Udało mi się powstrzymać chichot.
– Tak, przez chwilę.
– To o chwilę za dużo. A co w, ogóle sądzisz o Boscande?
– Pokochałam ją, gdy tylko ją zobaczyłam.
– Miasto coraz bardziej wdziera się na nasze wzgórze. Tam na szczycie była kiedyś farma należąca do starej pani Gregory. Ten przedsiębiorca budowlany przekonał ją, żeby mu ten grunt sprzedała. Zrównali pola z ziemią i stawiają tam domy, całkiem ni w pięć, ni w dziewięć.
– Wiem, już je widziałam.
Na szczęście dalej nie będą mogli się posunąć, bo ta farma z tyłu i pola po drugiej stronie drogi należą do mnie. Kupiłem je równocześnie z Boscarvą, jeszcze w 1922 roku, i nawet niedrogo mnie to kosztowało. Kawałek ziemi pod ręką zawsze daje poczucie bezpieczeństwa. Pamiętaj o tym.
– Będę miała to na uwadze. Zmarszczył czoło.
– Zaraz, jak ty masz na imię? Znowu zapomniałem.
– Rebeka.
– Aha, Rebeka. A jak chcesz zwracać się do mnie?
– Nie wiem. To zależy, jak dziadzio chce, żebym się do niego zwracała.
– Eliot mówi do mnie po prostu „Grenville”. Ty też możesz, mnie tak nazywać, to brzmi bardziej przyjaźnie.
– Nie ma sprawy.
Wypiliśmy nasze sherry i uśmiechaliśmy się, zadowoleni z siebie. I wtedy z tylnej części domu rozległ się dźwięk gongu. Grenville odstawił szklankę i z wyraźnym wysiłkiem dźwignął się na nogi. Otworzyłam mu drzwi i razem zeszliśmy korytarzem do pokoju stołowego na rodzinny lunch.
7
Zmęczenie zmogło mnie dopiero pod koniec tego długiego, urozmaiconego dnia. Na nieszczęście wypadło to akurat w trakcie kolacji. Lunch był tu zwykłym domowym posiłkiem spożywanym przy okrągłym stole we wnęce okiennej dużego pokoju stołowego. Podawano go na serwecie w kratkę, przy użyciu codziennej porcelany i szkła. Natomiast kolacja była czymś zupełnie innym.
Długi, politurowany stół ustawiony centralnie był nakryty na pięć osób. Dla każdej przeznaczono oddzielną lnianą serwetkę oraz stare srebra i szkło, w którym odbijały się płomyki świec.
Zgodnie z istniejącym tu wieczornym rytuałem każdy powinien był przebrać się do tego posiłku. Mollie zeszła na dół w brokatowej szafirowej sukni domowej dobranej do koloru jej oczu. Grenville włożył wyblakłą, welwetową marynarkę, a Eliot jasny, flanelowy garnitur, w którym był równie elegancki jak chart. Nawet Andrea, przypuszczalnie po ciężkich bojach, zmieniła spodnie i nałożyła do nich bluzkę z angielskiego haftu, która sprawiała wrażenie wypranej bądź wyprasowanej, bądź jedno i drugie. Włosy związała aksamitką do tyłu, ale wyraz jej twarzy nie przestawał być na poły obrażony, na poły znudzony.
Nie przywykłam brać udziału w tak formalnych przyjęciach, ale na wszelki wypadek miałam ze sobą strój, który tu zakładałabym co wieczór, gdyż innego nie miałam. Była to tunika z miękkiego brązowego dżerseju ze srebrnym haftem na karczku i przy mankietach falujących rękawów. Do tego założyłam srebrne bransoletki i kolczyki w kształcie kół, które dostałam od matki na dwudzieste pierwsze urodziny. W takich przypadkach jak ten ich waga dawała mi poczucie komfortu psychicznego i pewności siebie, które były mi bardzo potrzebne.
Wcale nie miałam ochoty na kolację w otoczeniu mojej nowo odnalezionej rodziny. Nie miałam też ochoty brać udziału w rozmowie, uważnie słuchać, robić wrażenie osoby inteligentnej i pełnej wdzięku. Wolałabym raczej iść do łóżka i zjeść jakieś proste danie, jak choćby rosół czy gotowane jajko. Wolałabym zostać sama.
Tymczasem podano zupę, kaczkę i czerwone wino, zadysponowane przez Eliota. Kaczka była bardzo sycąca, a w pokoju było ciepło. W miarę trwania posiłku czułam się coraz dziwniej, jakby nieobecna duchem. Próbowałam skupić uwagę na płomykach świec stojących przede mną, ale im bardziej się w nie wpatrywałam, tym bardziej zlewały się lub było je widać podwójnie. Tak samo głosy osób rozmawiających wokół mnie stawały się niewyraźne i niezrozumiałe, jakby dochodziły z daleka. Odruchowo odepchnęłam od siebie talerz, który trącił kieliszek i rozbił go. Przerażona patrzyłam biernie, jak czerwone wino rozlewało się między odłamkami szkła.
O tyle był to szczęśliwy zbieg okoliczności, że nagle wszyscy przerwali rozmowę i spojrzeli na mnie. Musiałam być bardzo blada, bo Eliot natychmiast zerwał się i podszedł do mnie.
– Czy dobrze się czujesz?
– Chyba nie. Przepraszam bardzo…
– O, Boże! – Mollie odsunęła od siebie serwetkę i odepchnęła w tył krzesło.
Zza stołu Andrea przyglądała się z chłodnym zainteresowaniem.
– Przepraszam najmocniej… zbiłam kieliszek…
– Mniejsza o kieliszek! – przemówił Grenville od szczytu stołu. – Widać, że dziewczyna jest przemęczona. Mollie, zabierz ją na górę i połóż do łóżka.
Próbowałam protestować, ale niezbyt stanowczo. Eliot odsunął swoje krzesło i pomógł mi wstać, podtrzymując mnie pod ramiona, Mollie pobiegła przodem otworzyć drzwi. Wtedy do pokoju dostało się chłodniejsze powietrze z hallu, co mnie trochę orzeźwiło. Może jednak nie pisane mi było zemdleć.
Mijając Grenville’a, po raz trzeci powtórzyłam: „Proszę o wybaczenie. Dobranoc!” Pochyliłam się, ucałowałam go i opuściłam pokój. Mollie zamknęła drzwi za nami i odprowadziła mnie na górę. Tam pomogła mi się rozebrać i położyć do łóżka. Jeszcze zanim zgasiła światło – już spałam.
Przespałam tak czternaście godzin, aż do dziesiątej rano. Już od lat tak długo nie spałam. Za oknem niebo było niebieskie, a w białych ścianach mojego pokoju odbijało się światło chłodnego, północnego słońca. Wstałam, nałożyłam szlafrok i poszłam się wykąpać. Gdy się już ubrałam, poczułam się świetnie, pomijając oczywiście uczucie wstydu wywołanego moim wczorajszym zachowaniem. Miałam nadzieję, że nikt nie pomyślał, że się upiłam.
Na dole zastałam Mollie w spiżarce podczas układania różowych i purpurowych róż bukietowych w dużej wazie w kwiaty.
– Jak ci się spało? – spytała z mety.
– Och, spałam jak zabita. Przepraszam za wczorajszy wieczór.
– Ależ kochanie, byłaś kompletnie wyczerpana. To moja wina, że nie zauważyłam tego wcześniej. Zjesz śniadanie?
– Napiłabym się kawy.
Zaprosiła mnie do kuchni i nastawiła kawę, gdy ja tymczasem robiłam grzanki.
– Gdzie reszta? – spytałam.
– Eliot jest w swoim autokomisie, a Pettifer pojechał do Fourbourne po jakieś zakupy dla Grenville’a.
– W czym mogłabym ci pomóc?
– Hm… – zastanowiła się. Tego ranka miała na sobie kaszmirowy sweter w kolorze karmelu i wąską tweedową spódnicę. Jak zawsze, była nienagannie umalowana, z każdym pasemkiem włosów na swoim miejscu. Wyglądała aż nienaturalnie schludnie. – Już wiem, możesz odebrać w Porthkerris ryby, które zamówiłam. Handlarz ryb dzwonił, że będzie miał trochę halibuta i chciałabym podać to na kolację. Mogę pożyczyć ci samochód. Umiesz prowadzić?
– Tak, ale wolałabym przejść się piechotą. Dziś jest tak ładnie, a ja lubię spacery.
– Dobrze, jak chcesz. Możesz iść na skróty przez pola i wzdłuż wybrzeża. I wiesz co? – Nagle wpadła na pomysł: – Może weź ze sobą Andreę, ona zna drogę i pokaże ci, gdzie jest sklep z rybami. Poza tym ona tu w ogóle nie zażywa ruchu, więc mały spacer dobrze jej zrobi.
W jej opinii Andrea przypominała coś w rodzaju leniwego psa. Nie byłam zachwycona perspektywą jej towarzystwa, ale współczułam Mollie, że ma na karku tę mało interesującą dziewczynę, toteż zgodziłam się na jej propozycję. Kiedy zjadłam śniadanie, poszłam szukać Andrei. Mollie ostatnio widziała ją na tarasie.