— Boi się…
— To nie strach. To obojętność i chciwość. Fishhook dawno już przestał dbać o to, co nie przynosi dochodu, konkretnych korzyści materialnych. Fishhook to monopol, monopol niczym nie krepowany, nie regulowany żadnymi przepisami czy ograniczeniami z wyjątkiem tych, które sam na siebie nakłada.
— Jestem głodna — zaanonsowała niespodziewanie Hriet.
Stone jakby nie usłyszał jej słów. Pochylił się lekko do przodu w fotelu.
— Istnieją miliony takich wyrzutków — ciągnął dalej. — Niewytrenowanych, nieprzeszkolonych, prześladowanych. Miliony dewiatów o zdolnościach tak potężnych i nieoczekiwanych, że wprawić mogą w podziw i zdumienie samego Fishhooka. W nich właśnie leży przyszłość całego rodzaju ludzkiego. Oni to posiadają możliwości tak rozpaczliwie i dramatycznie potrzebne ludzkiej rasie.
— Był czas, gdy świat potrzebował Fishhooka. I bez względu na to jak potoczyły się losy i jakim się ów Fishhook stał, świat dłużny jest mu wiele więcej niż jest w stanie zapłacić. Ale nadszedł już czas, że Fishhook jest zbędny. Dzisiaj jest wyłącznie hamulcem rozwoju naszej cywilizacji, a użytkowanie kinetyki paranormalnej nie może być już dłużej domeną wyłącznie jednego monopolu! — Ostatnie słowa Stone wymówił mocnym, podniesionym głosem.
— Ależ problem nie leży wcale w Fishhooku i jego egoizmie, lecz w zdziczałych i ciemnych masach, w ich potwornych uprzedzeniach, ciemnocie i nietolerancji — wykrzyknął — wzburzony Blaine.
— To zrozumiałe. Kinetyka paranormalna długie lata była nadużywana i stosowana niewłaściwie, wykorzystywana wedle najlepszych wzorców minionego, dziś martwego już świata dla prymitywnych, podłych i nędznych celów. Dzisiaj owocują tamte lata w postaci obłędnej, histerycznej nagonki i ślepej nienawiści ze strony społeczeństwa do wszystkiego co paranormalne. Dewiaci z kolei, przepełnieni poczuciem winy, zmuszeni ukrywać się, nie mogą skutecznie działać. Lecz pomimo to sprawa i tak wykracza dalej. Problem bowiem leży w tym, że dewiaci mogliby zdziałać dużo, dużo więcej, a kinetyka paranormalna zawiera w sobie więcej tajemnic i nie odkrytych jeszcze możliwości niż się powszechnie sądzi. I o to właśnie należy podjąć walkę. Musimy wykazać, że siłami parapsychicznymi dysponuje Człowiek, a nie Fishhook. Gdy to się stanie, społeczeństwo powróci do swego zdrowego rozsądku, a wtedy, tego właśnie dnia, Shep, Człowiek uczyni ogromny krok naprzód.
— Ależ człowieku! Ty operujesz pojęciami z zakresu ewolucji kulturowej! A proces taki trwa. Oczywiście, to może się udać, ale za … sto lat?
— Nie możemy tak długo czekać! — wykrzyknął z kolei wzburzony Stone.
— Posłuchaj, Godfrey. Istniały wojny religijne — spokojnie perswadował Blaine. — Wojny protestantów i katolików, chrześcijaństwa z islamem. I gdzie się to wszystko podziało? Potem polityczne batalie miedzy dyktaturami, a siłami postępu i demokracji…
— Fishhook sobie z tym poradził. Okazał się trzecią siłą.
— Zawsze coś zwycięża. Zawsze istnieje jakaś nadzieja. Bieg czasu łagodzi wszystko. Ale to trwa. Trwa cholernie długo.
— Sto lat! — Stone odezwał się spokojnym już głosem. — Czy będziesz czekał tyle czasu?
— Wcale nie musisz tyle czekać — wtrąciła Harriet. — Już przecież zacząłeś, masz konkretne wyniki. A Shep ci pomoże.
— Ja?
— Tak, ty.
— Shep, posłuchaj mnie proszę — żarliwie zwrócił się do niego Stone.
— No, słucham — odparł cicho Blaine czując dreszcz strachu biegnący mu wzdłuż kręgosłupa. I poczucie obcości, zagrożenia. Zdał sobie bowiem sprawę, że Stone i Harriet prowadzą jakąś ryzykowną i niebezpieczną grę. I próbują wciągnąć w nią jego.
— Już zacząłem — mówił Stone. — Mam tutaj grupę dewiatów… nazywam ich podziemiem albo kadrą czy komitetem. Grupę dewiatów, którzy opracowali wstępny plan badań i eksperymentów, plan, który usamodzielni ich, uniezależni od łaski i niełaski Fishhooka. Eksperymenty, których wyniki zostaną przekazane wszystkich innym dewiatom którzy…
— Pierre! — oskarżycielskim tonem wykrzyknął Blaine, spoglądając gniewnie na Harriet. Ona tylko skinęła potakująco głową w milczeniu.
— Wiedziłaś od początku. To wszystko było zaplanowane. A tam, na przyjęciu u Charline, kłamałaś, mówiąc o naszej starej przyjaźni…
— Masz do mnie żal o to?
— Nie, nie mam.
— Gdybym ci od razu o tym powiedziała, czy zgodziłbyś się jechać ze mną?
— Nie wiem, Harriet. Uczciwie ci mówię, że nie wiem.
Stone podniósł się z fotela i przeszedł dwa kroki dzielące go od Blaine'a. Uniósł ręce i położył je na ramionach przyjaciela. Jego palce zacisnęły się na barkach Blaine'a.
— Shep — powiedział uroczyście — Shep, obecnie to jest najważniejsze. Tylko to się liczy. Misja, której musimy się podjąć obaj dla dobra całej ludzkości. Fishhook nie może być jedynym pośrednikiem w kontaktach miedzy Człowiekiem a Gwiazdami. To przerażające, że część ludzi może swobodnie szybować w międzygwiezdnych przestrzeniach, podczas gdy druga, nieporównanie większa, uwięziona jest na Ziemi.
W półmroku zalegającym pokój Blaine dostrzegł, iż twarz Stonea straciła całą swą twardość i drapieżność. W kącikach oczu lśniły mu łzy.
— Istnieją gwiazdy — kontynuował cichym, łagodnym głosem, prawie szeptem. — Istnieją gwiazdy, na których ludzie muszą się znaleźć. By pojąć, jak wysoko Człowiek może się wznieść. By mógł uratować własną duszę.
Harriet która dotąd w milczeniu mięła rękawiczki, oświadczyła naraz:
— Ja osobiście mam już dosyć. Idę coś zjeść. Po prostu umieram z głodu. Idziecie ze mną? Ja pójdę — poderwał się z miejsca Blaine i natychmiast usiadł z powrotem. Uświadomił sobie bowiem, że nie ma pieniędzy. Harriet przechwyciła jednak jego myśl i uśmiechnęła się lekko:
— Na nasz rachunek. Kiedyś nam postawisz.
— Nie ma takiej potrzeby — rzekł szybko Stone. — On już jest na naszej liście. Pracuje u nas. Co ty na to, Shep?
Blaine milczał.
— Shep, czy pójdziesz ze mną? Potrzebuje cię. Bez ciebie nic nie dokonam. Jesteś mi potrzebny… bardzo potrzebny.
— Jestem z tobą — odrzekł Blaine.
— W takim razie, skoroście się dogadali, chodźmy na obiad — ponowiła propozycje Harriet.
— Idźcie we dwójkę. Ja będę pilnował naszej świątyni — rzeki Stone.
— Ależ Godfrey…
— No, idźcie już, idźcie. Mam jeszcze kilka kwestii do przemyślenia.
— Chodźmy więc — nie pozwoliła mu skończyć Harriet i wzięła Blaine a pod rękę. — On będzie teraz długo tak siedział i myślał.
Zaskoczony nieoczekiwanym obrotem sprawy, Blaine dał się wyprowadzić.
20.
Złożywszy zamówienie, Harriet rozsiadła się wygodnie w fotelu.
— Teraz mów po kolei — spojrzała przeciągle na Blaine'a. — O tym wszystkim, co wydarzyło się w miasteczku po moim wyjeździe. Opowiedz też o tym co było później. I w jaki sposób trafiłeś do szpitala.
— Potem — machnąwszy ręką sprzeciwił się Blaine. — Na to przyjdzie jeszcze czas. Najpierw ty mi wyjaśnij, w co się wpakowałem, co dzieje się z Godfreyem.
— Dlaczego tak został sam w tym pokoju? Nad czym musi się zastanawiać?