Выбрать главу

– Masz na myśli Jossa?

– Nie wiem, czym ten Joss tak go oczarował. To przerażające, tak jakby wywierał na niego jakiś wpływ. Eliot ani ja nigdy nie chcieliśmy, aby czuł się tu jak u siebie w domu, wchodził i wychodził, kiedy chce. Jeśli meble Grenville’a wymagały naprawy, mógł po nie przyjechać i zabrać je swoją furgonetką do warsztatu, jak zrobiłby każdy inny rzemieślnik. Próbowaliśmy wyperswadować to Grenville’owi, ale się uparł. Zresztą w końcu to jego dom, nie nasz.

– Kiedyś będzie należał do – Eliota. Obrzuciła mnie chłodnym spojrzeniem.

– Ciekawe, czy i po tym wieczorze?

– Och, Mollie, ja wcale nie chciałabym przejąć Boscarvy. Grenville nigdy by mi czegoś takiego nie zostawił. Myślę, że powiedział to, co mu ślina na język przyniosła, albo żeby mieć ostatnie słowo. Nie mówił tego serio.

– Ale zranił Eliota.

– Eliot to zrozumie. Starszym ludziom trzeba ustępować.

– Już jestem zmęczona ustępowaniem Grenville’owi – warknęła Mollie, ze złością odcinając srebrnymi nożyczkami pasmo włóczki. – Grenville zrujnował mi całe życie. On i Pettifer powinni byli przenieść się do High Cross, tak jak chcieliśmy. Tamten dom jest mniejszy, ale bardziej komfortowo urządzony, każdemu byłoby wygodniej. A Boscarvę trzeba było już dawno przepisać na Eliota. Teraz podatki od masy spadkowej są strasznie wygórowane i Eliot nie dałby rady tego wszystkiego utrzymać. To jakieś nierealistyczne myślenie.

– Wydaje mi się, że trudno być realistą, kiedy ma się osiemdziesiąt lat i przeżyło większość życia w jednym miejscu.

Mollie puściła to zdanie mimo uszu.

– A jeszcze do tego ziemia i farma… Eliot robi, co może, ale Grenville tego nie zauważa. Nigdy nie wykazał najmniejszego zainteresowania tym, co Eliot robił; nigdy go w żaden sposób nie zachęcił. Ten garaż na High Cross Eliot prowadzi całkowicie na swój rachunek. Na początku prosił dziadka o pomoc, ale Grenville stwierdził, że nie chce mieć nic wspólnego z używanymi samochodami. Pokłócili się wtedy i w końcu Eliot zaciągnął pożyczkę, a od tej pory nie zwrócił się do dziadka nawet o grosz. Chyba zasłużył za to na uznanie.

Była aż blada ze złości. Podobna była do małej tygrysicy broniącej swoich młodych. Przypomniałam sobie, co sądziła moja matka o tym, z jaką zaborczością Mollie przywiązała Eliota do swojej spódnicy. Może żadne z nich do dziś z tego nie wyrosło.

Aby zmienić temat, powiedziałam jej o propozycji, którą zrobił mi Eliot.

– Obiecał, że w drodze powrotnej pokaże mi High Cross.

Jednak uwagę Mollie udało się odwrócić tylko chwilowo.

– Oczywiście, że musisz tam wejść i zobaczyć dom. Eliot ma klucz. Prawie co tydzień jadę tam, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, ale przygnębia mnie, że muszę opuszczać mój kochany, mały domek i wracać do tego ponurego miejsca… – Tu zaśmiała się z samej siebie. – Zadręczam się tym, prawda? Ale muszę spróbować wziąć się w garść. Naprawdę będę zadowolona dopiero wtedy, kiedy to wszystko się skończy.

„Kiedy to wszystko się skończy”, miało chyba oznaczać: „Kiedy Grenville umrze”. Nie chciałam jednak myśleć o jego śmierci, tak samo jak nie chciałam myśleć o Jossie w parze z tą nieapetyczną Andreą ani o tym, jak to Joss rzekomo miał zająć się biurkiem davenport i krzesłem chippendale, czyli załadować je na tył swojej furgonetki i sprzedać pierwszemu handlarzowi, który oferowałby mu dobrą cenę.

„Co ty, co my wszyscy wiemy o Jossie?”

Jeśli idzie o mnie, to wołałabym nie wiedzieć nic. Przewracałam się na łóżku, tłukłam się o poduszki i traciłam już nadzieję, że kiedykolwiek zasnę.

Przez całą noc padało, ale rano było już ładnie, niebo miało odcień wymytego błękitu, a wszystko w chłodnym, wiosennym słońcu było mokre, błyszczące i przezroczyste. Wychyliłam się z okna i wdychałam słodką, mszystą wilgoć. Powierzchnia morza była błękitna i gładka jak sztuka jedwabiu. Mewy leniwie unosiły się nad krawędzią klifu. Z portu wypłynęła łódź rybacka, zmierzając w kierunku oddalonych łowisk. Wokół panowała taka cisza, że nawet z tej odległości słychać było warkot jej motoru.

Poczułam się lepiej na duchu. Dzień wczorajszy minął, a dziś może będzie lepiej. Byłam zadowolona, że choć na trochę wyrwę się z tego domu, dzięki czemu będę z dala od wyrzutów Mollie i denerwującej mnie obecności Andrei. Wzięłam kąpiel, ubrałam się i zeszłam na dół Eliot siedział już w stołowym pokoju i jadł jajka na bekonie. Z wdzięcznością stwierdziłam, że był w dobrym humorze.

Spojrzał w górę znad porannej gazety.

– Ciekaw byłem – zauważył – czy będę musiał iść na górę cię zbudzić. Myślałem, że może zapomniałaś o naszej umowie.

– Ja o niczym nie zapominam.

– Jesteśmy dziś pierwsi na dole. Przy dobrych układach może wyjedziemy stąd, zanim reszta zejdzie – uśmiechnął się z odcieniem skruchy jak skarcony chłopczyk. – Ostatnią rzeczą, jakiej pragnąłbym w tak pięknym dniu jak dziś, byłyby oskarżenia.

– To była moja wina, niepotrzebnie wspomniałam o tym głupim biurku. Wczoraj wieczorem przeprosiłam za to twoją mamę.

– To wszystko minie – pocieszył mnie Eliot.

– Małe różnice poglądów zawsze dobrze robią. – Słuchając go nalałam sobie kawy. – Przykro mi tylko, że i ciebie w to wmieszano.

Wyjechaliśmy zaraz po śniadaniu. Jazda jego samochodem, z Rufusem wyciągniętym na przednim siedzeniu, dawała uczucie ulgi, gdyż była to jakby ucieczka. Samochód z rykiem silnika rozpędził się pod górę z dala od Boscarvy, w mokrej szosie odbijało się niebo, a w powietrzu unosił się zapach pierwiosnków. W miarę jak wjeżdżaliśmy coraz wyżej we wrzosowiska, rozciągał się przed nami coraz ciekawszy widok. Mijaliśmy pagórki, na których stały odwieczne kopce graniczne lub głazy narzutowe. Małe, zapomniane przez Boga i ludzi wioski tkwiły wciśnięte między doliny niewielkich rzeczułek lub kępy starych wiązów i dębów. Łączyły je ze sobą wąskie, łukowate mostki.

Miałam jednak świadomość, że nie będziemy mogli w pełni cieszyć się pięknem dnia ani być na zupełnym luzie, dopóki się do końca nie pogodzimy.

– Wiem, że to wszystko rozejdzie się po kościach – przytaknęłam mu. – Pewnie to nie było hic ważnego, ale musimy jeszcze porozmawiać o wczorajszym wieczorze.

Uśmiechnął się do mnie, patrząc gdzieś w bok.

– A co mamy sobie do powiedzenia na ten temat?

– Choćby to, co Grenville powiedział o jakichś swoich innych wnukach. Myślę, że nie mówił tego serio.

– Może i nie. Może tylko chciał poszczuć nas na siebie nawzajem jak psy.

– Na pewno nawet za tysiąc lat nie zapisałby mi Boscarvy. Przecież nawet mnie nie zna. Dopiero pojawiłam się w jego życiu.

– Rebeko, nie poświęcaj temu ani jednej myśli. Ja też nie mam takiego zamiaru.

– Ale kiedy w końcu to któregoś dnia będzie twoje, powinieneś już chyba zacząć myśleć, co z tym zrobisz.

– Masz na myśli te wszystkie plotki starych ludzi na temat Ernesta Padjowa? Jeśli nie dyrektor banku, to pani Thomas, a jeśli nie ona, to Pettifer…

Z trudem nadałam swemu głosowi obojętne brzmienie.

– Masz zamiar sprzedać ziemię?

– Jeśli to zrobię, przypuszczalnie będzie mnie stać na utrzymanie Boscarvy. Wtedy będę mógł usamodzielnić się finansowo.

– Ale… – starałam się taktownie dobierać słowa – czy te małe, szeregowe domki pana Padlowa nie popsują wszystkiego?

Eliot roześmiał się.

– Jesteś w zupełnym błędzie. To nie miałoby być przedsiębiorstwo budowlane tego rodzaju, jak to na wzgórzu. Wyobrażamy sobie to jako firmę oferującą luksusowy towar, działki o powierzchni dwóch akrów, o ściśle określonych wymogach co do ceny i stylu budowanych domów. Żadnego wycinania drzew, żadnego niszczenia środowiska. Miałyby to być luksusowe domy dla ludzi bogatych, zresztą nie byłoby ich dużo. Czy to brzmi aż tak źle?