— Getto.
— Ooo, właśnie tak. Że też wyleciało mi to z głowy. — Barman ze złością trzepnął pięścią w kontuar. Niegdyś getta stanowiły najbiedniejsze dzielnice miast, a obecnie lokalizuje się je w ogóle poza miastami, w najbiedniejszych częściach kraju, na wsi. Hamilton wybudowano na najmniej żyznych, ubogich, najgorszych ziemiach. Ale dewiaci lubią to miejsce. I dopóki nikomu nie przeszkadzają, niech tam sobie żyją. Dopóki się tutaj nie pojawiają, zostawiamy ich w spokoju. Ale wiemy gdzie są i oni wiedzą, że my wiemy: I pamiętamy! Niech no tylko zaczną rozrabiać, to my już potrafimy się do nich dobrać.
Spojrzał na zegarek, a potem na Harriet i Blaine'a.
— Jeśli macie ochotę jeszcze na jednego, to musicie się spieszyć rzekł.
— Nie, dzięki — odparł Blaine kładąc na szynkwasie dwa dolary. — Reszty nie trzeba — dodał, zsuwając się ze stołka.
— Dziękuję, sir. Bardzo dziękuję — lekko ukłonił się barman. — Na waszym miejscu nie ryzykowałbym nocnej jazdy. A nie daj Boże, by dorwały was gliny. Radzę zatrzymać się w hotelu.
— Tak chyba zrobimy — zgodziła się Harriet. — Do widzenia.
— Do widzenia państwu.
Gdy dotarli do auta, Blaine otworzył drzwiczki i wpuścił do środka Harriet. Następnie sam wsiadł z drugiej strony.
— Więc co teraz? Do wozowni?
— Shep, co ty zamierzasz? Wynikną z tego same kłopoty.
— Jeszcze sam nie wiem. Ale coś wymyślimy. Musimy w każdym bądź razie usunąć stamtąd maszynę gwiezdną, zanim Finn będzie miał okazje wygłosić przy niej to swoje słynne kazanie.
— Jak to sobie wyobrażasz? Mamy tam teraz pojechać ją zabrać? — zdziwiła się Harriet.
— To, niestety, niemożliwe. Zbyt duża i zbyt ciężka. Ale musi być jakieś wyjście. Musimy tak Finnowi pomieszać szyki, by odechciało się mu na dłużej. Jeszcze nie wiem jak, ale musimy.
— Maszyna jest z pewnością dobrze strzeżona.
— Nie sądzę, Harriet. Jestem przekonany, że tylko dobrze zamknęli te budę. Ale nikt jej nie pilnuje osobiście. Nie ma tu takich odważnych. To miasto jest przerażone.
— Jesteś taki sam jak Godfrey — mruknęła Harriet. — Teraz ty z kolei wkładasz sobie na szyje stryczek.
— Wciąż o nim myślisz? — Blaine rzucił jej szybkie spojrzenie.
— Tak. I to dużo.
Bez słowa włączył silnik i wyprowadził auto na środek jezdni.
Stara wozownia była pogrążona w ciszy i nic nie wskazywało na to, by jej ktoś pilnował. Blaine i Harriet dwukrotnie przejechali szosą obok niej. Był to sporych rozmiarów budynek pochodzący z czasów gdy dobry stan nawierzchni odgrywał zasadniczą role. Szopa służyła wówczas za miejsce, gdzie chowano sprzęt i maszyny do prac drogowych.
Blaine zjechał z szosy i ukrył samochód w dużej kępie wierzb.
— Harriet — odezwał się półgłosem.
— Tak, Shep.
— Zostań tu i nigdzie się nie ruszaj. Ja zaś w tym czasie popróbuje dostać się do środka.
— Tylko wracaj jak najszybciej. I tak masz tam niewiele do zrobienia.
— Dobrze, wrócę, gdy tylko będę mógł. Mamy jakąś latarkę?
— Tak, w kieszeni na drzwiach.
Słyszał, jak grzebała tam chwile potrącając różne przedmioty. Potem strumień wąskiego, ostrego światła przeciął ciemność padając na atlas drogowy, przeciwsłoneczne okulary i jakieś zapasowe części do silnika.
Wręczyła mu latarkę. Wziął ją, zgasił i bez słowa wysiadł z auta.
— Czekaj tu na mnie — powtórzył nachylając się w drzwiczkach.
— A ty uważaj na siebie — ostrzegła.
23.
Wozownia okazała się o wiele większa niż wglądała z autostrady. Otaczał ją pierścień wysokich do kolan, wyschniętych na pieprz zarośli, które przy najlżejszym nawet podmuchu wiatru, wydawały donośny, tajemniczy szelest. Buda była wykonana z szerokich płatów falistej blachy, używanej niegdyś powszechnie przy budowie tego typu obiektów. Stosowanie tego budulca zarzucono dopiero jakieś sześćdziesiąt lat temu gdy sprowadzono z Aldebarana VII pewien rodzaj elastycznego plastyku, bardziej nadającego się do tych celów. Na trzech ścianach wozowni znajdowały się okna o popękanych i brudnych, zasnutych pajęczyną szybach. Czwartą ścianę stanowiły wielkie dwuskrzydłowe wrota.
Daleko na wschodzie, na tle widmowej łuny księżyca, majaczyły zarysy miasteczka Belmont. Blaine ostrożnie, starając się czynić jak najmniej hałasu, obszedł barak w poszukiwaniu najdogodniejszego sposobu wdarcia się do środka. Nic jednak nie znalazł. Skrzydła bramy zamknięte na dwa wielkie zamki i kłódkę nie dawały żadnych szans sforsowania wrót. A choć gdzieniegdzie, tuż przy samej ziemi, oderwano kilka płatów blachy, to była ona zbyt gruba, by Blaine zdołał ją odgiąć samymi tylko, gołymi rękami.
Był jednak inny sposób.
Blaine zatrzymał się przy narożniku starej wozowni i dłuższą chwile nasłuchiwał uważnie. Nic jednak, poza szorstkim szelestem suchych badyli, nie mąciło ciszy wieczoru. Autostrada była jak wymarła i Blaine wiedział, że do rana nie pojawi się na niej żaden pojazd. Majaczące w oddali, pogrążone w zupełnym mroku miasteczko sprawiało upiorne wrażenie: zupełnie jakby barak i stojący obok Blaine znajdowali się na opuszczonym przez mieszkańców, od dawna już martwym świecie.
Przeniósł z kolei wzrok na majaczącą w mroku kępę wierzb. Nie dobiegało stamtąd najlżejsze lśnienie, najmniejszy refleks świetlny, który wskazywałby na ukryty tam samochód.
Upewniwszy się, Blaine szybkim i zdecydowanym krokiem ruszył wzdłuż ściany wozowni. Zatrzymał się przy pierwszym oknie. Zdjął marynarkę, owinął nią przedramię i pieść
Tak zabezpieczoną ręką wyrżnął w szybę. Szkło pękło, a jego odłamki posypały się z donośnym brzękiem. Kilkoma szybkimi ruchami Blaine oczyścił okno z tkwiących jeszcze w ramie kawałków szyby. Ponownie nałożył marynarkę i biegiem ruszył do narożnika szopy. Nasłuchiwał.
Uspokojony, wrócił do wybitego przed chwilą okna i wpełzł przez otwór do środka. Ostrożnie postawił stopy na podłodze. Wyjął z kieszeni latarkę, włączył ją i przeciągnął snopem światła po wnętrzu pomieszczenia. Tuż przy samych drzwiach stał wrak ciężarówki, a obok pobłyskiwała maszyna gwiezdna.
Stąpając odruchowo na palcach, podszedł do niej. Przystanął i wodząc po jej gładkiej powierzchni strumieniem światła, przyglądał się uważnie. Znał te konstrukcje doskonale.
Jest w niej jakieś piękno — myślał. Zupełnie, jakby w jej lśniącej powierzchni, w prostym, ekscytującym kształcie odbijały się dalekie szlaki międzygwiezdne, niezgłębione tajemnice obcych światów które za jej pomocą przemierzał i badał Człowiek.
Konstatował jednocześnie, że ten model maszyny, który miał przed sobą, to już przestarzały typ, z którego Fishhook zrezygnował dziesięć lat temu z górą. Blaine wątpił więc, by została ona skradziona bezpośrednio od Fishhooka; wiele takich przestarzałych egzemplarzy przechowywano w zapomnianych przez Boga i ludzi, ogromnych, zamkniętych na dziesięć spustów, magazynach. Prościej bowiem było je tam trzymać niż kompletnie niszczyć, a przekazanie ich w obce ręce również nie wchodziło w grę. W tych bowiem maszynach, w ich konstrukcji, której tajemnica była pilnie strzeżona, leżał w ogromnej mierze klucz potęgi Fishhooka. Dlatego też koncern wolał je trzymać pod kluczem w sobie tylko znanych miejscach.
I oto nagle Jedno z tych drogocennych urządzeń znajdowało się tutaj, poza Fishhookiem, stanowiąc niemy dowód kradzieży, jaka nie miała dotychczas miejsca.