– Śmierdząca sprawa. – Spojrzał spod oka na Grenville’a. – Mam zadzwonić na policję teraz czy później?
Grenville nareszcie przemówił:
– Kto tu coś mówił o dzwonieniu na policję?
– Chyba nie chcesz, aby mu to uszło płazem? Teraz ja się odezwałam:
– Ona kłamie!
Obaj mężczyźni spojrzeli na mnie, mocno zaskoczeni. Oczy Grenville’a zwęziły się i zrobił groźną minę. Eliot zmarszczył czoło.
– Co ty mówisz?
– Część jej opowiadania może być prawdą. Może nawet większość. A jednak ona skłamała.
– Jak to skłamała?
– Sam powiedziałeś, że ona wariowała na punkcie Jossa. Ciągle mu się narzucała. Mówiła mi, że często bywała u niego w mieszkaniu i musiała to być prawda, gdyż jej opis zgadzał się co do szczegółu. Nie wiem, co wydarzyło się tego wieczoru, ale wiem na pewno, że gdyby Joss chciał, aby do niego poszła – na jedno jego skinienie poleciałaby jak z procy! To nie podlega dyskusji.
– Jak więc – spytał łagodnie Eliot – wytłumaczysz, skąd wziął się ten siniec na jej twarzy?
– Tego nie wiem. Tak jak powiedziałam, nie znam reszty tej historii. Ale jestem pewna, że tę część zmyśliła.
Teraz poruszył się Grenville. Przez dłuższy czas stał, więc powoli podszedł do swego fotela i ostrożnie usiadł.
– Możemy dowiedzieć się, co się naprawdę wydarzyło – powiedział w końcu.
– Jak? – To pytanie Eliota zabrzmiało jak wystrzał z pistoletu.
Grenville pokręcił głową i wbił wzrok w Eliota.
– Możemy zapytać Jossa.
Eliot wydał dźwięk, który autorzy staroświeckich powieści zapisywali jako „phi!”
– Powinniśmy go zapytać i wtedy dowiemy się prawdy.
– On nawet nie wie, co oznacza słowo „prawda”!
– Nie masz podstaw do wygłaszania takich twierdzeń.
Eliot nie wytrzymał.
– Na miłość boską, czy trzeba rzucić ci prawdę w twarz, abyś w nią uwierzył?
– Nie podnoś na mnie głosu!
Eliot w milczeniu spoglądał na starszego pana z niedowierzaniem i niesmakiem. Kiedy zdecydował się na odpowiedź, mówił prawie szeptem.
– Mam już dość Jossa Gardnera. Nigdy go nie lubiłem ani nie ufałem mu. Uważam, że to hochsztapler, złodziej i oszust, a wiem, że mam rację. Któregoś dnia sam się przekonasz, że mam rację. Akceptuję fakt, że ten dom należy do ciebie. Ale nigdy nie zaakceptuję prawa tego człowieka do zawładnięcia tym domem, a zarazem i nami tylko dlatego, że przypadkowo się tu znalazł…
Musiałam mu przerwać:
– Eliot! – Odwrócił się do mnie, jakby dopiero teraz przypomniał sobie o mojej obecności. – Eliot, proszę, nie mów już nic więcej!
Spojrzał na swoją szklankę i jednym łykiem dopił jej zawartość.
– Dobrze – powiedział w końcu. – Na razie nie powiem już nic więcej.
Kiedy poszedł, aby nalać sobie jeszcze whisky, do salonu wrócił Morris Tatcombe.
– Będę już leciał – powiedział stając za Eliotem.
Ten odwrócił się i dostrzegł go.
– A jak z nią? Wszystko w porządku? – spytał.
– Tak, jest w swoim pokoju. Twoja matka jest przy niej.
– Napij się jeszcze przed odjazdem.
– Nie, lepiej będzie, jak już sobie pojadę.
– Nie wiemy, jak ci dziękować. Pomyśleć tylko, co mogłoby się stać, gdybyś jej nie zauważył… – Nie dokończył zdania, wyczarowując w wyobraźni obrazy Andrei umierającej z przemarznięcia, wyczerpania czy utraty krwi.
– Całe szczęście, że ją znalazłem. – Zaczął się wycofywać, najwidoczniej spiesząc się do wyjścia, lecz nie wiedząc dokładnie, jak do niego trafić.
Eliot zakorkował karafkę, odstawił napełnioną szklankę na stół i przyszedł mu z pomocą.
– Odprowadzę cię do drzwi.
Morris kiwnął głową, przede wszystkim w kierunku Grenville’a i mnie.
– Dobranoc państwu!
Wtedy Grenville z majestatyczną godnością podniósł się z fotela.
– Bardzo dobrze się pan spisał, panie Tatcombe. Jesteśmy panu wdzięczni. Będziemy jeszcze bardziej wdzięczni, jeżeli wersję dziewczyny na temat tego wydarzenia zachowa pan dla siebie, przynajmniej dopóki jej nie sprawdzimy.
Morris popatrzył sceptycznie.
– Takie rzeczy się roznoszą.
– Jestem jednak przekonany, że nie za pańskim pośrednictwem.
Morris wzruszył ramionami.
– To wasza sprawa.
– Oczywiście, że nasza. Dobranoc, panie Tatcombe.
Eliot odprowadził go do drzwi.
Grenville z wysiłkiem usiadł z powrotem na swoim fotelu. Zakrył ręką oczy; widać było, że takie sceny mu nie służą.
– Czy dobrze się czujesz? – zapytałam.
– Tak, dobrze.
Gdybym mogła mu zaufać i przyznać się, że wiem o Zofii i o tym, że Joss jest jej wnukiem… Wiedziałam jednak, że gdyby ktoś miał coś na ten temat powiedzieć, tym kimś byłby on.
– Napijesz się?
– Nie.
Zostawiłam go więc w spokoju i zajęłam się układaniem poduszek na pogniecionej kanapie.
Upłynęło trochę czasu, zanim Eliot wrócił, dziwnie wesoły, jakby zapomniał już o kłótni z Grenville’em. Wziął swojego drinka i podnosząc szklankę w kierunku dziadka wzniósł toast.
– Na zdrowie!
– Sądzę, że wszyscy jesteśmy coś winni temu młodemu człowiekowi – zauważył Grenville. – Mam nadzieję, że będziemy mogli jakoś to załatwić.
– Nie przejmowałbym się zbytnio Morrisem – odparł luźno Eliot. – Wydaje mi się, że on da sobie ze wszystkim radę. A Pettifer prosił mnie, aby powiedzieć wam, że kolacja jest gotowa.
Jedliśmy sami we trójkę, gdyż Mollie siedziała przy Andrei. Doktor przybył w trakcie kolacji i Pettifer zaprowadził go na górę. Później usłyszeliśmy, jak w hallu mówił coś do Mollie, potem ona odprowadziła go do drzwi i przyszła do stołowego pokoju powtórzyć nam, co lekarz powiedział.
– Oczywiście jest w szoku. Dostała środek uspokajający, no i będzie musiała przez dzień, dwa poleżeć w łóżku.
Eliot podsunął jej krzesło, na które opadła, wyraźnie wyczerpana i roztrzęsiona.
– Pomyśleć tylko, coś takiego. Co ja powiem jej matce?
– Pomyślisz o tym jutro – uspokajał ją Eliot. – Dziś daj sobie spokój.
– To taka straszna historia. Przecież ona jest jeszcze dzieckiem, ma dopiero siedemnaście lat. Co ten Joss sobie myślał? Musiał być niepoczytalny!
– Przypuszczalnie był pijany – podsunął Eliot.
– Chyba tak, pijany i szalony.
Grenville i ja nie odezwaliśmy się ani słowem. Wytworzyła się między nami jakby zmowa milczenia, co nie oznaczało, że przebaczyłam Jossowi i puściłam w niepamięć to wszystko, co zrobił. Pewnie później Grenville wziąłby go na spytki i prawda wyszłaby na jaw. Ale do tego czasu przypuszczalnie byłabym już z powrotem w Londynie.
Na razie jednak byłam wciąż tutaj… Powoli zaczęłam obgryzać kiść winogron. To mogła być już moja ostatnia kolacja w Boscande i wcale nie byłam pewna, czy odpowiadałby mi taki stan rzeczy. Stałam teraz na rozdrożu i nie miałam pojęcia, w którą stronę powinnam pójść. Wkrótce jednak będę musiała się zdecydować.
Kiedy Eliot użył słowa „kompromis”, miało ono „letni” wydźwięk. Jednak po wydarzeniach dzisiejszego wieczoru słowo to nabrało solidnych podstaw, zabrzmiało bardziej rozsądnie i rzeczowo.
„Jesteś stworzona dla męża, domu i dzieci”.
Kiedy sięgnęłam po swój kieliszek wina, zauważyłam, że Eliot obserwuje mnie z drugiej strony stołu. Uśmiechał się, jakbyśmy to my byli w zmowie. Jego wyraz twarzy był zarówno tajemniczy, jak i triumfujący. Pewnie podczas gdy myślałam, że przypuszczalnie w końcu wyjdę za niego, on już wiedział, że przypuszczalnie to zrobię.