Nadszedł w końcu czas odjazdu, gdyż popołudnie ciągnęło się już niemiłosiernie. Byłam śpiąca i przesycona wrażeniami, gdy powoli, przez zapomniane wioski i samo centrum tych okolic, Eliot wiózł mnie do High Cross. Kiedy przybyliśmy na miejsce, zorientowałam się, że jest to sam koniec półwyspu, skutkiem czego wieś północną stroną wychodziła na Atlantyk, a południową na kanał La Manche. Było to tak, jakbym znajdowała się na wyspie, owiana przez wiatry i otoczona morzem.
Autokomis Eliota znajdował się w centrum głównej wioskowej ulicy, trochę cofnięty w stosunku do drogi. Z przodu miał brukowany podjazd ozdobiony misami pełnymi kwiatów. W przeszklonym salonie wystawowym stały wyszykowane, błyszczące samochody. Wszystko wyglądało na nowe, drogie i utrzymane w nienagannym stanie. Kiedy przez podjazd szliśmy do autosalonu, zastanawiałam się, ile gotówki Eliot utopił w to przedsięwzięcie i dlaczego założył tak wyspecjalizowaną firmę z dala od głównych szlaków komunikacyjnych.
Eliot rozsunął połówkę przeszklonych drzwi i weszliśmy do środka, bezszelestnie stąpając po gumowych płytach podłogi. Nie wytrzymałam i spytałam:
– Dlaczego zdecydowałeś się otworzyć swój salon właśnie tutaj? Czy nie lepiej byłoby w Fourbourne, Falmouth albo Penzance?
– Chwyt psychologiczny, kochanie. Jeśli wyrobisz sobie dobrą markę, ludzie przyjdą nawet z końca świata, aby kupić twój towar. – Z rozbrajającą szczerością dodał: – Poza tym miałem już ten grunt, czy raczej miała go moja matka, i to zachęciło mnie do założenia tutaj firmy.
– Czy wszystkie wozy są na sprzedaż?
– Tak. Nastawiamy się raczej na modele kontynentalne i sportowe. W zeszłym tygodniu mieliśmy tutaj ferrari, ale sprzedaliśmy go dwa dni temu. Był po wypadku, ale pracuje u mnie młody mechanik, który doprowadził go do takiego stanu, że był jak nowy.
Położyłam rękę na błyszczącej, żółtej masce jakiegoś wozu.
– A co to jest?
– Lancia zagato. A tu jest alfa romeo spyder. Wspaniały wóz.
– A to jensen interceptor – wymieniłam markę, którą potrafiłam rozpoznać.
– Chodź zobaczyć warsztat.
Poszłam za nim przez następne przesuwane drzwi na zaplecze autosalonu. To, co zobaczyłam, bardziej mi się kojarzyło z pojęciem garażu. W pomieszczeniu znajdowała się masa rozebranych silników, puszek z olejem, kabli zwisających z sufitu, gołych żarówek, stołów roboczych, starych opon i wózków narzędziowych.
W środku tego wszystkiego stał jakiś młody człowiek pochylony nad szkieletem samochodu z rozebranym silnikiem. Miał na twarzy maskę do spawania, w której wyglądał jak potwór, i operował syczącym, błękitnym płomieniem spawarki. Hałas spawania zagłuszała muzyka z dziwnie małego radia tranzystorowego ustawionego na belce nad stanowiskiem pracy.
Można się było tylko domyślać, że zauważył nas wchodzących lub nie. W każdym razie dopiero kiedy Eliot zgasił radio, osobnik wyłączył spawarkę i rozprostował plecy. Kiedy zdjął maskę, zobaczyłam szczupłego, ciemnowłosego młodego człowieka pobrudzonego olejem, który się dawno nie golił, z długimi włosami i ostrym, żywym spojrzeniem.
– Cześć, Morris – powiedział Eliot.
– Cześć.
– To Rebeka Bayliss, która gości w Boscarvie.
Morris, sięgając po papierosa, spojrzał w moją stronę i kiwnął mi głową. Z uprzejmości powiedziałam: „Cześć”, ale nie otrzymałam odpowiedzi. Zapalił papierosa, po czym wsadził wymyślną zapalniczkę z powrotem do kieszeni zatłuszczonego kombinezonu.
– Myślałem, że będziesz dziś rano – powiedział do Eliota.
– Przecież ci mówiłem, że wyjeżdżam do Falmouth.
– Iz jakim skutkiem?
– Bentley, rocznik 1933.
– W jakim stanie?
– Wygląda dobrze, trochę wdała się rdza.
– Zedrę stary lakier. Któregoś dnia był tu jeden facet i chciał kupić coś takiego.
– Wiem, dlatego to kupiłem. Jutro lub pojutrze pojedziemy go przywieźć.
Zapadła cisza. Morris ponownie włączył tranzystor, może nawet głośniej niż przedtem. Spoglądałam na konstrukcję, nad którą pracował, i spytałam Eliota, jaka to pierwotnie była marka wozu.
– Jaguar XJ6 rocznik 1971 pojemność skokowa 4, 2 litra, jeśli chcesz wiedzieć. Kiedy Morris skończy robotę, znów będzie to samo. Ten też jest po wypadku.
Morris wrócił i wszedł pomiędzy nas.
– Co właściwie jest do roboty przy tym wozie? – spytałam go.
– Wyklepać podwozie, ustawić zbieżność kół.
– A co z okładzinami hamulców? – chciał wiedzieć Eliot.
– Można by założyć nowe, ale założyłem stare, abyśmy byli kryci ze względu na gwarancję. Aha, i jeszcze pan Kemback dzwonił z Birmingham…
Zaczęli rozmawiać o firmie. Ogłuszona muzyką rockową, wycofałam się stamtąd i przez salon wystawowy wyszłam na podjazd, gdzie Rufus czekał z cierpliwym dostojeństwem za kierownicą samochodu Eliota. Siadłam obok niego, dopóki nie wrócił Eliot.
– Przepraszam cię, Rebeko, ale musiałem załatwić pewną sprawę. Morris jest dobrym mechanikiem, ale wścieka się, jeżeli wymagam od niego także przyjmowania telefonów.
– Kto to jest ten Kemback? Jeszcze jeden klient?
– Nie całkiem. To facet, który był tu w zeszłym roku na wakacjach. Prowadzi motel i garaż tuż przy szosie M6. Ma tam całą kolekcję starych samochodów i chciałby otworzyć takie małe muzeum jako działalność uboczną oprócz smażenia jajek na bekonie. I chyba chciałby, abym mu to poprowadził.
– Masz na myśli przeniesienie się do Birmingham?
– Chyba to nie brzmi zbyt zachęcająco? Ale coś w tym jest. Chodźmy teraz, pokażę ci dom mojej mamy.
Poszliśmy tam piechotą, gdyż był to tylko kawałek drogi ulicą, a potem krótkim zaułkiem. Za podwójną białą bramą ścieżka prowadziła do niskiego, białego domu przerobionego z dwóch starych, wiejskich chałup o grubych ścianach z kamienia. Eliot wyciągnął z kieszeni klucz i otworzył drzwi. W środku było chłodno, lecz nie czuć było stęchlizny ani wilgoci. Wnętrze było umeblowane jak luksusowe mieszkanie w Londynie. Na podłodze leżały jasne, puszyste dywany, na ścianach jasne tapety, a kanapy obite były brokatem w kolorze grzybów. Znajdowało się tam też wiele luster i kryształowych żyrandoli zwisających z nisko belkowanych sufitów.
Był to właśnie taki dom, jaki sobie wyobrażałam, ale czegoś mi w nim brakowało. Kuchnia wyglądała jak z reklamy, w stołowym pokoju stały mahoniowe meble na wysoki połysk, na piętrze były cztery sypialnie, trzy łazienki, garderoba i olbrzymia bieliźniarka mocno pachnąca mydłem.
Na zapleczu domu znajdowało się małe patio, a dalej ogród opadający w dół aż do żywopłotu. Patrząc na patio, wyobrażałam sobie Mollie, jak przyjmuje tu gości na wiklinowych meblach ustawionych na wybrukowanym dziedzińcu i rozwozi cocktaile Martini wytwornym, przeszklonym wózkiem.
– To idealny dom – stwierdziłam i właśnie to miałam na myśli. Niemniej jednak nie potrafiłabym go pokochać tak, jak już kochałam Boscarvę. Może dlatego, że był aż tak idealny.
Staliśmy naprzeciw siebie w eleganckim salonie i patrzyliśmy sobie w oczy. Ten wspólnie spędzony dzień zdawał się już zbliżać ku końcowi. Chyba Eliot też to czuł i chciał jak najbardziej odwlec ten moment, gdyż zaproponował:
– Mógłbym nastawić czajnik i zrobić ci herbaty, z tym że nie ma tu ani kropli mleka.
– Myślę, że powinniśmy już jechać do domu. Ziewnęłam tak potężnie, aż mnie to zaskoczyło, a Eliot się roześmiał. Wziął mnie za ramiona i stwierdził: