Zatrzymaliśmy się na skrzyżowaniu, aby przepuścić chłopski wózek zaprzęgnięty w muła. Jego kopyta na zapylonej drodze wydawały przyjemny odgłos, a z tyłu wózka dyndała latarnia. Otto wykorzystał przerwę w ruchu, aby z wewnętrznej kieszonki marynarki wyciągnąć cygaro i zapalić je zapalniczką samochodową. Kiedy wózek przejechał, ruszyliśmy.
– Kiedy ostatni raz widziałaś matkę? – spytał Otto. – Dwa lata temu.
– Musisz przygotować się na to, że zastaniesz duże zmiany. Obawiam się, że może to być dla ciebie szokiem, ale staraj się nie dać tego poznać po sobie. Ona jest wciąż bardzo próżna.
– Pan ją świetnie zna. – Ależ oczywiście.
Bardzo chciałam zapytać go, czy kocha moją matkę. Miałam to na końcu języka, ale zdawałam sobie sprawę, że na tym etapie naszej znajomości byłoby niegrzecznie zadawać tak osobiste pytania, zresztą jakie to miało znaczenie? Poznał ją, chciał z nią być, stworzył jej dom, a teraz, gdy była tak ciężko chora, na swój pozornie beznamiętny sposób otaczał ją czułą opieką. Jeśli to nie była miłość, w takim razie co?
Po chwili zaczęliśmy rozmawiać na różne tematy. Spytałam go, od jak dawna mieszka na tej wyspie, i usłyszałam, że od pięciu lat. Po raz pierwszy przypłynął tu jachtem i tak mu się spodobało, że w następnym roku wrócił, aby zbudować dom i osiedlić się na stałe.
– Pan jest pisarzem, prawda?
Tak, ale jestem też wykładowcą historii.
– Czy pisze pan książki historyczne?
– Tak, w tej chwili pracuję nad rozprawą dotyczącą panowania Maurów na tych wyspach i w południowej Hiszpanii.
Zrobiło to na mnie duże wrażenie. Odkąd pamiętam, żaden z poprzednich kochanków mojej matki nie był ani trochę intelektualistą.
– Daleko jeszcze do pańskiego domu?
– Stąd około pięciu mil. Kiedy tu przyjechałem, wioska Santa Catarina była jeszcze wolna od zanieczyszczeń cywilizacyjnych. Teraz planują tu rozbudowę wielkich hoteli, więc boję się, że zniszczą środowisko tak jak w pozostałej części wyspy… Nie, źle mówię, może jak w niektórych częściach wyspy. Tu wciąż jeszcze można uciec od cywilizacji, jeżeli zna się drogę i dysponuje samochodem lub motorówką.
Ponieważ w samochodzie było ciepło, opuściłam szybę. Poczułam na twarzy łagodne tchnienie wieczoru i zauważyłam, że jedziemy przez tereny wiejskie, wśród gajów oliwnych, z oknami chłopskich chałup przeświecającymi od czasu do czasu przez zarośla opuncji.
– Cieszę się, że mama tu jest – powiedziałam. – To znaczy, jeśli już ma chorować i umrzeć, lepiej, że to dzieje się w takim miejscu na południu, w słońcu i zapachu sosen.
– Rzeczywiście – potwierdził Otto, po czym dodał, jak zawsze konkretnie: – Myślę, że była tu bardzo szczęśliwa.
W milczeniu jechaliśmy pustą szosą, a w światłach samochodu migały tylko słupy telegraficzne. Zorientowałam się, że teraz posuwamy się równolegle do morza, które niepostrzeżenie przechodziło w ciemną linię horyzontu, nakrapiane tu i ówdzie światłami łodzi rybackich.
W tym momencie pojawiły się już przed nami zarysy wsi w blasku neonów. Minęliśmy tablicę z napisem „Santa Catarina” i wjechaliśmy w główną ulicę, na której pachniało cebulą, oliwą i pieczonym mięsem. Z otwartych drzwi buchała muzyka flamenco i ciemne twarze bez ciekawości odwracały się za nami. Po chwili minęliśmy już wioskę i zanurzyliśmy się w ciemność, zwalniając raptownie w miejscu, gdzie ostry zakręt przeszedł w wąską aleję wśród migdałowych sadów. Światła samochodu przeszywały mrok, aż zobaczyłam przed nami willę w kształcie białego sześcianu poprzebijanego małymi okienkami. Od frontu oświetlała ją latarnia wisząca nad wielkimi okutymi drzwiami.
Otto zahamował i wyłączył silnik. Wysiedliśmy z wozu, Otto wziął moją walizkę i poszedł przodem po żwirowanej ścieżce. Otworzył drzwi i puścił mnie przodem.
Znaleźliśmy się w hallu oświetlonym kandelabrem z kutego żelaza. Stała tam kanapa przykryta jaskrawą narzutą. Przy drzwiach, w wysokim niebiesko-białym flakonie, mieściła się cała kolekcja parasolek i lasek o rączkach z kości słoniowej. Podczas gdy Otto zamykał drzwi wejściowe, przed nami otworzyły się inne i stanęła w nich drobna, ciemnowłosa kobieta w różowym kombinezonie i przydeptanych kapciach.
– Señor…
– Dobry wieczór, Mario.
Kobieta uśmiechnęła się, pokazując dużo złotych zębów. Otto zapytał ją o coś po hiszpańsku, ona mu odpowiedziała i wtedy nas sobie przedstawił.
– To jest Maria, która nam tu pomaga. Powiedziałem jej, kim jesteś…
Podałam Marii rękę. Wśród uśmiechów i przyjaznych gestów zawarłyśmy znajomość. Potem odwróciła się do Ottona i coś mu jeszcze powiedziała. Podał jej moją walizkę, którą ona zabrała. Otto przetłumaczył:
– Twoja matka spała, ale właśnie się obudziła. Rozbierz się.
Pomógł mi zdjąć płaszcz i przewiesił go przez poręcz kanapy. Potem ruszył naprzód do następnych drzwi, wskazując gestem, abym szła za nim. Idąc, zaczęłam się nagle bardzo obawiać tego, co zobaczę.
Weszliśmy do salonu. Był to długi, niski pokój bielony jak i reszta domu, z umeblowaniem stanowiącym przyjemne połączenie nowoczesnego stylu skandynawskiego ze staro-hiszpańskim. Posadzkę z płytek zaścielono dywanami, wszędzie była masa książek i obrazów, a pośrodku stał okrągły stół z kusząco poukładanymi gazetami i czasopismami.
W wielkim kamiennym kominku płonęły polana, a przed nim znajdowało się łóżko, do którego przystawiono podłużny stolik. Stały na nim szklanka wody, dzbanuszek, kilka różowych pelargonii w kubku, kilka książek i zapalona lampa. Ta lampa i migocące płomienie ognia stanowiły jedyne źródła światła w tym pokoju, ale od drzwi mogłam dostrzec szczupłą sylwetkę widoczną pod różową kołdrą i wychudzone ramię, które wyciągnęło się, kiedy Otto stanął na dywaniku przed kominkiem.
– Kochanie… – usłyszałam jej głos.
– Lizo! – ujął jej dłoń i ucałował.
– Długo cię nie było.
– Maria mówiła, że spałaś. A czy jesteś gotowa na przywitanie gościa?
– Gościa? – Jej głos był słaby jak nić pajęcza. – Jakiego gościa?
Otto dał mi znak i podeszłam bliżej. – To ja, Rebeka – odezwałam się.
– Rebeka, moje najdroższe dziecko! Och, jaki to świetny kawał!
Wyciągnęła do mnie obie ręce. Uklękłam przy łóżku, aby ją ucałować. Była tak wychudzona, że jej ciało nie stawiało przy tym żadnego oporu. Jej policzek pod moimi wargami sprawiał wrażenie papieru. Było tak, jakbym całowała liść, który wiatr dawno już zerwał z drzewa.
– Ale co ty tu robisz? – Spoglądała przez moje ramię to na Ottona, to na mnie, udając, że się gniewa. – Chyba nie wezwałeś jej tutaj?
– Sądziłem, że będziesz chciała ją zobaczyć – tłumaczył się Otto. – Wydawało mi się, że to ci dobrze zrobi.
– Ale dlaczego mnie nie uprzedziłeś, kochanie?
– Chcieliśmy zrobić ci niespodziankę! – zaśmiałam się.
– Ale gdybym wiedziała o tym z góry, mogłabym cię wyglądać i cieszyć się na twój przyjazd. To coś takiego jak przed Gwiazdką. Oczekiwanie to połowa przyjemności.
Puściła mnie, tak że mogłam przysiąść na piętach.
– Zostaniesz tu trochę?
– Może dzień lub więcej.
– Och, jak wspaniale. Będziemy mogły sobie tak cudownie poplotkować… Otto, czy Maria wie, że ona zostaje?
– Oczywiście.
– A co z dzisiejszą kolacją?
– Wszystko jest przygotowane. Zjemy tutaj, tak jak jesteśmy, tylko we trójkę.
– A może byśmy się czegoś napili? Mamy jeszcze szampana?