– Grenville dał mi klucz od swojej pracowni, abym wybrała sobie jakiś obraz, który mogłabym zabrać ze sobą do Londynu. Znalazłam tam portret Zofii. Tym razem taki, na którym było widać twarz. Eliot poszedł mnie tam szukać i też to zobaczył.
Tym razem milczenie trwało dłużej. Spojrzałam na twarz Jossa, ale jego profil był nieruchomy, skierowany w stronę drogi przed nami.
– Aha – powiedział w końcu.
– Wygląda zupełnie jak ty, czy raczej ty wyglądasz zupełnie jak ona.
– To normalne, gdyż była moją babcią.
– Tak mi się właśnie wydawało.
– A więc ten portret był w pracowni.
– Czy to dlatego przeniosłeś się do Porthkerris?
– Tak. To była umowa między Grenville’em a moim ojcem. Grenville w połowie sfinansował mój sklep.
– A kim jest twój ojciec?
– Już go widziałaś. Tristram Nolan Gardner, właściciel sklepu z antykami na New Kings Road. Kupiłaś u niego dwa krzesła z miękkimi oparciami, pamiętasz?
– A on zobaczył na czeku, że nazywam się Rebeka Bayliss?
– Zgadza się. Dzięki perfidnym pytaniom i odpowiedziom zorientował się, że jesteś wnuczką Grenville’a Baylissa. Dowiedział się też, że w zeszły poniedziałek wyjechałaś pociągiem do Kornwalii…
– I wtedy zadzwonił do ciebie, abyś wyszedł na ten pociąg?
– Zgadza się.
– Ale po co robił to wszystko?
– Ponieważ zaangażował się w tę sprawę, bo wydałaś mu się zagubiona i bezradna. Chciał, żebym na ciebie uważał.
– Nadal nic nie rozumiem.
– Wiesz co? – zagadnął nagle. – Bardzo cię kocham.
– Czy za to, że jestem głupia?
– Nie, ale za to, że jesteś tak uroczo naiwna. Zofia była nie tylko modelką, ale i kochanką Grenville’a. Mój ojciec przyszedł na świat w początkach trwania ich związku, na długo przed urodzeniem się twojej matki. Zofia wyszła później za swego dawnego kolegę z lat dziecinnych, ale nie miała więcej dzieci.
– A więc Tristram…
– Tristram jest synem Grenville’a, a zatem Grenville jest moim dziadkiem. A ja mam zamiar ożenić się z moją daleką kuzynką!
– A Pettifer mówił, że Zofia nie znaczyła wiele dla Grenville’a, tyle tylko, że dla niego pracowała.
– Gdyby to miało pomóc Grenville’owi, Pettifer przysiągłby, że czarne jest białe.
– Przypuszczam, że tak by właśnie postąpił. Ale Grenville w gniewie nie był aż tak dyskretny: „Nie jesteś moim jedynym wnukiem… „
– Grenville to powiedział?
– Tak, do Eliota. A Eliot sądził, że miał na myśli mnie.
Dojechaliśmy na szczyt wzgórza. Światła miasteczka zostały daleko w tyle. Przed nami, za stłoczonymi razem domkami Ernesta Padlowa, rozpościerała się ciemna linia brzegu nakrapiana światełkami przypadkowo rozrzuconych farm. Jeszcze dalej był już tylko czarny przestwór morza.
– Nie przypominam sobie, abyś prosił mnie o rękę – nadmieniłam.
Mikrobusik podskakiwał i trząsł się na wjeździe do Boscarvy.
– Nie umiem prosić o cokolwiek – wyjaśnił Joss. Zdjął jedną rękę z kierownicy i położył ją na mojej.
– Zwykle po po prostu mówię, o co mi chodzi.
Podobnie jak kiedyś, Pettifer wyszedł nam na spotkanie. Gdy tylko Joss wyłączył silnik samochodu, w hallu zapaliło się światło. Pettifer otworzył drzwi, jakby instynktownie wyczuł, że nadjeżdżamy.
Patrzył, jak Joss otwiera drzwi samochodu i z wyraźnym bólem wydostaje się z niego. Zauważył twarz Jossa…
– Na miłość boską, co ci się stało?
– Mieliśmy małą różnicę zdań z naszym starym znajomym Morrisem Tatcombe. Sądzę, że nie wyglądałbym tak, gdyby Morris nie miał ze sobą trzech swoich kumpli.
– Dobrze się czujesz?
– Tak, nic mi nie będzie, kości są całe. Chodźmy do środka.
Kiedy weszliśmy, Pettifer zamknął za nami drzwi.
– Joss, naprawdę cieszę się, że cię widzę. Dobrześmy się tu poznali i nie omyliłem się.
– Jak się czuje Grenville?
– Wszystko w porządku. Siedzi jeszcze w salonie i czeka na powrót Rebeki.
– A Eliot?
Pettifer spoglądał to na mnie, to na Jossa.
– Wyjechał.
– Lepiej będzie, jeśli opowiesz nam o tym wszystkim – podsumował Joss.
Rozsiedliśmy się wokół stołu w kuchni.
– Po wyjeździe Rebeki Eliot zszedł do pracowni i przyniósł stamtąd portret Zofii. To był ten, którego szukaliśmy i nigdy nie mogliśmy znaleźć.
– Nie rozumiem – wtrąciłam. Joss wyjaśnił.
– Tylko Pettifer wiedział, że Zofia była moją babcią. To wszystko działo się tak dawno temu, że nikt jej już nie pamiętał. Grenville wolał, żeby tak zostało.
– Ale dlaczego istnieje tylko jeden portret Zofii, na którym widać jej twarz? Grenville na pewno namalował ich więcej. Co się stało z resztą?
Nastąpiła mała przerwa, w trakcie której Joss i Pettifer spoglądali po sobie. Na Pettifera wypadło udzielić odpowiedzi, co zresztą zrobił z wielkim taktem.
– Wszystko przez starszą panią Bayliss. Była zazdrosna o Zofię, nie żeby znała choć cień prawdy, ale dlatego że Zofia była częścią drugiego życia pana komandora, dla którego pani Bayliss nie miała czasu.
– Chodzi ci o jego malowanie?
– Tak. Z Zofią nigdy nic jej nie łączyło, najwyżej chłodne „dzień dobry”, jeżeli przypadkiem spotkały się na mieście. Pan komandor wiedział o tym i nie chciał jej martwić, dlatego rozsprzedał wszystkie portrety Zofii… no, z wyjątkiem tego, który znaleźliście. Wiedzieliśmy z Jossem, że on gdzieś tu musi być. Kiedyś spędziliśmy cały dzień na poszukiwaniach, ale nic nie znaleźliśmy.
– A co zrobilibyście, gdybyście go znaleźli?
– Nic. Po prostu nie chcieliśmy, aby znalazł go ktokolwiek inny.
– Nie rozumiem, dlaczego to było takie ważne.
– Grenville nie chciał, aby ktokolwiek wiedział o jego związku z Zofią – wyjaśnił Joss. – Nie dlatego, żeby się tego wstydził, bo bardzo ją kochał. Gdyby umarł, nie miałoby to już znaczenia. Ale żyje, jest człowiekiem dumnym i postępującym według pewnych zasad moralnych. Możemy je uważać za staroświeckie, jednak są to wciąż jego zasady. Czy to ci coś wyjaśnia?
– Myślę, że tak.
– Dzisiejszej młodzieży – wymówił z trudnością Pettifer – wydaje się, że to ona wymyśliła swobodę obyczajów. W tej dziedzinie nie ma nic nowego pod słońcem, tylko że za czasów młodości pana komandora robiło się to bardziej dyskretnie.
Zgodziliśmy się z tym bez oporów. Tu wtrącił się Joss.
– Odbiegliśmy trochę od tematu. Pettifer zaczął mówić o Eliocie…
Pettifer spróbował się skupić.
– Więc tak. Eliot wtargnął jak burza do salonu i ustawił ten portret nad kominkiem, obok tego drugiego, który przedtem tam wisiał. Pan komandor nie powiedział ani słowa, tylko się przyglądał. Wtedy Eliot zapytał:,, Co to ma wspólnego z Jossem Gardnerem?” I pan komandor powiedział mu wszystko. Całą prawdę, ale spokojnie, z godnością. Pani Rogerowa też tam była i mało jej szlag nie trafił. Krzyczała, że przez te wszystkie lata pan komandor ich oszukiwał, utrzymując Eliota w przekonaniu, że jest jego jedynym wnukiem i odziedziczy Boscarvę po jego śmierci. Pan komandor stwierdził, że nigdy nic takiego nie mówił, że to były tylko domysły i dzielenie skóry na żywym niedźwiedziu. Wtedy Eliot powiedział chłodno: „Może więc teraz będziemy mogli poznać twoje plany?” Na to pan komandor odpowiedział mu, że jego plany to jego sprawa, i miał rację!
Triumfalnej nucie tych słów towarzyszyło uderzenie pięści Pettifera w stół kuchenny.
– I co wtedy zrobił Eliot?
– Eliot stwierdził, że w takim razie umywa ręce od wszystkiego… miał na myśli całą rodzinę. Że też ma swoje plany i cieszy się, że się nas pozbędzie. Zabrał trochę papierów do teczki, nałożył płaszcz, gwizdnął na psa i wyszedł. Słyszałem, jak wyjeżdżał samochodem, i tak się to skończyło.