Nie odpowiedział od razu, tylko siedział, nagle postarzały, ze złością wpatrując się w płomienie. W końcu odburknął ponuro:
– Wtedy może mnie już tu nie być.
– Ależ na pewno będziesz!
Grenville westchnął, powoli pociągnął łyk sherry, odstawił szklankę i z widoczną rezygnacją odwrócił się do mnie.
– Kiedy masz zamiar jechać?
Zaskoczyło mnie, lecz równocześnie ulżyło, że tak łatwo to zaakceptował.
– Może jutro wieczorem. Zarezerwuję sobie miejsce w wagonie sypialnym. Wtedy będę miała całą niedzielę na urządzenie się w mieszkaniu.
– Nie powinnaś mieszkać sama w Londynie. Nie jesteś stworzona do samotnego życia, tylko do męża, domu i dzieci. Gdybym był o dwadzieścia łat młodszy i mógł jeszcze malować, przedstawiałbym cię zawsze na łące lub w ogrodzie, po kolana w trawie z jaskrami i otoczoną dziećmi.
– Może kiedyś tak się stanie. Wtedy dam ci znać. Na jego twarzy odbiło się cierpienie. Nie patrząc mi w oczy powiedział:
– Chciałbym, żebyś została.
Bardzo pragnęłam powiedzieć mu, że też bym chciała, ale jest masa powodów, dla których nie mogę.
– Ja tu jeszcze wrócę – przyrzekłam.
Uczynił widoczny i rozdzierający serce wysiłek, aby zapanować nad sobą. Chrząknął dla oczyszczenia gardła, usadowił się lepiej w fotelu.
– Te twoje nefryty każę Pettiferowi zapakować w pudełko, żebyś mogła je zabrać. A lustro… czy nie jest za duże, abyś mogła je wieźć pociągiem? Powinnaś mieć samochód, wtedy nie byłoby problemów. Masz może jakiś?
– Nie, ale to nie ma znaczenia.
– No i myślę, że to biurko…
– Mniejsza o biurko! – Przerwałam mu z takim impetem, że spojrzał na mnie zaskoczony, nie spodziewając się widać tak złych manier. – Przepraszam – dodałam szybko – ale to naprawdę nie ma znaczenia. Nie zniosłabym, żeby znów wszyscy mieli się kłócić z tego powodu. Proszę, zrób to dla mnie i nie wspominaj o tym więcej, nawet nie myśl o tym!
Zamyślił się i obrzucił mnie długim, nieprzerwanym spojrzeniem, że aż musiałam spuścić oczy.
– Uważasz – spytał w końcu – że nie jestem w porządku wobec Eliota?
– Ja tylko myślę, że może nigdy ze sobą nie rozmawiacie ani nie zwierzacie się sobie.
– On byłby zupełnie inny, gdyby Roger nie zginął. Chłopiec potrzebował ojcowskiej ręki.
– A ty nie mogłeś zastąpić mu ojca?
– Mollie nie dawała mi zbliżyć się do niego. A on nigdy nie potrafił zająć się czymś na dłużej. Zmieniał zajęcia jak rękawiczki, aż w końcu jakieś trzy łata temu uchwycił się tego garażu.
– To chyba sukces?
– Używane samochody, też coś! – W jego głosie zabrzmiała nieuzasadniona pogarda. – Powinien był wstąpić do marynarki!
– A jeżeli mu to po prostu nie odpowiadało?
– Na pewno wstąpiłby, gdyby matka mu tego nie odradziła. Ona chciałaby go wiecznie trzymać przy swojej spódnicy.
– No wiesz, Grenville, myślę, że jesteś strasznie staroświecki i niesprawiedliwy.
– Czy pytałem cię o zdanie? – Od razu zrobił się weselszy. Dobra kłótnia działała na Grenville’a jak środek pobudzający.
– Nie obchodzi mnie, czy pytałeś. Powiedziałam ci, co o tym myślę.
Roześmiał się i lekko uszczypnął mnie w policzek.
– Jakże chciałbym jeszcze móc malować! – westchnął. – Czy nadal chciałabyś zabrać któryś z moich obrazów do Londynu?
Już zaczynałam się bać, że zapomniał o tym.
– Och, bardziej niż cokolwiek innego!
– Możesz wziąć od Pettifera klucz od pracowni. Powiedz mu, że pozwoliłem ci go wziąć. Poszperaj tam sobie, może coś dla siebie znajdziesz.
– Nie pójdziesz tam ze mną?
Ponownie skurcz cierpienia przemknął mu po twarzy.
– Nie! – odburknął opryskliwie i odwrócił się po swoją szklankę sherry. Usiadł, obracając szklankę w ręku i wpatrując się w powierzchnię bursztynowego napoju. – Nie – powtórzył. – Nie pójdę tam z tobą!
Podczas lunchu Pettifer podzielił się z innymi wiadomością o moich planach. Andrea aż zsiniała z zazdrości, że ja wracam do Londynu, a ona musi siedzieć w tej strasznej, nudnej Kornwalii. Natomiast inni, co mnie ucieszyło, byli raczej zmartwieni.
– Czy naprawdę musisz? – to był głos Mollie.
– Tak, naprawdę. Mam dużo pracy i nie mogę jej na tak długo opuszczać.
– Ale nam tu było z tobą tak miło! – Mollie potrafiła być urocza, jeśli tylko nie była agresywna ani zaborcza w stosunku do Eliota, a rozżalona na Grenville’a. Znów przypominała milutkiego, małego kotka, ale teraz wiedziałam, że w jej aksamitnych łapkach kryją się ostre pazury i jest gotowa użyć ich bez skrupułów.
– Mnie też było bardzo przyjemnie…
Pettifer był bardziej bezpośredni. Kiedy po lunchu poszłam do kuchni pomóc mu przy zmywaniu, bez ogródek wygarnął mi, co o tym myśli.
– Nie rozumiem, jak panienka może chcieć teraz odjeżdżać, kiedy już się tu trochę zadomowiła i pan komandor zaczął ją lepiej poznawać? Nie przypuszczałem, że panienka będzie taka…
– Ależ ja tu wrócę, powiedziałam przecież!
– Pan komandor ma już osiemdziesiąt lat i nie będzie żył wiecznie. Jakby panienka się poczuła, gdyby przyjechała tu znowu, a on już by wąchał kwiatki od spodu?
– Och, Pettifer, nie mów tak!
– Dobrze panience mówić „Nie mów tak”. A co ja mogę innego zrobić?
– Muszę wracać, bo mam pracę.
– Dla mnie to egoizm.
– Jesteś niesprawiedliwy, Pettifer.
– Przez te wszystkie lata nie widział ani razu własnej córki. Teraz panienka się zjawia i po trzech dniach chce już znikać. Czy tak postępuje dobra wnuczka?
Nie odpowiedziałam, bo nie było o czym mówić. Nie cierpiałam czuć się winną ani być o coś oskarżaną. W milczeniu kończyliśmy zmywanie. Kiedy talerze były już czyste i Pettifer wycierał suszarkę mokrą ścierką, spróbowałam wyciągnąć rękę do zgody.
– Naprawdę bardzo mi przykro. Mało tego, że muszę wyjeżdżać, to jeszcze przez ciebie czuję się jak ostatnia świnia. I naprawdę jeszcze tu wrócę. Może w lecie on będzie w dobrej formie. Wtedy będzie ciepło i zawieziesz nas gdzieś samochodem…
Mój głos zawisł w próżni. Pettifer starannie powiesił ścierkę na krawędzi zlewu. Mruknął niechętnie:
– Pan komandor mówił, żebym dał panience klucz od pracowni. Nie wiem, co tam można znaleźć, chyba masę kurzu i pająków.
– Dziadek powiedział, że mogę tam pójść i wybrać sobie jakiś jego obraz.
Powoli wytarł swoje zniszczone, sękate ręce.
– Muszę znaleźć ten klucz. Dla bezpieczeństwa wolałem go dobrze schować, żeby nie dostał się w niepowołane ręce. W pracowni jest dużo wartościowych rzeczy.
– Mogę tam pójść kiedykolwiek. – Nie byłam w stanie znieść jego widocznej dezaprobaty. – Och, Pettifer, nie gniewaj się na mnie!
W końcu zmiękł.
– Wcale się nie gniewam. Może to ja jestem egoistą. Może to ja nie chciałbym, żeby panienka stąd wyjechała?
Nagle ujrzałam go w innym wcieleniu, nie jako tego niezastąpionego Pettifera, wokół którego kręcił się cały dom, lecz po prostu jako starego człowieka, prawie tak starego jak mój dziadek i chyba równie samotnego. Poczułam dławiący ucisk w gardle i przez moment myślałam, że wybuchnę płaczem, co zdarzyłoby się już po raz drugi w dniu dzisiejszym. Ale wtedy Pettifer wystąpił z ostrzeżeniem: „Tylko niech panienka nie wybierze sobie jakiejś gołej baby, bo to nieprzyzwoite”. To rozładowało napięcie i znowu przyjaźnie uśmiechaliśmy się do siebie.
Tego popołudnia pożyczyłam od Mollie samochód i pojechałam pięć mil na stację kolejową, gdzie kupiłam sobie bilet powrotny do Londynu i miejsce w wagonie sypialnym na nocny pociąg w sobotę. Gwałtowność wiatru nieco się zmniejszyła, lecz pogoda wciąż była sztormowa. Wszędzie widoczne były szkody spowodowane przez burzę; przygięte drzewa, potłuczone inspekty, połamane gałęzie i zrównane z ziemią nasadzenia wczesnych roślin cebulkowych.