Выбрать главу

– O, Boże! – przemówił w końcu. Nic na to nie odpowiedziałam.

– Gdzie to znalazłaś?

– W kącie… – mój głos zabrzmiał jak skrzeczenie. Odchrząknęłam i spróbowałam od początku: – Gdzieś w kącie, pod kupą innych płócien.

– To Zofia?

– Tak.

– I przypomina Jossa Gardnera?

– Tak. – Nie dało się zaprzeczyć.

– Nie sądzisz, że on jest jej wnukiem?

– Chyba tak.

– A niech mnie diabli! – Odchylił się do tyłu i wyciągnął przed siebie skrzyżowane nogi, długie i eleganckie. Raptem odprężony, wyglądał jak fachowy krytyk na prywatnej wystawie sztuki.

Zaskoczyło mnie, że odczuwa z tego powodu oczywistą satysfakcję. Wolałam, aby nie myślał, że podzielam to uczucie.

Zaczęłam:

– Nie szukałam specjalnie tego obrazu. Chciałam dowiedzieć się, jak ta Zofia wyglądała, ale nie miałam pojęcia, że tu jest jej portret. Przyszłam, aby wybrać sobie jakiś obraz, bo Grenville pozwolił mi wziąć jeden do Londynu.

– Wiem, mama mi mówiła.

– Eliot, nie możemy nikomu o tym powiedzieć… Nie zwracał uwagi na te słowa, tylko sam zaczął mówić: – Wiesz, z tym Jossem zawsze były jakieś dziwne, nie wyjaśnione do końca sprawy. To, w jaki sposób pojawił się w Boscarvie, jakby sfrunął z nieba. To, w jaki sposób Gremdlle dowiedział się, że on jest tutaj, dał mu pracę, a praktycznie także zarząd Boscaryą. Nigdy nie ufałem Jossowi bardziej, niż uważałem za stosowne. No i to tajemnicze zniknięcie biurka, które miało być twoje… To wszystko było podejrzane.

Wiedziałam, że powinnam powiedzieć Eliotowi o tym, gdzie znalazłam biurko. Już otwierałam usta, aby mu to powiedzieć, lecz z jakiegoś powodu te słowa nie przeszły mi przez gardło. Zresztą Eliot przez cały czas sam mówił i nie zareagował na moją początkową uwagę.

– Moja matka przysięgłaby, że on wywiera jakąś presję na Grenville’a.

– Masz na myśli coś w rodzaju szantażu?

– Może coś takiego w złagodzonej formie. Na przykład: „Jestem wnukiem Zofii, co możesz zrobić dla mnie?” Pettifer musiał także o tym wiedzieć. Grenville nie miał przed nim żadnych tajemnic.

– Eliot, nie możemy nikomu powiedzieć, że znaleźliśmy ten obraz.

Odwrócił się, aby spojrzeć na mnie.

– Mówisz, jakbyś się o kogoś bała. O Jossa?

– Nie, o Grenville’a.

– Ale przecież lubisz Jossa.

– Nie.

Udał zdziwionego.

– Jak to, przecież wszyscy lubią Jossa. Chyba każdy uległ jego chłopięcemu wdziękowi, i Grenville, i Pettifer. Andrea ma fioła na jego punkcie i nie chce się od niego odczepić; no, w jej przypadku to oczarowanie ma bardziej fizyczny charakter. Byłem pewien, że i ty należysz do jego fanklubu! – Uniósł brew. – Ale przynajmniej lubiłaś Jossa.

– Już nie, Eliot.

To go nieco zaintrygowało. Przekręcił się trochę, tak że siedzieliśmy na tej kanapie jakby naprzeciw siebie, a on trzymał rękę na oparciu, nad moim ramieniem.

– Co się stało? – spytał.

Co się miało stać. Nic. Nigdy me traktowałam lekko ani Jossa, ani tych wszystkich zbiegów okoliczności, dzięki którym nasze drogi się krzyżowały. Jednak to on ukradł biurko mojej matki! I to on, właśnie teraz, kombinuje z tą nieapetyczną Andreą! Na samą myśl o tym moja wyobraźnia wolała się wyłączyć.

Eliot czekał na moją odpowiedź. Ja jednak tylko wzruszyłam ramionami, potrząsnęłam głową i skwitowałam krótko:

– Zmieniłam zdanie.

– Czy wczorajszy dzień miał z tym coś wspólnego?

– Wczorajszy? – Przypomniałam sobie, jak siedzieliśmy z Eliotem na słonecznym tarasie małej knajpki. Przywołałam na pamięć obraz dwóch chłopców żeglujących łódką po zatoce i obejmujących mnie rąk Eliota, jego pocałunków i wywołanego przez nie wrażenia spadania w przepaść…

Zadrżałam. Trzymałam brudne i zimne ręce na kolanach. Eliot położył na nich swoją dłoń i lekko zdziwionym tonem zauważył:

– Zmarzłaś.

– Tak, siedzę tu już kilka godzin.

– Mama mówiła, że chcesz wracać do Londynu. – Chyba zarzucił już temat Jossa, za co byłam mu wdzięczna.

– Tak, muszę już wracać.

– Kiedy?

– Jutro wieczorem.

– Nic mi o tym nie mówiłaś.

– Do dzisiejszego ranka nie mogłam się zdecydować.

– Chyba lubisz zmieniać zdanie i w jednym dniu podejmować wiele decyzji.

– Nie zdawałam sobie sprawy, że czas tak szybko ucieka. Nie byłam już w pracy prawie od dwóch tygodni.

– Wczoraj prosiłem cię, abyś została.

– Jednak muszę jechać.

– A co skłoniłoby cię do pozostania?

– Nic. To znaczy… nie mogę… – zaczęłam głupio się jąkać. Byłam w tej chwili zanadto zmarznięta, brudna i zmęczona, aby podjąć tę rozmowę. Może później byłabym w stanie ją kontynuować.

– A czy zostałabyś, gdybym poprosił cię o rękę? Gwałtownie się wyprostowałam. Na mojej twarzy musiał odbić się przestrach, gdyż Eliot cofnął głowę i roześmiał się.

– Nie bądź taka przerażona. Małżeństwo to nic strasznego.

– Przecież jesteśmy kuzynami.

– To nie przeszkadza.

– Ależ my me… to znaczy… ty mnie nie kochasz! Przykro powiedzieć, ale Eliot szybko się z tym problemem uporał.

– Rebeko, jąkasz się jak wstydliwa dziewczynka. A może cię kocham? Może kochałem cię na długo przedtem, zanim poprosiłem cię o rękę, ale przyspieszyłaś bieg wypadków, oświadczając ni z gruszki, ni z pietruszki, że chcesz wracać do Londynu. Więc jeśli w ogóle miałbym ci to powiedzieć, muszę zrobić to teraz. Chciałbym, abyś za mnie wyszła. Myślę, że to bardzo dobry pomysł.

Wbrew sobie, jednak byłam wzruszona. Nikt dotychczas mi się nie oświadczył, więc czułam się mile połechtana. Jednak o ile jedna półkula mego mózgu słuchała Eliota, o tyle druga kręciła się w kółko jak wiewiórka w klatce.

Znajdowaliśmy się przecież w Boscarvie, na tej ziemi, którą Eliot chciał sprzedać Ernestowi Padlow. „Nie jesteś moim jedynym wnukiem…”

Eliot ciągnął dalej:

– Byłoby śmieszne, gdybyśmy powiedzieli sobie „do widzenia” i poszli każde w swoją drogę, kiedy dopiero co się spotkaliśmy i tyle dobrego jest przed nami…

Dopowiedziałam cicho:

– Jak Boscarva.

Uśmiech zastygł mu lekko w kącikach ust. Uniósł brwi ze zdziwieniem.

– Boscarva?

– Bądźmy ze sobą szczerzy i uczciwi. Z jakichś powodów potrzebujesz Boscarvy, a obawiasz się, że Grenville mógłby zostawić ją mnie.

Zaczerpnął dużo powietrza, jakby chciał temu zaprzeczyć, ale zawahał się i w końcu wydał z siebie tylko głębokie westchnienie. Uśmiechnął się smutno i przeciągnął ręką po czubku głowy.

– Zrobiłaś się naraz chłodna jak Królowa Śniegu.

– Boscarva jest ci potrzebna, abyś mógł sprzedać farmę Ernestowi Padlow, który budowałby tam swoje domki.

Z wahaniem odpowiedział:

– Tak.

Czekałam, co powie dalej.

– Potrzebowałem pieniędzy na budowę garażu. Ponieważ Grenville nie chciał mieć z tym nic wspólnego, zwróciłem się do Padlowa. On zgodził się, ale zawarliśmy taką dżentelmeńską umowę, że farma w Boscarvie będzie zabezpieczeniem.

– Przecież ona jeszcze nie należała do ciebie!

– Ale byłem pewien, że będzie moja, bo niby dlaczego nie miałaby być? Grenville był stary i chory, koniec mógł nastąpić każdego dnia. – Tu rozłożył ręce. – Kto mógł przypuszczać, że po trzech latach jeszcze będzie wśród nas?

– Brzmi to, jakbyś pragnął jego śmierci.

– Starość jest czymś okropnym, samym smutkiem i samotnością. Przeżył tak wspaniałe życie, czego jeszcze teraz ma się kurczowo trzymać?