— ZADOWOLONY?
— TAK, ZADOWOLONY. PRZECIEŻ JESTEŚ ISTOTĄ UDOSKONALONĄ. ISTOTĄ BARDZIEJ ROZWINIITĄ. JESTEŚ — BĘDĄC SOBĄ — RÓWNIEŻ CZĘŚCIOWO MNĄ.
— A TY — CZĘŚCIOWO MNĄ — odpalił Blaine i zdawało mu się, że Różowa Istota lekko zachichotała. — ALE TY JESTEŚ TYLKO SOBĄ I MNĄ, JA NATOMIAST JESTEM DODATKOWO TAK WIELOMA JESZCZE RZECZAMI, ŻE AŻ MI TRUDNO O TYM MÓWIĆ. BYŁAM W TYLU RÓŻNYCH MIEJSCACH BYŁAM TYLOMA RZECZAMI I UMYSŁAMI. WYZNAĆ MUSZE CI CAŁKIEM SZCZERZE, IŻ WIELE Z NICH NIE ZASŁUGIWAŁO WCALE NA MÓJ WYSIŁEK WYMIENIENIA SIĘ Z NIMI ŚWIADOMOŚCIĄ. ALE CZY UWIERZYSZ, ŻE MIMO IŻ BYŁAM W TYLU MIEJSCACH, TO MNIE NIKT PRAWIE NIE ODWIEDZAŁ. ZNALAZŁA. SIĘ KIEDYŚ ISTOTA, KTÓRA BARDZO CZĘSTO PRZYBYWAŁA TUTAJ DO MNIE, LECZ BYŁO TO TAK STRASZNIE DAWNO, ŻE Z TRUDEM SOBIE TO PRZYPOMINAM. ALE, ALE — WY RÓWNIEŻ MIERZYCIE CZAS. CZY MÓGLBYŚ MI COŚ O TYM POWIEDZIEĆ?
Blaine wyjaśnił zasady ziemskiego pomiaru czasu.
— HMM, NO TAK — mruknęło stworzenie — TO MUSIAŁO BYĆ OKOŁO DZIESIĘCIU TYSIĘCY TWOICH LAT TEMU.
— WTEDY CIĘ TO STWORZENIE ODWIEDZAŁO?
— TAK, I TY JESTEŚ DOPIERO PIERWSZY OD TAMTEGO CZASU. PRZYBYŁEŚ DO MNIE, NIE CZEKAJĄC, AŻ JA PRZYBĘDE DO CIEBIE. MIAŁEŚ MASZYNĘ…
— POSŁUCHAJ — przerwał zaintrygowany Blaine. — JAK TO SIĘ DZIEJE, ŻE MUSISZ MNIE WYPYTYWAĆ O RÓŻNE RZECZY, NA PRZYKŁAD O ZIEMSKIE MIERZENIE CZASU? PRZECIEŻ WIMIENILIŚMY UMYSŁY I WIESZ WSZYSTKO TO, CO JA WIEM.
— TEORETYCZNIE MASZ CAŁKOWITĄ RACJĘ — odparła Różowa Istota. — POSIADAM CAŁĄ TWOJĄ WIEDZIĘ, LECZ CZASAMI SPRAWIA MI TRUDNOŚĆ DOGRZEBANIE SIĘ DO ODPOWIEDNIEJ INFORMACJI. NIE UWIERZYŁBYŚ, JAKI TAM JEST BAŁAGAN.
To akurat Blaine pojmował bardzo dobrze. Jemu wystarczały w zupełności zaledwie dwie świadomości… Był tylko ciekaw…
— TAK, OCZYWIŚCIE — rzekła Istota — ZROZUMIESZ TO W SWOIM CZASIE. ALE MUSI TO CHWILKĘ POTRWAĆ. BĘDZIESZ JUŻ TYLKO JEDNĄ ŚWIADOMOŚCIĄ, NIE DWIEMA. POŁĄCZYCIE SIĘ TWORZĄC JEDNOŚĆ. CZY CI TO ODPOWIADA?
— TO BARDZO KŁOPOTLIWE… MAM NA MYŚLI TO LUSTRO EKRANUJĄCE MÓJ UMYSŁ.
— TO ŻADEN KŁOPOT. BYŁO TO ZRESZTĄ NIEZAMIERZONE. CHCIAŁAM JAK NAJLEPIEJ. ALE TO NIC. NAJWIDOCZNIEJ POPEŁNIŁAM BŁĄD. NAPRAWIĘ GO. ZABIORĘ LUSTRO. OKAY?
— OKAY.
— SIEDZĘ TAK SOBIE — mówiła Różowa Istota — ODWIEDZAM NĄJPRZERÓŻNIEJSZE MIEJSCA NIE RUSZĄJĄC SIĘ STĄD. MOGĘ BYĆ W KAŻDEJ CHWILI W KAŻDYM DOWOLNYM MIEJSCU. BYŁBYŚ ZAPEWNE ZASKOCZONY, GDYBYŚ WIEDZIAŁ Z ILOMA JUŻ ISTOTAMI WYMIENIAŁAM ŚWIADOMOŚĆ.
— JA MYŚLĘ! — wykrzyknął Blaine. — PRZEZ DZIESIĘĆ TYSIĘCY LAT!
— DLA MNIE, MÓJ PRZYJACIELU — upomniała Blaine'a — DZIESIĘĆ TYSIĘCY LAT TO TYLE, CO DLA CIEBIE ZALEDWIE JEDEN DZIEŃ.
Obce stworzenie siedziało pogrążone w milczeniu, starając się sięgnąć pamięcią do swego początku. Powracało wspomnieniami coraz dalej i dalej, głębiej i głębiej, całe eony epok. W końcu dało za wygraną.
— ISTNIEJĄ TAKIE STWORZENIA — poskarżyła się Różowa Istota — KTÓRE SĄ W STANIE ZAPANOWAĆ NAD CUDZĄ ŚWIADOMOSIĄ. Z NIMI TRZEBA POSTĘPOWAĆ NADER OGLĘDNIE I OSTROŻNIE. INNE Z KOLEI CZUJĄ SIĘ OPĘTANE I ŁATWO POPADJĄ W SZALEŃSTWO. Z TYMI TEŻ TRZEBA UWAŻAĆ. CHYBA TO ROZUMIESZ?
— OOO, AŻ ZA DOBRZE!
— NO TO ZBLIŻ SIĘ I USIĄDŹ TU, KOŁO MNIE.
— PRZYKRO MI, ALE W STANIE W JAKIM SIĘ OBECNIE ZNJDUJĘ, BYŁOBY MI TRUDNU USIĄŚĆ.
— NO TAK, PRZEPRASZAM. NIE POMYŚLALAM, ŻE TY JESTES WYŁĄCZNIE SAMĄ ŚWIADOMOŚCIĄ. ZBLIŻ SIĘ W TAKIM RAZIE. PRZYBYŁEŚ TUTAJ, BY SIĘ CZEGOŚ DOWIEDZIEĆ, PRAWDA?
— NATURALNIE — odparł niepewnie Blaine, nie wiedząc na dobrą sprawę, co ma odpowiedzieć.
— TO OD CZEGO ZACZNIEMY? — spytało stworzenie z wahaniem. — JEST TYLE MIEJSC ISTNIEJE TYLE CZASÓW, TYLE NĄJPRZERÓŻNIEJSZYCH ISTOT, ŻE SAM WYBÓR STAE SIĘ JUZ PROBLEMEM. CO BY TU WYBRAĆ NA POCZĄTEK?… ACH, GDYBYM TO WSZYSTKO MIAŁA UŁOŻONE W POIZZĄDKU, GDYBY UDAŁO MI SIĘ TO POSEGREGOWAĆ, POSZUFLADKOWAĆ, BYŁABYM MOŻE W STANIE DOCIEC CZEGOŚ NĄJISTOTNIEJSZEGO… NO DOBRZE. SĄDZĘ, ŻE NIE BĘDZIESZ MIAŁ NIC PRZECIWKO TEMU, ŻEBYM ZACZĘŁA OD TYCH PRZEDZIWNYCH STWORZEŃ, KTÓRE SPOTKAŁAM JUŻ POZA NASZĄ GALAKTYKĄ.
O NIE, WRĘCZ PRZECIWNIE — podchwycił Blaine, przysuwając się bliżej Różowej Istoty.
— SĄ DOŚĆ NIEZWYKŁE W TYM, ŻE NIE ROZWIJAJĄ CYWILIZACJI TYPU TECHNOLOGICZNEGO — JAK TWOJA — A PRAKTYCZME SAME STAJĄ SIĘ MASZYNAMI…
Siedząc w jasnobłękitnym pokoju na odległej planecie, z obcymi gwiazdami lśniącymi nad głową, w ciszy mąconej odległym szumem pustynnego wiatru, Blaine trwał zasłuchany w opowieści niezwykłej istoty. O stworzeniach-maszynach, o plemionach owadów zniewolonych w obłędnym kieracie manii ekonomicznej, które przez niezliczone wieki gromadzą niepotrzebne nikomu zapasy. O rasie, która z form swojej sztuki stworzyła podstawy niesamowitej religii, o punktach obserwacyjnych zakładanych przez garnizony potężnego imperium galaktycznego, punktach zapomnianych już przez wszystkich, z wyjątkiem samych tych punktów. O fantastycznych i skomplikowanych przedsięwzięciach seksualnych rasy, której groziła zagłada spowodowana trudnościami prokreacyjnymi. O planetach, na których nigdy nie powstało życie i które krążą w ciszy po swych odwiecznych orbitach ponure, surowe i martwe od chwili powstania. O innych jeszcze ciałach niebieskich, gdzie kipią niemożliwe do ogarnięcia rozumem, przerażające reakcje chemiczne, które wyłaniają same z siebie pewien rodzaj niestabilnej, efemerycznej świadomości, ginącej natychmiast, ewoluującej w kolejną, równie nietrwałą, formę rozumnego życia.
O tym, i o wielu innych rzeczach.
Słuchając tych opowieści, Blaine z osłupieniem uświadamiał sobie, lepiej i lepiej, fantastyczny ogrom i potęgę owej istoty, na którą się natknął istoty w rzeczy samej nieśmiertelnej, niepomnej swego początku, nieświadomej, przeznaczenia i kresu. Istoty, której świadomość błądząc przez miliony lat biegu światła poznała miliony gwiazd i planet w tej i innych galaktykach i zdołała zgromadzić przerażający wprost zasób wiedzy. Wiedzy jałowej, samej dla siebie, nie wykorzystanej. Więcej — Różowa Istota najwidoczniej nie miała w ogóle pojęcia, jak jej użyć. A jednocześnie dokuczała jej świadomość, że owa mądrość marnuje się, że nie jest w stanie wiedzy tej spożytkować tak, jak należy.
Osobliwe stworzenie, które mogło przez nieskończone wieki leżeć tak sobie na podłodze błękitnego pokoju i ciągnąć nieprawdopodobne opowieści o tym, co widziało i czego doświadczyło.
Ta encyklopedia wiedzy galaktycznej, ten próżnujący atlas nieprzeliczonej liczby sześciennych lat świetlnych może stać się niebywale użyteczny dla rasy ludzkiej — myślał Blaine. Wiedza i umiejętności Różowej Istoty mogłyby przynieść ludziom nieoszacowane wprost korzyści. Ludzkość pełnymi garściami czerpałaby wiedze od tej przedziwnej istoty pozbawionej kompletnie uczuć — może poza przyjacielskością — aczkolwiek posiadającej zapewne wiedze o wszelkich możliwych uczuciach i emocjach, jakie kiedykolwiek i gdziekolwiek we wszechświecie istniały. Wiedze gromadzoną stopniowo w trakcie licznych wędrówek galaktycznych; wiedze, dzięki której istota ta zdobyła ostateczną tolerancje, zrozumienie i wyrozumiałość; nie tylko dla własnej natury nie tylko dla natury ludzkiej, ale dla każdej, dla życia samego w sobie Sympatie dla wszelkich możliwych motywów, etyk, dla każdej ambicji, choćby wydawała się ona nie wiadomo, jak osobliwa, cudaczna i trudna do pojęcia.
A wszystko to jest już również udziałem jednej istoty ludzkiej: mnie — uświadamiał sobie Blaine. Musi posegregować teraz, poklasyfikować i ułożyć cały ten obłędny, przepastny magazyn wiedzy. Jeśli nauczy się odnajdywać i wydobywać potrzebną informacje w odpowiedniej chwili…