Выбрать главу

– Jaka była skuteczność ich działań?

– Niewielka. Zazwyczaj udawało się zabić kapłana, a i to nie zawsze. A tymczasem należałoby odnaleźć posąg i unieszkodliwić go.

– Posąg… Nie został zniszczony?

– Został najprawdopodobniej rozbity, ale to nie zniweczyło jego możliwości.

– Jak on wygląda?

Z doniesień wynika, że przedstawia wielkiego białego niedźwiedzia. Ale nie mamy pewności.

– Gdzie znajdował się pierwotnie?

– Prawdopodobnie w miejscu zwanym Górą Dziewic.

– Co jest w tej teczce?

– Raporty poprzednich wysłanników.

– Rozumiem, że mam mało czasu? Jak długo mogę się przygotowywać?

– Wedle naszych ustaleń kapłan działa od kilku lat. Mieliśmy dużo szczęścia. Ruscy trzymali go w wariatkowie. Ale uciekł im. Wczoraj. Może zostanie zatrzymany na granicy. Może zostanie zastrzelony przy jej przekraczaniu. Masz synu dwie godziny na zapoznanie się z tymi raportami Potem odwieziemy cię na lotnisko i pobłogosławimy. Paszport z polską wizą jest już gotowy.

Egzorcysta bez słowa przysunął do siebie teczkę i wydobywszy z niej kilkanaście kart różnego formatu, zaczął zapoznawać się z ich treścią.

* * *

Jakub Wędrowycz stał w niewielkiej ciasnej obórce zbudowanej z bloczków gazobetonowych. W kącie obórki leżała jałówka a raczej to, co z niej zostało. Zwierzę żyło jeszcze, ale widać było, że długo nie pociągnie. Ślady ukąszeń dwu par zębów gęsto znaczyły jej grzbiet. Musiała stracić większą część swojej krwi. Tomasz stał w drzwiach, czekając na wynik oględzin. Właściciel jałówki Marek Łysenko siedział na ławce przed oborą i kurzył skręta machorki. Egzorcysta wstał i ruszył do wyjścia.

– I jak? – zaciekawił się Tomasz.

– Źle. Ona zaraz zdechnie. Straciła za dużo krwi.

– Starałem się zatamować krwawienie – powiedział właściciel. Ale nawet zasypka nic nie dała.

– Myślę, że wstrzyknięto jej coś w rodzaju tego enzymu, który mają w sobie pijawki, a który uniemożliwia krzepnięcie krwi. Zauważyłem dziewięć śladów ugryzienia.

– Wybaczy pan głupie pytanie, wampiry? Jakub zamyślił się na chwilę.

– Nie da się wykluczyć. Raczej nie wygląda to na robotę złośliwego sąsiada uzbrojonego w widły.

– I co pan teraz myśli robić?

– Przejdę się na wojenny cmentarz i popatrzę na groby. Jeśli wampiry mogą zamieniać się w nietoperze, to powinna być jakaś dziura, którą wyłażą z ziemi.

– Tyle lat był spokój…

Jakub stał i węszył. Nigdy nie miał specjalnie dobrze rozwiniętych zdolności wyczuwania zjawisk paranormalnych, ale tym razem poczuł coś jakby naładowanie powietrza. Włosy stanęły mu dęba. Skronie pokrył pot.

– Coś nadciąga ze wschodu – powiedział. Jakaś zła siła. Właściciel nie wierzył specjalnie w zdolności Jakuba, ale nie okazał tego.

– Bardzo zła? – zaciekawił się.

– Najgorsza na świecie.

Poszedł z Tomaszem na cmentarz. Nekropolia była zapuszczona w sposób straszny. Jedynie niewielkie garby znaczyły miejsca zbiorowych mogił. Na całym cmentarzu stały już tylko dwa krzyże. Oczywiście, po wiszących na nich hełmach dawno nie pozostał najmniejszy ślad. Pod nogami Tomasza zachrzęściło coś. Schylił się i podniósł z ziemi tabliczkę ze śladami farby. Była całkowicie nieczytelna. Odrzucił ją obojętnie. Nieco z boku znajdował się jeszcze jeden krzyż, zbity starannie z brzozowych polan. Pod nim na grobie stały dwa znicze, a pozostałości kilku innych walały się w trawie.

– Wot te na? – zdziwił się Tomasz.

– Tu leży jakiś kumpel Semena – wyjaśnił egzorcysta.- Pali tu kilka razy do roku świeczki.

– To zabawne pamiętać bitwę, której nie pamiętają już najstarsi ludzie we wsi.

– A nie zapominaj, że on miał już swoje lata, gdy brał w niej udział.

Łazili między grobami, szukając dziur w ziemi, ale nic nie znaleźli.

– Późno już. – Tak.

– Wracamy do domu?

– Myślę, że tak. Wrócimy tu w nocy.

– Www nnocccyy?

– Nie powiesz chyba, że się boisz?

– Właśnie, że się boję! Może ty Jakub przeżyłeś podczas wojny takie rzeczy, że wypaliły ci strach w duszy, ale ja jestem…

– Dobra przyjdę sam.

– Idę z tobą.

– Przecież się boisz?

– Bardziej bałbym się, siedząc w domu. Przygotować sprzęt?

– Kołki. Dziesięć sztuk. Albo lepiej dwanaście.

– Po co aż tyle?

– Lepiej mieć, a nie potrzebować, niż nie mieć, a potrzebować. Naliczyliśmy wprawdzie mniej ugryzień, ale nie wiadomo, czy wszystkie korzystały.

– Sądzisz, że to naprawdę wampiry?

Jakub potarł się dłonią po przedramieniu drugiej ręki. Dwie stare jak świat blizny podeszły krwią i swędziały.

– Cokolwiek to jest, to to samo, co ugryzło mnie wtedy w czterdziestym pierwszym – powiedział w zadumie. – I to niedaleko stąd. Ale tym razem chyba ja będę lepszy.

Rozstali się koło leśniczówki. Tomasz pojechał jeszcze do Sawina, a Jakub wrócił przez pola do domu. Na Stary Majdan. Nie sądził, że dzień, tak miło zaczęty jeszcze przed południem, przyniesie mu tyle troski. Wróciwszy do domu, napoił konia i wyprowadził z szopy swój motocykl Zundapp z przyczepką. Sprawdził poziom oliwy i paliwa, wymienił świecę na nową i zmienił akumulator na świeżo naładowany. Spróbował zapalić. Motor zaskoczył od razu. Minęło ponad czterdzieści lat, od kiedy dwaj Niemcy, jadący na nim, rozstali się z życiem, ale maszyna nadal była sprawna. A jej nowy właściciel utrzymywał ją w idealnym stanie. Sprawdziwszy motor, wszedł do chałupy.

Wyjrzał jeszcze przez okno, czy nie zbliża się ktoś obcy, po czym odsunął łóżko i otworzył wejście do bunkra. Zszedł po drabinie i zatrzasnął za sobą klapę. Gdyby teraz ktoś niespodziewanie zajrzał przez okno, zobaczyłby zwykły kawałek podłogi z leżącą na nim niekształtną szmatą. Szmata przyklejona była na stałe. Gdy Jakub otwierał klapę, trzymała się na miejscu. Ostrożności nigdy za wiele. Bunkier był znakomicie wyposażony. Całą jedną ścianę zajmowała imponująca kolekcja broni. Było tu wszystko, czym dysponowało polskie wojsko i armie sprzymierzone do roku 1947-go. Broń była nadal w stanie idealnym i całkowicie sprawna. Gorzej było z amunicją, proch trochę już sparciał i zdarzały się niewypały. Ze skrzynki wydobył dwa rewolwery colta i dwie pełne łódki nabojowe. Nabijał broń niespiesznie starannie. Pociski były dorabiane. Ich czubki odlał ze srebrnych NEP- owskich połtinników, nieodżałowanej pamięci Józef Paczenko.

Zawiesił sobie olstra i spróbował wyciągnąć broń jednym ruchem tak, jak kowboje na filmach. Udało mu się. Powtórzył to jeszcze raz szybciej. Palec nacisnął leciutko na cyngiel, który ugiął się kapinkę, ale egzorcysta nie myślał marnować amunicji. Wyjął zza belki cieniutki śrubokręcik. Wprawnymi ruchami podkręcił śrubkę. Cyngiel napiął się mocniej. Trącił go delikatnie palcem. Tym razem nie drgnął nawet. Odwiesił broń na miejsce. Otworzył solidną okutą blachą skrzynię. Skrzynia zawierała sorty mundurowe; wermachtowskie, radzieckie, polskie zarówno międzywojenne jak i „kościuszkowskie”. Były też mundury jugosłowiańskie pozostałe mu z czasów, gdy służył w UPA. Na samym spodzie leżał kompletny mundur milicyjny. Nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek będzie potrzebny, ale był. Zresztą, pancerfaust, rusznica przeciwpancerna i ze trzydzieści kilo trotylu, też zostały zmagazynowane tylko tak na wszelki wypadek.