— POWIEDZIAŁAŚ WÓWCZAS, ŻE GDYBYM POTRZEBOWAŁ POMOCY…
— TAK, TO RÓWNIEŻ PAMIĘTAM.
— WIĘC POTRZEBUJE JEJ TERAZ (CIAŁO NA PODŁODZE, PĘDZĄCY NA SYGNALE SAMOCHÓD POLICYJNY, MIGOCZĄCE, CZERWONE ŚWIATLO, SZYBKOŚCIOMIERZ I ZEGAR Z POSUWAJĄCYMI SIĘ BŁYSKAWICZNIE WSKAZÓWKAMI, OBRACAJCA SIĘ TAŚMA MAGNETOFONOWA, TABLICA Z NAPISEM „THE PLAINSMAN”, DOMEK Z NUMEREM 101. PRZYSIĘGAM CI ANITO, ŻE SPRAWA JEST CZYSTA. TRUDNO MI TERAZ WSZYSTKO WYJAŚNIAĆ. JESTEM UCZCIWY I NIEWINNY. A POLICJA NIE MOŻE ZNALEŹĆ TUTAJ TEGO CIAŁA.
— ZABIERZEMY JE.
— WIERZYSZ MI?
— WIERZE. WTEDY, NA SZOSIE, BYŁEŚ LOJALNY W STOSUNKU DO NAS. I POMOGLEŚ NAM.
— ALE MUSISZ SIĘ NAPRAWDĘ SPIESZYĆ.
— OKAY. NIE BĘDĘ SAMA.
— DZIĘKI ANITO — ale ona już odłożyła słuchawkę.
Stał jeszcze chwile, przyciskając aparat do policzka. Po chwili wolnym, zamyślonym ruchem odłożył słuchawkę na widełki.
— Złapałam trochę — dobiegł go głos Harriet — To niemożliwe.
— Oczywiście, że niemożliwe — zgodził się Blaine. — Transmisja telepatyczna przez druty! Nie musisz mi o tym mówić.
Spojrzał na rozciągnięte na podłodze zwłoki Godfreya Stonea. Oświadczył naraz z wielką pewnością w głosie:
— To jedna z tych rzeczy, o których on wspomniał. Jedna z tych rzeczy, która nie śniła się nawet Fishhookowi.
Harriet milczała.
— Zastanawiam się tylko, ile takich nie ujawnionych, nie podejrzewanych zdolności jeszcze istnieje? odezwał się z zadumą w głosie.
— Powiedziała, że przybędą po Godfreya. W jaki sposób? Kiedy? — w głosie Harriet pobrzmiewały nutki histerii.
Przylecą — odrzekł spokojnie Blaine. — One lewitują… — roześmiał się cicho.
— Wiedźmy! ty …
— Jak je poznałem? Urządziły pewnej nocy zasadzkę na szosie. Chciały nas przestraszyć. Riley miał naładowany karabin…
— Riley?!
Człowiek z mojej sali szpitalnej, pamiętasz? Ten, który umarł. Miał wypadek samochodowy.
— Ty byłeś z Rileyem? Shep, gdzieś go spotkał?
— Zabawiałem się w autostop. Pomagałem mu naprawić gruchota, którym jechał. On bał się nocnej jazdy i potrzebował kogoś do towarzystwa. Więc zabrałem się z nim.
Mówił, a Harriet coraz szerzej otwierała oczy.
— Ale, ale, zaraz — wykrzyknął naraz Blaine. — Wyście go…
— Tak, szukaliśmy Rileya. Godfrey wynajął go, a ponieważ się spóźniał…
— Ale…
— Słucham, Shep?
— Rozmawiałem z nim przed jego śmiercią. Próbował przekazać mi jakąś wiadomość, lecz już nie był w stanie. Dowiedziałem się tylko tyle, że była to wiadomość przeznaczona dla Finna. Wtedy zresztą po raz pierwszy usłyszałem o Finnie.
— No tak. On był człowiekiem Finna. Teraz już wszystko jasne. I stracone — ukryła twarz w dłoniach. Tam była maszyna gwiezdna…
Urwała gwałtownie, poderwała się na nogi i szybkim krokiem podeszła do Blaine'a. Zajrzała mu w oczy.
— Nie wiesz, co się z nią stało? Z tą maszyną… nie wiesz?
Zaskoczony Blaine pokręcił tylko przecząco głową.
— Maszyna gwiezdna? — spytał trochę bez sensu. — Taka jak u Fishhooka? Taka, która pomaga nam dotrzeć do gwiazd?
— Właśnie taka — skinęła głową Harriet — To ją właśnie wiózł wynajęły przez Godfreya Riley. Stone wytrzasnął te maszynę. Nie. pytaj jak bo nie wiem. Riley właśnie miał dostarczyć ją do Pierre…
— Wykradł maszynę gwiezdną — gwizdnął z uznaniem Blaine. — Wiesz, że na całym świecie, we wszystkich krajach zabronione jest posiadanie takiego urządzenia. Może posiadać je tylko Fishhook.
— Godfrey wiedział o tym. Ale potrzebował takiej maszyny. Początkowo próbował sam ją zbudować. Ale nie wyszło; nie miał planów.
— Ryzykowaliście życiem.
— Shep, co się z tobą dzieje?
— Nie wiem o czym mówisz? Co ma się ze mną dziać? Po prostu nie wiem co robić dalej. To wszystko.
— Zawsze możesz uciec.
— Cały czas uciekam. — Łypnął ponuro okiem. — Ale nie mam już dokąd.
— Zwróć się do jakiegoś koncernu. Przyjmą cię z otwartymi rękoma. Dostaniesz doskonałą prace,; zarobisz masę pieniędzy, będziesz bezpieczny. Z twoimi wiadomościami o Fishhooku i fachową wiedzą…
Potrząsnął głową, wracając pamięcią do przyjęcia u Charline i do Daltona, którego tam spotkał. Stanął mu przed oczyma: rozwalony w fotelu, z nonszalancko wyciągniętymi nogami i wzburzonymi włosami, z przeżutym cygarem w kąciku ust. Przypomniał sobie jego słowa: „Biorąc pod uwagę pana wiedze i pana zdolności, jest pan wart masę pieniędzy.
— Tak, mógłbyś to zrobić — kusiła Harriet.
— Nie zniósłbym tego. A poza tym — obiecałem. Powiedziałem Godfreyowi że jestem z nim A nade wszystko nie potrafię pogodzić się z sytuacją, jaka panuje na świecie. Nie cierpię ludzi, którzy chcą mnie zlinczować za to, że jestem dewiatem. Nienawidzę tego wszystkiego, co jadąc tutaj zobaczyłem.
— Jesteś wściekły i masz prawo taki być.
— A ty nie?
— Nie, nie jestem. Ja jestem po prostu przerażona.
— TY, TWARDA DZIENNIKARKA…
Spojrzał na nią badawczo i przypomniał sobie zdarzenie sprzed lat — knajpka, gdzie niewidoma kobieta sprzedawała róże i wieczór, gdy spoza maski pokazała się prawdziwa twarz Harriet Quimby. Teraz po raz drugi. Jej twarz powiedziała mu dużą część prawdy: ta twarda, bezczelna i zadziorna dziewczyna pisując w gazetach może być również zwykłą, przestraszoną kobietą.
Wyciągnął w jej kierunku ramiona, a ona całym ciałem przytuliła się do niego. Była zwykłą, bezbronną dziewczyną, śmiertelnie wystraszoną, potrzebującą odrobiny czułości i bezpieczeństwa.
— WSZYSTKO BĘDZIE DOBRZE, ZOBACZYSZ — powiedział. — WSZYSTKO BĘDZIE DOBRZE. NIE BÓJ SIĘ.
— ALE PRZECIEŻ CIĘŻARÓWKA JEST ROZBITA, KIEROWCA MARTWY, MASZYNA W RĘKACH POLICJI LUB FINNA. CLAŁO GODFREYA LEŻY NA PODŁODZE, A POLICJA PRZYBĘDZIE LADA CHWILA…
— JESZCZE ICH WSZYSTKICH WYPROWADZIMY W POLE, ZOBACZYSZ, NIC NIE JEST W STANIE NAS POWSTRZYMAĆ…
Dobiegł ich nagle, stłumiony jeszcze odległością i zamkniętymi okiennicami, dźwięk policyjnych syren: Harriet odskoczyła gwałtownie od Blaine'a.
— Shep, policja! — wykrzyknęła z paniką w głosie.
— Tylne drzwi! — odparł pozornie spokojnym głosem Blaine. — Tylne drzwi. Uciekajmy nad rzek! Tam mamy szansę ich zgubić.
Pobiegł do drzwi wyjściowych i zaczął mocować się z zamkiem. wtedy właśnie usłyszeli pukanie. Blaine nerwowo uporał się z zasuwą i otworzył drzwi. W smudze światła padającego z pokoju ujrzał Anitę Andrews, a za nią kilka innych, młodych twarzy.
— W ostatniej chwili! — wykrzyknął Blaine.
— To ciało?
— Tak, to — odparł, wskazując zwłoki. Pospiesznie wtargnęły do pokoju. Na zewnątrz syreny wyły już całkiem blisko.
— On był naszym najlepszym przyjacielem — powiedziała łamiącym się głosem Harriet. — To straszne, że w taki sposób…
— Zatroszczymy się o te zwłoki, proszę pani — odparła prosto Anita. — Wyprawimy pogrzeb…
Ryk syren niemal wypełniał pokój.
— SZYBKO! — ponagliła Anita. — LEĆCIE NISKO. NIE MOGĄ WAS ZOBACZYĆ NA TLE NIEBA. Nim skończyła, pokój był już pusty. Dziewczęta zniknęły wraz z ciałem — Godfreya.
Anita zawahała się chwil. Obrzuciła Harriet i Blaine a czujnym spojrzeniem.
— WYJAŚNISZ MI KIEDYŚ TO WSZYSTKO?
— WYJAŚNIĘ, OBIECUJĘ. I DZIĘKI.