Выбрать главу

Usłyszał krótki, zdławiony jęk dziewczyny, a jej ramiona stężały w strasznym kurczu.

Zajrzał do środka ponad jej ramieniem. Ujrzał rozciągnięte na ziemi, odwrócone twarzą do podłogi, ciało Godfreya Stonea.

21.

Już nachylając się nad nim, Blaine zdawał sobie sprawę, że Godfrey jest martwy. Była w nim jakaś małość, rodzaj całkowitego zwiędnięcia, jakby to właśnie życie — życie które z niego uszło — nadawało potężnemu ciału Stone a ogrom. Teraz już był tylko wiotkim i bezwładnym zewłokiem w wymiętym, ciemnym ubraniu. Najbardziej jednak przerażający był jego spokój, martwy bezruch.

Blaine pochylony nad trupem, słyszał za plecami Harriet zatrzaskującą drzwi i zamykającą wszystkie zamki. Słyszał jej cichy, spazmatyczny, urywany szloch.

Pochylił się jeszcze niżej nad martwym mężczyzną i w półmroku zalegającym pokój dostrzegł na ciemnych włosach Stonea jeszcze ciemniejszą plamę krwi sączącej się z czaszki.

Harriet uporawszy się z drzwiami, zamykała z kolei okiennice i zakładała je sztabami. Wraz z zamknięciem ostatniej, pokój pogrążył się w całkowitej ciemności.

— Może byś zapaliła światło — mruknął Blaine.

— Chwileczkę, Shep.

Pstryknął w ciemności włącznik i smuga światła spod sufitu zalała pokój żółtym blaskiem. Dopiero teraz Blaine dostrzegł jak potężne było uderzenie, które pozbawiło życia Stonea. Czaszka była dosłownie rozłupana. Nie było sensu badać tętna czy słuchać bicia serca. Takiego uderzenia nikt by nie przeżył.

Blaine wyprostował się, lecz utrzymanie równowagi przyszło mu z najwyższym trudem. Z grozą uświadamiał sobie dzikość i okrucieństwo, a może desperacje, które musiały pchnąć czyjąś rękę do tak mocarnego ciosu. Kiwając lekko głową spojrzał na Harriet i jeszcze bardziej zdumiał go jej spokój.

Przecież to dziennikarka — pomyślał natychmiast. A więc widok taki nie jest dla dziewczyny wcale nowością.

— To sprawka Finna — odezwała się niskim, chrapliwym głosem, tak spokojnym, że aż sztucznym. Oczywiście, on sam tego nie zrobił. Musiał kogoś wynająć. Albo jakiś ochotnik, jeden z jego apostołów. Jest masa ludzi gotowych dla niego ważyć się na wszystko.

Przemierzyła pokój szybkim krokiem i usiadła na podłodze, obok zwłok. Usta miała zaciśnięte w wąską kreskę. Na twarzy zakrzepły grymas bólu i rozpaczy. Po policzkach spływały łzy.

— I co teraz robimy? — spytał bezradnie Blaine. — Policja?

— Wszystko, tylko nie policja — odparła dobitnie Harriet. — Nie możemy być w to zamieszani. Tego życzy sobie Finn jego ludzie. Mogę się założyć, że ktoś już zawiadomił policje.

— Morderca?

— Oczywiście. Czemuż by nie? Powiedział tylko przez telefon, że w motelu The Plainsman, w domku numer 10 znajdują się zwłoki zamordowanego mężczyzny. I tylko tyle.

— A zbrodnia pójdzie na nasze konto?

— Na czyjekolwiek. Na tego, z kim Godfrey był. Może już nawet wiedzą dokładnie, kim jesteśmy. Ten doktor.

— Też myślę, że doktor już ich powiadomił.

— Słuchaj mnie, Shep. Jestem przekonana, że Finn znajduje się obecnie w Belmont.

— Belmont?

— To miasteczko, gdzie leżałeś w szpitalu.

— Więc ono nazywa się Belmont — mruknął pod nosem Blaine.

— Gdy byliśmy w nim ostatni raz, coś się tam wyprawiało. Tak, z pewnością coś się tam działo. A ponadto tam właśnie jechał Riley i ciężarówka…

— Ale co w takim razie mamy robić?

— Wszystko, by nie znaleźli tu Godfreya.

— Możemy zaparkować auto z tyłu domu i wynieść ciało drugimi drzwiami.

— Ktoś z pewnością nas obserwuje. Działają na zimno — klasnęła w dłonie, jakby dla podkreślenia słuszności swoich słów.

— Teraz, gdy Finn ma już wolne ręce — mówiła dalej — przystąpi z pewnością do realizacji swych planów. Nie możemy do tego dopuścić. Musimy go za wszelką cenę zatrzymać.

— My?

— Tak. Ty i ja — skinęła głową. — Musisz pójść w jego ślady i dokonać tego, co on zamierzał. Teraz to twój obowiązek.

— Ależ Harriet, ja…

— Byłeś przyjacielem Godfreya — syknęła, a w oczach zapalił się jej niebezpieczny błysk. — Znasz jego historie. Obiecałeś, że pójdziesz z nim.

— No tak, powiedziałem. Ale teraz, w tej sytuacji… Nawet nie wiem co robić.

— Zatrzymać Finna — odparła natychmiast Harriet. — Musisz dowiedzieć się co zamierza i powstrzymać go, opóźnić jego akcje…

— A ty wciąż na czele wojska. Drogi odwrotu, pola bitew i akcje opóźniające działania nieprzyjaciela (KOBIETA W PRZEPYSZNYM, GENERALSKIM MUNDURZE, W OGROMNYCH BUTACH RAJTARSKICH I Z RZĘDAMI MEDALI NA KARYKATURALNIE DUŻYCH, SPICZASTYCH PIERSIACHI.

— PRZESTAŃ! USPOKÓJ SIĘ.

— DZIEWCZYNA Z GAZETY. ZAWSZE TAKA BEZSTRONNA…

— Shep, zamknij twarz, dobrze? Jak mogę być bezstronna w tej sytuacji? Wierzyłam w Godfreya. Wierzyłam w to, co robi.

— Ja również. Ale cała sytuacja jest dla mnie zbyt nowa, za szybko się to wszystko potoczyło…

— Może masz racje — westchnęła z rezygnacją Harriet. — Chyba powinniśmy zapomnieć o Godfreyu i pryskać stąd jak najdalej.

— Nie! — Blaine pokiwał ponuro głową. — Już za późno. Nawet jeśli uciekniemy teraz, będziemy tak samo zgubieni, jakby policja nakryła nas tutaj.

— Ależ, Shep. Nie istnieje trzecie wyjście.

— Właśnie przyszło mi do głowy, że jest jeszcze szansa — odparł Blaine. — Posłuchaj, Harriet. Czy gdzieś tu w okolicy znajduje się miasteczko o nazwie Hamilton?

— Jest — odparła ze zdziwieniem, mrużąc oczy. — Jakieś dwie mile stąd, w dół rzeki. Ale o co chodzi?

Blaine zerwał się na równe nogi i rozejrzał po pokoju. Telefon stał na nocnym stoliku miedzy łóżkami.

— Co…

— Nic, po prostu moja przyjaciółka — przerwał jej Blaine. — Ktoś, kogo niedawno poznałem i kto może nam pomóc… mówiłaś dwie mile?

— Tak, do Hamilton. Jeśli ci chodzi o to…

— Na pewno o to — uciął krótko Blaine i podszedł do telefonu, podniósł słuchawkę z widełek i nakręcił numer centrali.

— Chciałbym połączyć się z Hamilton — rzekł w suchawke. — Jak mogę to zrobić?

— A jaki numer, Sir?

— 276.

— Proszę chwileczkę zaczekać i nie odkładać słuchawki.

Głos w aparacie zamilkł i Blaine, nie odrywając słuchawki od ucha, spojrzał na Harriet.

— Czy na dworze jest ciemno? — spytał.

— Było już ciemno, gdy zamykałam okna. Usłyszał w słuchawce sygnał.

— Musi być ciemno — wyjaśnił jeszcze szybko. — Inaczej nie przybędą.

— Nie rozumiem o co ci chodzi.

— Hallo — usłyszał w słuchawce czyjś głos.

— Czy zastałem Anitę?

— Tak, zastał pan — odparł głos po drugiej stronie. — Proszę chwile zaczekać. ANITA, DO CIEBIE. MĘŻCZYZNA.

Przecież to niemożliwe — poraziła go myśl. — Przecież nie jestem w stanie tego robić. Chyba coś mi się przewidziało.

— Hallo — usłyszał po drugiej stronie głos Anity Andrews. — Kto dzwoni?

— Blaine. SHEPHERD Blaine. PRZYPOMINASZ MNIE SOBIE? TEN MĘŻCZYZNA ZE STRZELBĄ I SREBRNYMI NABOJAMI.

— TAK, PAMIĘTAM.

To jednak fakt — pomyślał zdumiony. Nigdy nie przypuszczał, że jest w stanie używać telepatii przez telefon.