Przeszliśmy z powrotem do salonu. Siedzieliśmy wokół kominka popijając kawę, gdy zadzwonił telefon.
Sądziłam, że Eliot odbierze, ale siedząc głęboko w fotelu z gazetą i drinkiem, tak się ociągał, że w końcu telefon odebrał Pettifer. Słyszeliśmy, jak otwiera drzwi od kuchni i powoli człapie przez hall. Kiedy dzwonienie ustało, mimowolnie spojrzałam na zegar stojący na parapecie kominka. Dochodziła za kwadrans dziesiąta.
Trochę potrwało, aż zza uchylonych drzwi wyjrzała głowa Pettifera i światło lampy odbiło się w jego okularach.
– Kto dzwonił, Pettifer? – spytała Mollie.
– To do panny Rebeki.
– Do mnie? – Byłam zaskoczona. Eliot też się zdziwił.
– Kto może dzwonić do ciebie o tej porze?
– Nie mam pojęcia.
Idąc do telefonu, myślałam, że to może Maggie ma mi coś do zakomunikowania w związku z mieszkaniem. A może Stephen Forbes chciałby dowiedzieć się, kiedy mam zamiar wrócić do pracy. Czułam się winna wobec niego, gdyż powinnam była być z nim w kontakcie i dać mu znać, na kiedy planuję powrót do Londynu.
Siadłam na komodzie w hallu i podniosłam słuchawkę.
– Halo?
Usłyszałam piskliwy głos, który brzmiał, jakby dochodził z bardzo daleka.
– Ach, panno Bayliss, szliśmy ulicą, a on tam leżał… mój mąż powiedział… wnieśliśmy go do jego mieszkania… nie mamy pojęcia, co się stało. Był cały zalany krwią i ledwo mówił. Chcieliśmy wezwać lekarza… nie pozwolił. Boimy się zostawić go samego… ktoś powinien być przy nim… chociaż mówił, że nic mu nie będzie…
Musiałam być w tym momencie wyjątkowo tępa i ciężko myśląca, gdyż nie od razu skojarzyłam, że to pani Kernów dzwoni z budki telefonicznej na końcu Rybackiego Zaułka, aby zakomunikować mi, że coś złego przydarzyło się Jossowi.
12
Aż się dziwiłam, lecz i cieszyłam, że potrafię zachować całkowity spokój. Było to tak, jakbym z góry była przygotowana, że coś takiego może się wydarzyć, otrzymała wszystkie niezbędne dyspozycje i dobrze wiedziała, co mam robić. Nie miałam żadnych wątpliwości ani momentów wahania. Sprawa była całkiem prosta – musiałam pojechać do Jossa.
Poszłam na górę do swego pokoju, nałożyłam płaszcz, zapięłam go starannie i zeszłam na dół do hallu. Kluczyki od samochodu Mollie leżały tam, gdzie je zostawiłam – na mosiężnej tacy pośrodku stołu.
Kiedy je stamtąd brałam, otworzyły się drzwi od salonu i Eliot podszedł do mnie. Ani przez chwilę nie pomyślałam, że mógłby próbować mnie zatrzymać. Tak jak nie obawiałam się, że ktokolwiek lub cokolwiek mogłoby mnie w tym momencie zatrzymać.
Ponieważ zobaczył, że jestem w płaszczu, spytał:
– Dokąd się wybierasz?
– Do miasta.
– Kto to dzwonił?
– Pani Kernów.
– Czego chciała?
– Joss został ranny. Była z mężem u swojej siostry i wracali portową ulicą do domu, kiedy go znaleźli.
– I co z tego? – Mówił chłodnym tonem i bardzo cicho. Sądził, że mnie zastraszy, ale nic z tego nie wyszło.
– Pożyczam sobie samochód twojej mamy i jadę do niego.
Jego szczupła twarz stężała, a skóra napięła się na wystających kościach policzkowych.
– Zwariowałaś?
– Nie przypuszczam.
Ponieważ nie odpowiedział, włożyłam kluczyki do kieszeni i skierowałam się ku drzwiom. Eliot jednak był szybszy. W dwóch krokach wyprzedził mnie i stanął plecami do drzwi, trzymając rękę na klamce.
– Czy myślisz serio, że pozwolę ci jechać? – spytał słodziutkim głosem.
– Eliot, on jest ranny!
– No to co? Widziałaś, co zrobił Andrei. To łajdak, Rebeko, wiesz o tym dobrze. Jego babka była irlandzką dziwką, ojciec nie wiadomo kim, a on sam jest bezczelnym podrywaczem!
Te obraźliwe słowa, które miały mnie zaszokować, spłynęły po mnie jak woda po kaczce. Mój spokój jeszcze bardziej rozjuszył Eliota.
– Po co chcesz do niego jechać? W czym możesz mu pomóc? On wcale nie będzie ci wdzięczny za mieszanie się w jego sprawy, jeśli liczysz na jego wdzięczność. Zostaw go w spokoju, on nie należy do naszego świata, nie masz się co nim interesować!
Patrzyłam na niego, słuchałam go, ale nic z tego, co mówił, nie trafiało do mnie. Natomiast wiedziałam już na pewno, że koniec z niepewnością i niezdecydowaniem. Poczułam ulgę, jakby wielki ciężar spadł z moich ramion. Wciąż jeszcze byłam na rozdrożu, w moim życiu panował zamęt, ale jedno było już dla mnie aż nazbyt jasne: nigdy nie wyjdę za Eliota!
Mówił tyle o kompromisie, ale dla mnie byłaby to raczej kiepska transakcja. Znałam już takie jego wady, jak słabość charakteru i marna głowa do interesów i byłam skłonna to akceptować. Jednak ciepłe przyjęcie, jakie mi zgotował, jego gościnność i wdzięk, które potrafił wspaniale wykorzystać, odwróciły moją uwagę od innych j. ego cech, takich jak mściwość i zazdrość.
– Puść mnie, Eliot – powiedziałam.
– Myślisz, że powiem ci: „Nie pójdziesz!”? Myślisz, że będę cię zatrzymywał? – Schwycił moją głowę z obu stron w dłonie i ścisnął tak silnie, że miałam wrażenie, jakby moja czaszka pękała jak orzech. – Myślisz, że teraz ci powiem, że zawsze cię kochałem?
Przyprawiał mnie już o mdłości.
– Nie kochasz nikogo poza Eliotem Baylissem. Na nikogo więcej nie ma miejsca w twoim życiu.
– Sądziłem, że zgodziliśmy się co do tego, że to ty byłaś osobą, która nie wie, co to znaczy kochać.
Zacieśnił ucisk. W skroniach zaczęło mi pulsować i zamknęłam oczy, aby łatwiej znieść ból.
– Ale jeśli już kogoś pokocham – wycedziłam przez zaciśnięte zęby – to tym kimś nie będziesz ty.
– Więc dobrze, idź! – puścił mnie tak nagle, że prawie straciłam równowagę.
Z impetem nacisnął klamkę i pchnął drzwi. Natychmiast wiatr wdarł się do środka, jak jakiś przyczajony potwór, który przez cały wieczór czekał, aby móc się dostać do domu. Na dworze było ciemno i padało. Bez słowa, nie patrząc na Eliota, minęłam go i z nadzieją wyszłam w tę ciemność i deszcz.
Musiałam jeszcze dostać się do garażu, po ciemku uporać się z drzwiami i znaleźć mały samochód Mollie. Byłam przekonana, że Eliot skrada się za mną jak upiór gotowy skoczyć na mnie, aby mnie już nie wypuścić z rąk. Zatrzasnęłam drzwiczki w samochodzie, ale ręce tak mi się trzęsły, że z trudnością trafiłam kluczykiem w stacyjkę. Kiedy pierwszy raz przekręciłam kluczyk, silnik nie zapalił. Słyszałam własny jęk, kiedy wyciągnęłam przycisk ssania i spróbowałam ponownie. Tym razem maszyna zaskoczyła. Wrzuciłam bieg i wystartowałam w górę błotnistym podjazdem, rozbryzgując wokoło żwir. W końcu wydostałam się na szosę.
Prowadząc samochód, odzyskałam część swego poprzedniego spokoju. Powtarzałam sobie, że uciekłam od Eliota, że jadę do Jossa, więc muszę kierować ostrożnie, nie wpadając w panikę, aby nie narazić się na poślizg lub kolizję. Zwolniłam do bezpiecznej szybkości trzydziestu mil na godzinę i spokojnie poluzowałam sprzęgło. Droga w dół była czarna i mokra od deszczu. Już zbliżały się światła Porthkerris – jechałam do Jossa!
Przyszedł już odpływ, więc kiedy wjechałam na ulice portu, zobaczyłam światła odbijające się w mokrym piasku i łodzie wyciągnięte na brzeg, poza zasięg sztormu. Ponad moją głową przemykały strzępiaste chmury kropiąc deszczem. Na ulicach było już niewiele osób.
Sklep Jossa był pogrążony w ciemności, tylko na głównej wystawie paliła się pojedyncza żarówka. Zaparkowałam wóz przy krawężniku, wysiadłam i otworzyłam drzwi sklepu. Poczułam zapach świeżego drewna, szurałam stopami po wiórach, których jeszcze było pełno wokół. Dzięki światłu latarni ulicznej widać było schody, więc ostrożnie weszłam na pierwsze piętro.