Większość stolików w restauracji była zajęta, ale kelnerka poznała Jossa, podeszła, aby się przywitać, i wskazała nam najlepszy stolik na sali, usytuowany we wnęce w wykuszu okiennym. Z okna widać było zlane deszczem dachy domów, a za nimi płynną ciemność portu rozmigotaną światłami latarni na molo i ruchomymi lampami rybackich łódek.
Siedzieliśmy naprzeciw siebie. Wciąż byłam rozzłoszczona i nie chciałam nawet patrzeć na swego towarzysza. Siedziałam, rysując palcem desenie na serwecie i słuchałam, jak zamawia posiłek. Najwidoczniej w tej sprawie też nie miałam nic do gadania. Słyszałam, jak kelnerka pyta: „Dla tej pani to samo?”, jakby nawet ją dziwiło jego zachowanie, i jak Joss odpowiada: „Tak, dla pani to samo”. Potem kelnerka odeszła i zostaliśmy sami. Po chwili podniosłam oczy. Jego ponure spojrzenie skrzyżowało się z moim. Trwała cisza, lecz miałam zabawne uczucie, że on czeka na moje przeprosiny.
Usłyszałam własny głos:
– Jeśli nie chcesz, żebym rozmawiała z Eliotem Baylissem, może porozmawiałbyś ze mną o nim?
– Co chciałabyś wiedzieć?
– Czy jest żonaty? – Było to pierwsze pytanie, jakie przyszło mi na myśl.
– Nie.
– Jest przystojny. – Joss zgodził się z tym. – Czy mieszka sam?
– Nie, z matką. Mają dom w High Cross, jakieś sześć mil stąd, ale około roku temu przeprowadzili się do Boscarvy, aby nie zostawiać staruszka samego.
– Czy mój dziadek jest chory?
– Chyba nie wiesz zbyt dużo o swojej rodzinie, prawda?
– Nie – zabrzmiało to wyzywająco.
– Jakieś dziesięć lat temu Grenville Bayliss miał zawał. To było wtedy, kiedy przestał malować. Ale zawsze był silny jak byk, więc szybko wyzdrowiał. Nie chciał opuszczać Boscarvy, no i miał przy sobie to małżeństwo, które się nim opiekowało.
– Pettiferów? Joss uniósł brwi.
– Skąd wiesz o Pettiferach?
– Od mojej matki – przypomniałam sobie jej opowieść o dawnych herbatkach przy stole kuchennym.
– Nie przypuszczałam, że oni wciąż mogą tu być.
– Pani Pettifer umarła w zeszłym roku, więc Pettifer i twój dziadek zostali sami. Grenville Bayliss ma teraz osiemdziesiąt lat, a Pettifer nie może być wiele młodszy. Mollie chciała, żeby sprzedali Boscarvę i przeprowadzili się do High Cross, ale starszy pan był nieugięty, więc w końcu wprowadzili się do niego. Nie powiedziałbym, aby zrobili to z widocznym entuzjazmem…
– Odchylił się do tyłu, opierając swoje długie ręce na krawędzi stołu. – Czy twoja matka miała na imię Liza?
Przytaknęłam.
– Wiedziałem, że Grenville miał córkę, która też miała córkę, ale trochę mnie zdezorientowało, że nosisz nazwisko Bayliss.
– Mój ojciec opuścił moją matkę, zanim przyszłam na świat. Ona nigdy nie używała jego nazwiska.
– : A gdzie jest teraz twoja matka?
– Umarła akurat kilka dni temu. Na Ibizie. Dopiero kilka dni temu… – powtórzyłam, bo nagle wydało mi się to wiekiem.
– Przepraszam.
Zrobiłam tylko jakiś nieokreślony gest, gdyż na taką sytuację nie było słów.
– Czy twój dziadek już wie o tym?
– Nie wiem.
– Czy przyjechałaś tu, aby mu o tym powiedzieć?
– Przypuszczam, że może będę musiała. Sama myśl o tym była raczej zniechęcająca.
– Czy on wie, że jesteś w Porthkerris? Potrząsnęłam głową.
– On mnie nawet nie zna. To znaczy, nigdy się nie spotkaliśmy. Nigdy przedtem tu nie byłam – w końcu wydusiłam z siebie. – Nawet nie wiem, jak tam trafić.
– Tak czy inaczej – podsumował Joss – masz zamiar go zaszokować.
Przestraszyłam się.
– Czy on jest aż tak słaby?
– Przeciwnie, jest raczej nadzwyczaj silny. Jednak robi się coraz starszy.
– Moja matka twierdziła, że wzbudzał lęk. Czy jeszcze nadal wzbudza?
Joss zrobił groźną minę, wcale nie próbując mnie pocieszać.
– Jest wręcz przerażający – zażartował. Kelnerka przyniosła zupę. Była to zupa ogonowa, gęsta, brązowa i bardzo gorąca. Byłam tak głodna, że bez słowa opróżniłam talerz do dna. Kiedy już odkładałam łyżkę, spojrzałam w górę i stwierdziłam, że Joss śmieje się ze mnie.
– Jak na panienkę, która w ogóle nie chciała jeść, poszło ci całkiem dobrze.
Tym razem już nie wstawałam, odsunęłam od siebie pusty talerz i oparłam łokcie na stole.
– Skąd masz tyle wiadomości o rodzinie Baylissów? – spytałam.
Joss nie pochłonął zupy tak szybko jak ja. Przeciwnie, smarował bułkę masłem tak wolno, że doprowadzał mnie do szału.
– Po prostu – odpowiedział – wykonuję w Boscarvie pewne prace.
– Co to są za prace?
– Odnawiam antyczne meble. Nie, nie gap się na mnie w taki nieciekawy sposób, to ci nic nie da.
– Odnawiasz antyczne meble? Chyba żartujesz.
– Bynajmniej. Grenville Bayliss ma pełen dom bardzo starych i cennych przedmiotów. W swoim czasie zrobił duże pieniądze i większość zainwestował w antyki. Teraz niektóre z nich są w trakcie renowacji. Nie dlatego, żeby nikt ich nigdy nie konserwował, ale jakiś czas temu założono centralne ogrzewanie, a to niszczy stare meble. Szuflady się paczą, fornir skręca się i pęka, w krzesłach odpadają nogi… Przypadkowo – dodał, odrywając się od wspomnień – to właśnie ja naprawiałem twoje krzesełko.
– Od jak dawna tym się zajmujesz?
– Zobaczmy. Ukończyłem szkołę, kiedy miałem siedemnaście lat, a teraz mam dwadzieścia cztery, więc wychodzi, że od około siedmiu lat.
– Musiałeś chyba się tego uczyć?
– Oczywiście. Przez cztery lata uczyłem się stolarki budowlanej i meblowej w szkole zawodowej w Londynie. A kiedy już to opanowałem, przez następne dwa lata terminowałem u starego majstra stolarskiego w Sussex. Mieszkałem u niego, wykonywałem najcięższe roboty w warsztacie i uczyłem się, czego tylko mogłem.
Wykonałam w myśli kilka obliczeń.
– To czyni tylko sześć lat. A wspomniałeś o siedmiu.
Roześmiał się.
– Jeden rok odliczyłem na podróże. Moi rodzice uważali, że staję się prowincjuszem, a kuzyn ojca hodował bydło w Górach Skalistych, na południowym zachodzie stanu Colorado. Przez około dziewięć miesięcy lub więcej pracowałem u niego na ranczo. – Zmarszczył brwi. – Z czego się śmiejesz?
Powiedziałam mu, z czego.
– Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam cię w sklepie, pomyślałam, że wyglądasz jak prawdziwy kowboj. I jakoś denerwowało mnie, że nim nie byłeś.
Uśmiechnął się.
– A wiesz, jak ty dla mnie wyglądałaś?
– Nie – odparłam chłodno.
– Jak prymuska z wzorowo prowadzonego sierocińca. A to z kolei mnie denerwowało.
To była taka mała wymiana ciosów, po której znów znaleźliśmy się po przeciwnych stronach barykady.
Patrzyłam z niesmakiem, jak z zadowoleniem kończył zupę. Kelnerka zabrała puste talerze i postawiła na stole karafkę czerwonego wina. Nie słyszałam, kiedy Joss zamawiał wino, ale teraz przyglądałam mu się, jak napełniał dwa kieliszki, i zwróciłam uwagę na jego długie palce o łopatkowatych zakończeniach. Mogłam wyobrazić je sobie przy pracy w drzewie lub nad starymi pięknymi wyrobami, jak nadają im kształt, mierzą czy polerują. Podniosłam kieliszek z winem, które pod światło przeświecało czerwono jak rubin.
– Czy tylko to robisz w Porthkerris? Odnawiasz meble Grenville’a Baylissa?