Zobaczył stół, stojące na nim dwie butelki wódki oraz wiszące dwadzieścia centymetrów nad nim nogi gminnego sekretarza. Wzrok jego podążył ku górze i zatrzymał się na masywnym haku, wbitym w sufit, o który zaczepiony był stryczek. Z tej strony nie mógł się już spodziewać żadnej pomocy.

Skazano go na cztery lata, ale dodano mu jeszcze dwa za złe sprawowanie. Wyrok odsiadywał w jednej celi z Igorem z Tróścianki, który też dostał sześć lat. Trzy za bimber i kłusownictwo, a dalsze trzy za obrazę sądu i pogróżki pod adresem tej instytucji. Dwa dni po aresztowaniu Jakuba, na łące koło zamczyska, zaktywizował się duch w meloniku z laseczką i tak obił jednego pijaczka, że ten poprzysiągł nigdy więcej nie brać do ust alkoholu i wytrzymał prawie pół roku.

CZAROWNIK IWANOW

Rozdział l

Był koniec marca. Zima odchodziła w niebyt. Nocami jednak potrafiła jeszcze kąsać nielichym mrozem. Tak było i tego dnia, w którym zaczyna się nasza opowieść. Uliczki Wojsławic, niedawno powleczone cienką warstwą asfaltu, pokrywał pancerz zaskorupiałego lodu podtopionego lekko na wierzchu. Ponieważ była to środa, zablokowane były jednolitą masą ludzi i wozów zdążających na cotygodniowy targ. W powietrzu unosiła się zdrowa mieszanina rozmaitych targowych woni. Końskie pączki i krowie placki parowały, wydzielając ostry zapach. Częściowo zagłuszał go unoszący się, niczym mgły nad norweskim fiordem, dym z papierosów najpośledniejszego gatunku.

Pośrodku targowiska pewien pomysłowy mieszkaniec Kukawki zaimprowizował koksownik na bazie starego kubła na śmieci i dużej ilości starych szmat. Było już dobrze po jedenastej, gdy na targ nadjechali na swoich kłaczkach dwaj staruszkowie. Ludzie na ich widok skrzywili się, ale nie przerwali swoich zajęć, polegających na wciskaniu rozmaitych ciemnot potencjalnym nabywcom i targów nad każdą z osobna wadą oferowanego towaru. Pierwszy starzec nazywał się Semen Korczaszko. Wiedziano o nim zaskakująco niewiele. Nikt nie był w stanie powiedzieć, ile ma lat, pamiętano jednak, że swojego czasu opowiadał w gospodzie swoje przygody z wojny mandżurskiej. Liczył zapewne koło setki. Miał kilku synów, z których większość poległa w czasie kolejnych wojen oraz w niechlubnym okresie utrwalania władzy ludowej. Posiadał także sporą ilość wnuków, którzy mieszkali w różnych częściach kraju i od czasu do czasu wpadali w odwiedziny. Z reguły wówczas robili rozmaite kuku wszystkim, którzy w ostatnim czasie stanęli dziadkowi na drodze, więc ludzie w miarę możliwości starli się mu nie bruździć.

Semen Korczaszko ubierał się wyjątkowo jednostajnie w mundur carskiej Lejbgwardii z krzyżem św. Jerzego na piersi. Miał zresztą kilka mundurów na zmianę. Na głowie nosił niezależnie od pory roku karakułową papachę ozdobioną piórem jakiegoś egzotycznego ptaszydła. Papacha miała na czole dziurę postrzałową i niewielki rdzawo-brązowy zaciek. Ponoć była trofiejna, choć nikt nie umiał powiedzieć w czasie, której wojny została zdobyta. Ani na kim. Krążyły na ten temat rozliczne mętne opowieści.

Drugi mężczyzna nazywał się Jakub Wędrowycz. Człowiek ten cieszył się wyjątkowo ponurą sławą. Mieszkańcy wyzywali go od ukraińskich świń, żydowskich pociotków, morderców i podpalaczy. Właściwie to nawet nie miał wielu wrogów. Większość tych, którzy mu kiedykolwiek bruździli, leżała w rozmaitych punktach okolicy, wąchając kwiatki od spodu. Ci, którzy pozostali przy życiu, ograniczali się do napaści słownych. Milicja miała o nim jednoznacznie negatywną opinię. Uważano go powszechnie za bimbrownika, kłusownika i hienę cmentarną. O ile pierwsze dwa zarzuty były nieodparcie słuszne, o tyle ostatni brał się z nieuświadomienia organów ścigania.

Jakub Wędrowycz nigdy nie okradał zmarłych. Jeśli rozkopywał jakieś groby, to jedynie w tym szlachetnym zamiarze, żeby wbijać zmarłym osikowe kołki w serca, aby nie mogli latać po nocy i wysysać z ludzi krwi. Był takim sobie wioskowym egzorcystą amatorem. Podchodził do zjawisk nadprzyrodzonych na zdrowy chłopski rozum i zazwyczaj osiągał niezłe efekty. W środowiskach radiestetów, wywoływaczy duchów i tym podobnych indywiduów cieszył się dość szeroką i całkowicie zasłużoną sławą. On także ubierał się dość jednostajnie, nosząc na zmianę zeszmaconą jeansową kurtkę, którą otrzymał kiedyś w prezencie od syna lub wypłowiałą kurtkę mundurową SS. Kurtka ponoć, podobnie jak papacha Semena, była zdobyczna. Biorąc po uwagę mętny wojenny życiorys Jakuba, była to teoria niezwykle prawdopodobna.

Obaj jeźdźcy zeskoczyli z koni i prowadzili je teraz za sobą, przeciskając się powoli przez gęsty tłum. Koń Semena był niezwykle zadbany. Była to młoda kłaczka jasno- kasztanowej maści o imieniu Karolina. Złośliwie mówiono, że traktuje ją jak córkę, szczotkuje codziennie i zaplata jej ogon w warkocz. Jej ogon faktycznie był tak zapleciony. W grzywę miała wplecione wstążki.

W porównaniu z nią klacz Jakuba, Marika wyglądała jak zużyta szczotka klozetowa. Sierść układała jej się w różne strony, poznaczona była jaśniejszymi plamami. Marny jej wygląd nie był winą właściciela. Był jego zasługą. Gdy się poznali, dogorywająca na świerzb i grzybicę strzygącą, szkapa oferowana była za darmo rzeźni sanitarnej celem przerobienia na klej stolarski. Jakub odkupił ją od właściciela za dwie paczki papierosów „Sport” i przez następne pół roku razem z Semenem i starym Józefem Paczenką leczyli ją sobie tylko znanymi metodami pozostawionymi im w spadku przez kozackich przodków. Ponoć zasadniczą tajemnicą ostatecznego sukcesu było wielokrotne nacieranie wysokoprocentowym samogonem produkcji niejakiego Marka z Tróścianki. Był to produkt tak zabójczy, że choroba w końcu musiała się poddać, nie wiadomo tylko, jakim cudem koń przeżył. A siodła mieli całkiem zwyczajne.

Obaj mężczyźni przepchnęli się na koniec targu, gdzie przy wozach z prosiętami było już nieco luźniej. Tu właśnie, koło sklepu, dogonił ich sprzedawca biletów.

– Panowie nie wykupili biletów.