Выбрать главу

– Gdzie są wszyscy? Dom jest pusty. Słychać tylko szum deszczu.

– Pani Rogerowa pojechała na brydża. Myślę, że panna Andrea jest w swoim pokoju…

– A może byśmy napili się herbaty? – Grenville zrobił do mnie oko. – Napijesz się, prawda? Jakoś nie mieliśmy dotąd okazji lepiej się poznać. Albo ty mdlejesz przy kolacji, albo ja jestem za stary i za słaby, żeby wstać z łóżka. Dobrana z nas para, co?

– Chętnie napiję się z tobą herbaty.

– Niech Pettifer przyniesie ją tutaj.

– O, nie – poderwałam się. – Ja to zrobię. Pettifer cały dzień jest na nogach i wciąż biega po tych schodach z góry na dół. Dajmy mu trochę odpocząć.

– Dobrze. – Grenville wyglądał na ubawionego. Przynieś herbatę i duży półmisek grzanek z masłem.

Jeszcze wiele razy żałowałam, że w ogóle poruszyłam temat tego nieszczęsnego biurka. Prawda była taka, że nie można go było nigdzie znaleźć. Podczas gdy oboje z Grenville’em jedliśmy podwieczorek, Pettifer rozpoczął poszukiwania. Zanim przyszedł zabrać tacę przeczesał cały dom z góry na dół. Biurka nie było nigdzie.

Grenville nie bardzo mu wierzył.

– Pewnie go nie zauważyłeś. Twoje oczy są już równie stare jak moje.

– Jak mógłbym nie zauważyć biurka! – Pettifer poczuł się pokrzywdzony.

– Może – próbowałam ratować sytuację – ono zostało gdzieś oddane do naprawy? – Obaj panowie spojrzeli na mnie jak na głupka, więc szybko zamilkłam.

– A może jest w pracowni? – zaryzykował Pettifer.

– Do czego byłoby mi potrzebne biurko w pracowni? Przecież nie pisałem tam listów, tylko malowałem! Brakowałoby mi tam jeszcze tylko biurka! – Grenville był wyraźnie wzburzony.

Wstałam, żeby go jakoś załagodzić.

– Na pewno gdzieś się znajdzie – powiedziałam najbardziej uspokajającym tonem, na jaki tylko mogłam się zdobyć, po czym zebrałam brudne naczynia na tacę, aby znieść je do kuchni. Tam dołączył do mnie Pettifer, zmartwiony tym, co się stało.

– To niezdrowo dla pana komandora zanadto się podniecać… A mogę powiedzieć, panience, że on teraz uczepi się tego jak terrier szczura.

– To wszystko moja wina. Nie wiem, po co w ogóle o tym wspominałam…

– Ale ja to biurko rzeczywiście pamiętam. Nie mogę sobie tylko przypomnieć, kiedy ostatnio je widziałem. – Zaczęłam zmywać filiżanki i spodki, a Pettifer je wycierał. – I jeszcze jedno. Razem z tym biurkiem było takie krzesło w stylu chippendale. Nie pasowało do niego, ale zawsze stało przed nim. Miało siedzenie pokryte haftem, trochę wytartym, z ptakami, kwiatami i czymś tam jeszcze. I ono też zginęło… ale nie mam zamiaru mówić o tym panu komandorowi i panience też nie radzę.

Przyrzekłam, że nic o tym nie wspomnę.

– Zresztą – dodałam – tak czy siak, to nie ma dla mnie znaczenia.

– Ale ma dla pana komandora. Może i on był artystą, ale pamięć zawsze miał jak słoń, i to jest jedyna rzecz, której nie utracił. – Dodał jeszcze smutnym tonem: – Czasem wolałbym, żeby utracił.

Tego wieczoru, przed wyjściem na kolację, znów przebrałam się w brązową tunikę ze srebrnym haftem. W salonie był na razie tylko Eliot w nieodłącznym towarzystwie psa. Siedział przy kominku, popijał drinka i czytał popołudniową gazetę. Rufus leżał wyciągnięty na dywaniku jak kawałek drogiego futra. W świetle lampy tworzyli zgraną parę, ale moje wejście zakłóciło tę sielankę. Eliot wstał, upuszczając gazetę na siedzenie krzesła.

– O, Rebeka, jak się masz?

– Dziękuję, w porządku.

– Wczoraj wieczorem już się bałem, że zachorowałaś.

– Nie, byłam tylko zmęczona. Spałam potem do dziesiątej rano.

– Tak, mama mi mówiła. Napijesz się? Przytaknęłam, więc nalał mi sherry. Ja tymczasem przykucnęłam przy kominku i pieszczotliwie tarmosiłam psa za jedwabiste uszy.

Kiedy Eliot przyniósł mi drinka, spytałam:

– Czy on wszędzie z tobą jeździ?

– Tak, towarzyszy mi w garażu, w biurze, na obiedzie, w barze, gdziekolwiek się ruszę. Jest to najbardziej znany pies w tej części świata.

Usiadłam na dywaniku, a Eliot znów opadł na krzesło i przysunął sobie drinka. Po chwili zaproponował:

– Jutro muszę skoczyć do Falmouth. Mam się tam widzieć z jednym gościem w sprawie samochodu. Może chciałabyś pojechać ze mną, żeby zwiedzić trochę okolicę. Co ty na to?

Byłam zaskoczona, że to zaproszenie sprawiło mi aż taką przyjemność.

– To byłoby wspaniałe! – wyznałam.

– Nie ma tam nic aż tak zajmującego, ale może wynajdziesz sobie jakieś zajęcie przez godzinę lub dwie, kiedy będę załatwiał sprawy. Potem wstąpimy do takiej małej knajpki, gdzie podają pyszne „owoce morza”. Lubisz ostrygi?

– Owszem.

– I dobrze, bo ja też. A wracać będziemy przez High Cross, wtedy zobaczysz, gdzie normalnie mieszkamy z mamą.

– Twoja mama opowiadała mi o tamtym domu. Brzmiało to sympatycznie.

– Na pewno jest tam przyjemniej niż w tym mauzoleum.

– Ależ, Eliot, to nie jest żadne mauzoleum!

– Nigdy nie przykładałem wielkiej wagi do wiktoriańskich zabytków…

Zanim zdążyłam ponownie zaprotestować, dołączył do nas Grenville. Czy raczej usłyszeliśmy jego wolne kroki w dół po schodach, odgłosy rozmowy z Pettiferem – jego wysoki głos i basowy pomruk Pettifera – w końcu stukot laski Grenville’a po parkiecie hallu. Eliot zrobił do mnie minę i podbiegł otworzyć drzwi. Grenville wkroczył do salonu jak dziób potężnego, niezniszczalnego statku.

– W porządku, Pettifer, już sobie poradzę! – Zerwałam się z dywanika, chcąc podsunąć naprzód fotel, na którym siedział wczoraj, ale to go tylko rozzłościło. Najwyraźniej nie był w dobrym humorze.

– Na miłość boską, dziewczyno, co ty wyrabiasz. Czy mam usiąść w samym ogniu? Spaliłbym się tutaj!

Przesunęłam krzesło z powrotem i w końcu Grenville opadł na nie.

– Napijesz się czegoś? – spytał Eliot.

– Owszem, proszę o whisky. Eliot wyglądał na zaskoczonego.

– Whisky?

– Tak, whisky. Wiem, co powiedział ten głupi doktor, ale dziś mam ochotę na whisky.

Eliot już nic nie mówił, tylko skinął głową z milczącym przyzwoleniem i poszedł nalać dziadkowi drinka. Kiedy go przyniósł, Grenville pochylił się na krześle i spytał:

– Eliot, czy nie widziałeś gdzieś tego biurka davenport?

W tym momencie miałam już duszę na ramieniu.

– Znowu zaczynasz?

– Jakie „zaczynasz”, jakie „znowu”? Musimy tę diabelną rzecz znaleźć. Powiedziałem już Pettiferowi, żeby szukał, dopóki nie znajdzie.

Eliot wrócił ze szklanką whisky. Przyciągnął bliżej stół i ustawił szklankę w zasięgu ręki Grenville’a.

– Jakie to miało być biurko? – spytał cierpliwie.

– Takie małe, z podnoszonym blatem, przedtem stało w którejś sypialni. Należało do Lizy, a teraz należy do Rebeki i ona chce je zabrać. Ma mieszkanie w Londynie i potrzebuje mebli. A Pettifer nie może go znaleźć, chociaż twierdzi, że przeczesał cały dom. Nie widziałeś go gdzieś?

– Nigdy go nie widziałem na oczy. Nawet nie wiem, jak takie biurko wygląda.

– To takie małe biureczko. Przy jednym boku ma szufladki. Blat ma pokryty wytłaczaną skórą. Teraz takie biurka są chyba rzadkością i mają dużą wartość.

– Pewnie Pettifer gdzieś je wsadził i zapomniał gdzie.

– Pettifer nigdy niczego nie zapomina.

– Może jeszcze pani Pettifer coś z tym zrobiła i zapomniała mu o tym powiedzieć?

Powiedziałem, że on nigdy niczego nie zapomina.

W tym momencie weszła Mollie, uśmiechając się z taką determinacją, jakby podsłuchała gniewne głosy dochodzące spoza drzwi i chciała załagodzić sytuację.