— Witaj szeryfie!
Ten jakby nie dosłyszał powitania. Stał nieporuszony niczym posąg, świdrując ludzi twardym wzrokiem.
— To dewiaci! — wykrzyknął ten sam męski głos z tłumu.
Kto wam to powiedzał?
— Tak mówi stara Sara.
— Ty, Saro? O co chodzi? — szeryf zwrócił twarz w stronę staruchy.
— Tom mówi prawdę — zaskrzeczała w odpowiedzi. — Ten tam… — wskazała znów palcem na Blaine'a. — Ten tam posiada zabawny umysł: odbija cudze myśli.
— A kobieta?
— Są przecież razem, no nie?
— Wstyd mi za was — odezwał się szeryf tonem nauczyciela strofującego nieposłuszne dzieci. Macie się natychmiast rozejść. Natychmiast. Co do jednego.
— Ależ to dewiaci, szeryfie! — dobiegł z tłumu czyjś urażony głos. — My nie chcemy ich w naszym mieście.
— Wracajcie do swoich zajęć — powtórzył szeryf. — Już ja się tym zajmę.
— Obojgiem?
— Nie widzę powodu, by zajmować się tą panią — odparował szeryf. — Jej umysł jest w porządku. Ona nie jest dewiatem, Więc po prostu opuści nasze miasteczko. To powinno wam wystarczyć.
I zatrzymując wzrok na Harriet, spytał:
— Jesteście razem, prawda?
— Tak. I nie mamy wcale zamiaru się rozłączać.
— NIE! — przekazał do dziewczyny Blaine. — (ZNAK MILCZENIA: PALEC NA USTACH).
Zrobił to bardzo szybko, aby nikt z tłumu nie przechwycił myśli. Najwidoczniej w tym mieście telepata mógł sobie napytać biedy. Ale musiał to przekazać Harriet.
— Czy to jest pani samochód? — ignorując odpowiedź dziewczyny zapytał szeryf wskazując na auto.
Harriet spojrzała pytająco na Blaine'a.
— Tak, nasz — odparł za nią.
— To świetnie. Proszę mnie posłuchać. Wsiądzie teraz pani grzecznie do tego samochodu i natychmiast opuści miasto. Oni panią przepuszczą — przy ostatnich słowach szeryf wskazał głową przysłuchujących się z uwagą mieszkańców miasta.
— Ależ my wcale nie mamy zamiaru…
— Zrobisz, jak ci radzi szeryf — przerwał dziewczynie Blaine. Harriet zawahała się. — Tak będzie lepiej. Odjedź, proszę powtórzył z naciskiem.
Harriet trochę zbyt gwałtownym ruchem oderwała się od ściany i szybkim krokiem przebyła odległość dzielącą ich od samochodu. Tam odwróciła się i spojrzała na Blaine'a.
— Będę czekała na ciebie. Do zobaczenia.
I kierując pełen pogardy wzrok w stronę szeryfa, parsknęła:
— Kozak.
Na twarzy przywódcy miasteczka nie drgnął żaden muskuł; pierwszy raz w życiu słyszał to słowo. Spojrzał na dziewczynę niemal przyjaźnie.
— No, niech pani już zmyka.
Tłum, mrucząc gniewnie, drgnął i opornie zaczął się rozstępować przed ruszającym autem. Harriet pomachała jeszcze w stronę Blaine'a wystawioną za okno ręką i włączyła silniki. Samochód uniósł się na poduszce powietrznej, po czym gwałtownie ruszył do przodu. Tłum, oślepiony tumanami piasku wzbitymi przez odrzutowe silniki pojazdu, rzucił się w popłochu na boki, wydając okrzyki przestrachu.
Szeryf obserwował całe zajście z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Gdy auto skryło się już za zakrętem, odwrócił się w stronę tłumu.
— Widziałeś szeryfie sam — dobiegł go ze środka gniewny głos. — Czemu pozwolił jej odjechać?
— Dobrze wam tak. Samiście zaczęli całą drakę — pogodnym głosem odrzekł szeryf. — Myślałem, że będę miał spokojny dzień, a tymczasem…
Lecz nie sprawiał wrażenia osoby specjalnie czymś zmartwionej. Tłum zaczął głośno i gwałtownie protestować, ale szeryf machnięciem ręki uciszył gwar.
— No, zabierać mi się stąd. Już po zabawie. Każdy z was ma swoją robotę. Ja również. I zwracając się do Blaine'a dodał:
— Proszę iść za mną.
Ruszyli zgodnie obok siebie w dół ulicy w stronę biura szeryfa. Mieściło się ono w budynku sądowym.
— Powinniście być bardziej rozważni — odezwał się cierpko szeryf. — To bardzo złe miejsce dla dewiatów. Piekło!
— A skąd miałem to wiedzieć? — wzruszył ramionami Blaine. — Nigdzie nie było znaku ostrzegawczego.
Był. Ale obsunął się jakiś rok czy dwa temu. Nikomu nie chciało się go poprawić. Fakt, że ktoś to jednak powinien zrobić. Niemniej, gdybyście się baczniej i dokładniej rozglądali, dostrzeglibyście te tablice. Mimo że jest ona zwichrowana, a litery zatarte przez lotne piaski, można jeszcze coś odczytać.
— Co zamierzasz ze mną zrobić, szeryfie? — zmienił temat Blaine.
— Mam nadzieje, że nic nie będę musiał robić. Przeczekamy aż w mieście opadnie gorączka i wypuszczę pana.
Zamilkł, najwyraźniej zastanawiając się nad czymś co było dla niego przykre. Po chwili dodał:
— Nic innego nie mogę zrobić. Oni są bardzo czujni i będą mi patrzeć na ręce.
Dotarli do celu. Wspięli się po stromych, wydeptanych schodach i szeryf otworzył drzwi.
— Proszę prosto tym korytarzem — ruchem ręki wskazał Blaine'owi dalszą drogę.
Weszli do biura. Szeryf dokładnie zamknął drzwi i odwrócił się w stronę kłopotliwego gościa.
— Nie sądzę, by istniały podstawy do przetrzymywania mnie w areszcie — odezwał się natychmiast Blaine. — Co by było, na przykład, gdybym teraz, ot tak, po prostu, wziął i wyszedł sobie na zewnątrz?
— Nic nie mógłbym zrobić — wzruszył ramionami szeryf. — Nie mogę pana formalnie zatrzymać. Lecz proszę mi wierzyć, nie uszedłby pan daleko.
— A samochodem?
— Synu — szeryf potrząsnął głową i rozłożył ręce w szerokim geście. — Synu, znam tych ludzi. Wychowałem się z nimi. Jestem jednym z nich i wiem; jak daleko mogę się posunąć. Tę kobietę byłem w stanie uwolnić, ale was obojga — nigdy. Czy widział już pan kiedyś tłum w akcji?
Blaine potrząsnął przecząco głową.
— Więc niech mi pan wierzy, że nie jest to przyjemny widok.
— No dobrze, a co w takim razie z Sarą? Przecież ona również jest dewiatem.
— Powiem ci, mój przyjacielu, że ona, wbrew pozorom, pochodzi z bardzo dobrej rodziny, która podupadła w złych czasach. Przodkowie starej Sary osiedlili się tutaj już ponad sto lat temu i miasto Sarę toleruje.
— Jest niewątpliwie użyteczna — odrzekł z ironią Blaine. — Użyteczna jako lokalizator.
Szeryf zachichotał cicho i pokiwał głową.
— Nie ma nikogo, kto umknąłby uwadze naszej starej Sary — rzekł z dumą mieszkańca miasteczka. — Ona cały swój czas poświęca na śledzenie przybywających do nas obcych ludzi.
— Wielu dewiatów odkryliście w ten sposób?
— Tak sobie, w miarę — szeryf, nie wiadomo czemu skrzywił się, po czym wskazał ręką na biurko:
— Proszę opróżnić kieszenie… przepraszam, ale takie są przepisy. Zaraz wystawie panu pokwitowanie.
Blaine bez słowa zaczął wyjmować zawartość kieszeni: portfel z wizytówkami, chusteczkę do nosa, kółko z kluczami, zapałki i na końcu rewolwer. Broń położył delikatnie obok innych przedmiotów i kątem oka spojrzał na szeryfa. Ten na widok pistoletu zatrzymał na Blainie zdezorientowany wzrok.
— Miał to pan cały czas przy sobie? — zapytał trochę bez sensu.
Blaine pokiwał głową.
— Że też potrafił pan nie sięgnąć po ten pistolet — z mimowolnym uznaniem w głosie odezwał się szeryf.
— Zapomniałem… — bąknął pod nosem Baline.
— Czy posiada pan zezwolenie?