Выбрать главу

– Nie mogę nic kupować, bo nie mam pieniędzy. Może najwyżej kilka pensów… Zupełnie irracjonalnie zrobiło mi się jej żal.

– Jeśli chcesz, postawię ci kawę.

Spojrzała na mnie z nagłym zachwytem i już myślałam, że z radością przyjmie moją skromną propozycję. Zamiast tego jednak sama zaproponowała:

– Chodźmy do Jossa! Zaskoczyła mnie.

– Dlaczego akurat mamy iść do niego?

– Po prostu chcę. Często go odwiedzam, gdy jestem w mieście. Zawsze się cieszy, kiedy mnie widzi. Kazał mi przyrzec, że zawsze wpadnę do niego, kiedy tu będę.

– A skąd wiesz, że on jest u siebie?

– Jeżeli dziś nie ma go w Boscarvie, to musi być w swoim sklepie. Jeszcze tam nie byłaś? On ma na pięterku urządzone śliczne mieszkanko, całkiem jak z ilustrowanego tygodnika. Jest tam takie łóżko podobne do kanapy, z masą poduszek i innych takich rzeczy, na kominku płoną kłody. A w nocy – tu jej głos stał się rozmarzony – to wszystko jest zamknięte i bardzo tajemnicze, a jedynym światłem jest płomień z kominka…

O mało co nie rozdziawiłam gęby.

– To znaczy, że ty i Joss…

Wzruszyła ramionami, wstrząsając czupryną.

– No, raz czy dwa, kto wie… Nie wiem, po co ci to mówię. Mam nadzieję, że nikomu tego nie powiesz?

– A czy nikt… czy Mollie nie pyta cię o nic?

– W takich wypadkach mówię jej, że idę do kina. Ona raczej nie ma nic przeciwko chodzeniu do kina. Chodźmy do Jossa…

Nie, po usłyszeniu tej sensacji nic nie skłoniłoby mnie choćby do przejścia obok sklepu Jossa. Próbowałam ją spławić.

– Joss będzie teraz zajęty, a on nie lubi, aby mu przeszkadzano. Zresztą nie ma czasu, a ja wcale nie chcę tam iść.

Sama mówiłaś, że mamy czas na kawę, więc dlaczego nie dla Jossa?

– Andrea, powiedziałam ci, że nie chcę tam iść. Próbowała się uśmiechać.

– A myślałam, że lubisz Jossa.

– Nie o to chodzi. On na pewno nie chce, aby pętać mu się pod nogami, gdzie tylko się ruszy.

– Masz na myśli mnie?

– Mam na myśli nas obie. – Byłam już zdesperowana.

– On zawsze chętnie mnie widzi. Jestem pewna, że zawsze.

– Z całą pewnością – uspokoiłam ją. – Jednak wracajmy już do Boscarvy.

Przypomniałam sobie, że na samym początku niezbyt lubiłam Jossa. Pomimo jego wyraźnego zainteresowania mną i widocznej sympatii budził we mnie pewien niepokój, tak jakby ktoś skradał się za moimi plecami. Jeszcze wczoraj chciałam zapomnieć o tej dziwnej antypatii, a może nawet próbowałam go polubić, ale zwierzenia Andrei obudziły moją pierwotną nieufność. On był stanowczo za przystojny i za bardzo czarujący. Andrea mogła kłamać, ale nie była głupia. Zaszufladkowała sobie całą rodzinę ze zbijającą z nóg dokładnością. Jeśli w tym, co mówiła na temat Jossa, było choć ziarno prawdy, nie chciałam mieć z tym nic wspólnego.

Gdybym go lepiej znała i była z nim w bardziej przyjaznych stosunkach, wzięłabym go na bok i skonfrontowała z nim to, czego się dowiedziałam. Ale tak jak sprawy stały, nie miało to dla mnie znaczenia. Poza tym i bez tego miałam o czym myśleć.

Grenville nie zszedł dziś na lunch.

– Jest zmęczony – objaśniła Mollie. – Spędzi ten dzień w łóżku. Może zejdzie na kolację. Na razie Pettifer zaniesie mu lunch na tacy.

Zasiadłyśmy więc do stołu we trzy. Mollie tym razem przebrała się w elegancką, wełnianą sukienkę ozdobioną podwójnym sznurem pereł. Powiedziała nam, że wybiera się na partyjkę brydża do znajomych w Fourbourne. Miała nadzieję, że sama znajdę sobie zajęcie.

Uspokoiłam ją, że oczywiście wszystko będzie w porządku. Uśmiechałyśmy się do siebie przez stół i zastanawiałam się, czy naprawdę powiedziała Andrei, że moja matka była dziwką, czy Andrea dospiewała to sobie na podstawie jej niejasnych, eufemistycznych wyjaśnień. Miałam nadzieję, że prawdziwy był ten drugi wariant. Wolałabym, aby Mollie nie dyskutowała z Andreą na temat mojej matki. W końcu ona już nie żyła, a kiedyś była czarująca, roześmiana i wesoła. Dlaczego nie miałoby się jej takiej pamiętać?

Kiedy już siadałyśmy do stołu, pogoda się pogorszyła. Wiatr zmienił kierunek na zachodni i ławica szarych chmur z wielką szybkością pędziła poprzez niebo, zasłaniając słońce. Zaczynało już padać i padało na dobre, kiedy Mollie wyjeżdżała swoim małym, samochodem na umówionego brydża. Obiecywała, że wróci około szóstej. Andrea albo zmęczona porannym wysiłkiem, albo raczej śmiertelnie znudzona moim towarzystwem, ulotniła się do swojej sypialni ze świeżo zakupionym pismem. Tym sposobem zostałam sama i zastanawiałam się, czym by tu się zająć. Ciszę tego deszczowego popołudnia przerywało tylko tykanie zegara dziadka i jakieś ciche odgłosy wskazujące na wytężoną pracę, a dochodzące od strony kuchni. Okazało się, że to Pettifer czyścił srebra.

Kiedy wsadziłam głowę w drzwi, spojrzał w górę.

– O, witam, nie słyszałem, jak panienka weszła.

– Jak się czuje dziadzio?

– Myślę, że całkiem dobrze, tylko był trochę zmęczony po wczorajszych emocjach. Sądziliśmy, że jeden dzień w łóżku dobrze mu zrobi. Czy pani Rogerowa już wyjechała?

– Tak. – Wyciągnęłam sobie krzesło i usiadłam na wprost niego.

– Wydawało mi się, że słyszałem, jak wóz ruszał. Czy mogłabym ci w czymś pomóc?

Byłoby to bardzo ładnie ze strony panienki. Te łyżki wymagają porządnego przetarcia irchą. Nie wiem, skąd wzięły się na nich te plamy. A właściwie wiem. To robi wilgotne, morskie powietrze. Jedynym, czego srebro naprawdę nie znosi, jest właśnie takie powietrze.

Zaczęłam wycierać cienki i przetarty już czerpak łyżki. Pettifer przyglądał mi się sponad okularów.

– Zabawne, że po tylu latach panienka siedzi na tym miejscu. Twoja mamusia chyba pół życia spędziła w tej kuchni… Kiedy Roger wyjechał do szkoły z internatem, nie miała z kim zamienić słowa. Przychodziła więc tu do nas i spędzała czas z moją starą i ze mną. Moja uczyła ją piec „ciastka wróżek” i grać w wista we dwójkę. Świetnieśmy się bawili. A w taki dzień jak dziś robiła zwykle grzanki na starym ruszcie… Panienka zobaczy, teraz jest już nowy, ale ten stary miał w sobie coś przytulnego. Tak przyjemnie płonął ogień pod jego prętami i miał tak pięknie wyczyszczone mosiężne gałki…

– Pettifer, od jak dawna jesteś już w Boscarvie?

– Od kiedy pan komandor ją kupił, jeszcze w roku 1922. To był rok, w którym wystąpił z Marynarki Wojennej, aby poświęcić się malarstwu. Starszej pani Bayliss to się nie podobało. Przez pierwsze trzy miesiące lub dłużej nawet nie rozmawiali ze sobą.

– Dlaczego to jej aż tak przeszkadzało?

– Całe jej życie miało związek z marynarką. Jej ojciec był kapitanem okrętu „Imperious”, na którym pan komandor był porucznikiem. Wtedy właśnie się poznali. Ślub brali na Malcie. To był taki piękny, marynarski ślub, z przechodzeniem pod szpalerem z kordów i wszystkim, co do tego należało. Życie w cieniu Marynarki Wojennej miało dla pani Bayliss duże znaczenie. Kiedy pan komandor oświadczył, że ma zamiar wystąpić, porządnie się wtedy pokłócili, ale żona nie potrafiła skłonić go do zmiany zdania. Opuściliśmy więc Maltę na zawsze i kiedy pan komandor kupił ten dom, wszyscy się tu przenieśliśmy.

– I ty tu mieszkałeś od początku?

– Mniej więcej. Kiedy pan komandor wstąpił do Akademii Sztuk Pięknych, co łączyło się z pracą w Londynie, miał wtedy takie małe piedaterre koło kościoła św. Jakuba, i kiedy jeździł do Londynu, ja jeździłem tam z nim, aby dbać o niego. Moja żona zostawała wtedy tutaj z panią komandorową i Rogerem. Twojej mamusi jeszcze nie było na świecie.

– A kiedy już skończył tę szkołę?