– I jak, dopięłaś swego?
– Tak.
– ‘Jak ci się podoba twoja rodzina?
– Jeszcze nie wszystkich widziałam, na przykład nie spotkałam się z Grenville’em.
– Polubisz go – w jego ustach zabrzmiało to z akcentem na ostatnim słowie: „Polubisz go”.
– Już lubię ich wszystkich.
– To i dobrze.
Spojrzałam na niego. Jak zwykle miał na sobie dżinsową kurtkę i granatową koszulę polo. Jego profil nie zdradzał żadnych emocji: Poczułam, że łatwo mogłabym oszaleć na jego punkcie.
– Opowiedz mi o tej Andrei – poprosiłam.
– A co byś chciała o niej wiedzieć?
– Nie wiem dokładnie. Po prostu chciałabym, żebyś mi o niej coś powiedział.
– Cóż, ma siedemnaście lat i wydaje się jej, że jest zakochana w jakimś swoim koledze ze szkoły plastycznej. Jej rodzice tego nie aprobują, toteż zesłali ją na wieś do cioci Mollie, gdzie nudzi się śmiertelnie.
– Zdaje się, że zostałeś jej powiernikiem?
– Az kim innym ona tu może pogadać?
– Dlaczego nie wraca do Londynu?
– Po prostu ma tylko siedemnaście lat i nie posiada własnych pieniędzy. Poza tym myślę, że nie ma odwagi sprzeciwić się rodzicom.
– I co ona tu robi całymi dniami?
– Trudno wyczuć, bo ja tu przez cały dzień nie siedzę. Pewnie śpi do południa, a potem na okrągło siedzi przed telewizorem. Boscarva jest domem ludzi starych. Trudno się dziwić, że jej się tu nudzi.
– Tylko ludzie nudni się nudzą – odpaliłam bez namysłu. Tę zasadę wbijała mi kiedyś do głowy pewna mądra i pełna dobrych chęci dyrektorka szkoły.
– To trąci paskudną hipokryzją – zauważył Joss.
– Nie miałam absolutnie takich intencji. Uśmiechnął się.
– A ty nigdy się nie nudziłaś?
– W towarzystwie mojej matki nie można było się nudzić.
– Czyli należała do osób z rodzaju: „Może cię przy niej rozboleć głowa, lecz z nią nienudna nigdy rozmowa”?… – zanucił fragment piosenki.
– Właśnie coś w tym rodzaju.
– To musiało być wspaniałe. Akurat takie kobiety lubię.
– Tego samego zdania była większość mężczyzn, którzy ją otaczali.
Kiedy zajechaliśmy na Rybacki Zaułek, pani Kernów akurat nie było w domu, ale Joss miał klucz. Poszłam na górę spakować walizkę i plecak, gdy tymczasem Joss napisał kartkę do pani Kernów, wyjaśniając jej nową sytuację.
– Trzeba by chyba jej zapłacić – rozważałam, schodząc w dół i ciągnąc za sobą plecak.
– Załatwię to, gdy będę się z nią widział. Zostawiłem jej wiadomość.
– Przecież mogę sama zapłacić za siebie.
– Oczywiście, że możesz, lecz pozwól, bym ja to zrobił. – Wziął moją walizkę i poszedł przodem, aby otworzyć drzwi, co nie stwarzało warunków do dalszej dyskusji. I znów moje rzeczy znalazły się w tylnej części jego furgonetki, ponownie też skierowaliśmy się w stronę Boscarvy, tylko że tym razem Joss wiózł mnie okrężną drogą przez port.
– Chciałbym pokazać ci mój sklep… to znaczy miejsce, gdzie on ma być. W razie gdybym był ci potrzebny, będziesz wiedziała, gdzie mnie szukać.
– Dlaczego miałbyś mi być nagle potrzebny?
– Bo ja wiem? Możesz potrzebować dobrej rady albo pieniędzy, albo po prostu chcieć się pośmiać. To tu, nie możesz tego nie zauważyć.
Faktycznie, był to budynek wysoki a wąski, wciśnięty między dwa inne, niskie a szerokie. Miał trzy piętra, z oknem na każdym. Parter był wciąż w trakcie przebudowy, ze świeżą, nie malowaną stolarką i wielkimi kleksami wapna na szybie wystawowej. Kiedy z dudnieniem opon na kocich łbach przemknęliśmy koło tego lokalu, stwierdziłam:
– To świetny punkt, wszyscy turyści będą tu zostawiać swoje pieniądze.
– Na to właśnie liczę.
– Kiedy będę mogła zobaczyć to w środku?
– Powiedzmy w przyszłym tygodniu. Powinniśmy być wtedy z grubsza gotowi.
– A więc w przyszłym tygodniu.
– No to jesteśmy umówieni. – Joss skręcił obok kościoła. Zredukował biegi do „dwójki” i wdarliśmy się na wzgórze z takim hałasem jak motorower bez tłumika.
W Boscarvie Pettifer, słysząc odgłosy naszego przyjazdu, wybiegł nam naprzeciw w momencie, kiedy Joss wyjmował moją walizkę z bagażowej części wozu.
– Joss, pan komandor zszedł na dół i jest w swoim gabinecie. Kazał przyprowadzić Rebekę, jak tylko będziecie z powrotem.
Joss spojrzał na niego.
– A jak on się czuje?
– Nieźle – kiwnął głową Pettifer.
– Czy był bardzo przybity wiadomością?
– Wszystko w porządku. Zostaw tę walizkę, zaniosę ją do pokoju panienki.
– Nic podobnego. – Tym razem byłam zadowolona z jego despotycznej natury. – Ja się tym zajmę. Gdzie ona ma spać?
– Na poddaszu, z przeciwnej strony niż sala bilardowa… ale pan komandor kazał, żeby ją natychmiast przyprowadzić.
– Wiem, że marynarskie zegarki zawsze spieszą się o pięć minut – uśmiechnął się Joss. – Jednak jest jeszcze trochę czasu, żeby pokazać dziewczynie jej pokój, więc bądź tak dobry i nie zawracaj głowy.
Pettifer nieśmiało protestował, a ja z Jossem weszłam już na drugie piętro, tam gdzie byłam dziś rano. Nie brzęczał już odkurzacz, natomiast pachniało pieczoną baraniną. To uprzytomniło mi, że jestem bardzo głodna, bo aż ślinka mi pociekła. Joss wyprzedzał mnie dzięki swoim długim nogom, lecz w końcu dobrnęłam do mansardowego pokoiku, który miał być mój. Joss położył na podłodze moją walizkę i plecak, po czym otworzył lukarnę, aż owionął mnie podmuch chłodnego, słonego powietrza.
– Patrz, jaki stąd widok!
Stojąc za nim zobaczyłam morze, urwiste brzegi, pożółkłe przez zimę paprocie i pierwsze pędy ostrokrzewu. U stóp rozciągał się ogród Boscarvy, którego nie było widać z okien salonu, gdyż zasłaniała go kamienna balustrada. Ogród był rozplanowany tak, że tarasowo opadał ze stoku wzgórza, a na samym dole, wciśnięta w narożnik muru, stała mała, kamienna chałupka z łupkowym dachem. No, może nie chałupka, raczej stajnia albo coś w tym rodzaju, z przestronnym poddaszem.
– Co to za budynek? – spytałam.
– To pracownia, w której malował twój dziadek – wyjaśnił Joss.
– Nie wygląda to na pracownię.
– Z przeciwnej strony wygląda. Cała północna ściana jest przeszklona. Grenville sam to zaprojektował, a wykonał miejscowy kamieniarz.
– Chyba jest zamknięta.
– Tak, i to dobrze. Nie otwierano jej od czasu, kiedy dziadek dostał zawału i przestał malować.
Nagle przeszedł mnie dreszcz.
– Zimno ci? – spytał Joss.
– A bo ja wiem… – Odeszłam od okna, zdjęłam płaszcz i rzuciłam go na szczyt łóżka.
Pokój był pomalowany na biało, a dywan miał kolor ciemnoczerwony. Wewnątrz była szafa w ścianie, półki z książkami i umywalka. Kiedy myłam ręce, przeglądałam się w lustrze. Zobaczyłam w nim osobę nie tylko rozczochraną, lecz i zdenerwowaną. Zdałam sobie sprawę, jaką tremę przeżywam przed pierwszym spotkaniem z Grenville’em i jakie to ważne, by zrobić na nim dobre wrażenie. Wytarłam ręce, rozpięłam plecak i wyciągnęłam szczotkę i grzebień.
– Joss, czy dziadek był dobrym malarzem? Mam na myśli, czy ty go uważasz za artystę?
– Owszem. Naturalnie należy do starej szkoły, ale jest genialnym kolorystą.
Zdjęłam gumkę z końca warkocza, puszczając włosy luźno. Podeszłam do lustra, by je wyszczotkować. W lustrze za moim odbiciem widać było również, że Joss obserwuje mnie przy tej czynności. Podczas gdy szczotkowałam, czesałam i powtórnie zaplatałam włosy, nie odezwał się ani słowem. Dopiero gdy zakładałam gumkę, przemówił: