— To nie problem… — wtrącił Blaine.
— Zaproponowałbym panu własne łóżko. Ale uczciwie mówię, że to marny interes…
— Nie mam najmniejszego zamiaru pozbawiać pana łóżka — roześmiał się Blaine.
— Naprawdę będzie panu dużo wygodniej, gdy pościelę na ziemi. Tak będzie lepiej, słowo honoru.
— Ach, cokolwiek — machnął ręką Blaine. — Będę wdzięczny za cokolwiek.
Rand wziął butelkę, przez chwilę czytał etykietkę, a następnie odkorkował.
— Koce przyniosę trochę później. I tak nie wybiera się pan teraz spać? — Grant spoglądał na butelkę połyskującą w dłoniach Randa.
— Oczywiście, że możesz potem, Grant. Dziękuję — mruknął przez zęby Rand mocując się z opornym korkiem.
Mężczyzna wyszedł. Chwilę potem trzasnęły jakieś drzwi w głębi domu i zapadła cisza. Rand otworzył wreszcie butelkę i rozlał trunek do szklanek. Spojrzał badawczo na Blaine'a.
— Oczywiście nie musisz tu zostawać, jeśli nie chcesz.
— Naprawdę nie muszę?
— Wracam do Fishhooka przez transo. Jeśli chcesz, wracaj ze mną.
Blaine milczał i Rand podał mu pełną szklankę.
— No i co powiesz, Shep? — pierwszy przerwał ciszę Rand.
— Upraszczasz chyba sprawę — roześmiał się Blaine. — Chyba zbyt upraszczasz.
— Możliwe — odparł Rand, rozpierając się wygodniej w fotelu i podnosząc szklankę do ust.
— Mogę zrozumieć tę historię z obcym, z tym, że stałeś się obcy — odezwał się po chwili milczenia. — To w końcu ryzyko zawodowe każdego badacza. Ale maszyna gwiezdna? Jak tego dokonałeś? Byłeś w spółce ze Stone'em, oczywiście?
— Wiesz, że Stone nie żyje?
— Nie, nie słyszałem o tym — odparł Rand z odcieniem powątpiewania w głosie.
Trochę pod wpływem tonu Randa, trochę intuicyjnie Blaine pojął, że Kirby wcale o to nie dba, czy Stone żyje czy nie, czy Finn jest w mieście czy gdzieś indziej na prowincji. Było mu to najwidoczniej zupełnie obojętne. A nawet więcej. Wyglądało na to, że Rand jest zadowolony z obrotu sprawy, tak ze śmierci Stone'a, jak i z działalności Finna. Gdyż monopol Fishhooka opierał się w gruncie rzeczy na świecie niedewiatów, na tych milionach ludzi zmuszonych do spoglądania z nadzieją w stronę koncernu, bo tylko ten mógł zapewnić im kontakty i handel z gwiazdami. A więc Fishhook i reprezentujący jego interesy Rand, mogli wręcz być zainteresowani — Blaine uświadomił to sobie nagle — tym, aby krucjata głoszona przez Finna toczyła się nieuchronnie do końca.
Lecz jeśli tak jest rzeczywiście, to śmiertelny cios Stone'owi mógł zadać wcale nie Finn, lecz Fishhook.
Blaine wzdrygnął się na tę myśl. Ale tkwiła mu ona w mózgu. Nie dawała spokoju. Nurtowała. Drażniła, sytuacja naraz okazała się o wiele, wiele bardziej skomplikowana. Wykraczała daleko poza wojnę między Stone'em a Finnem.
Nie lepszym wyjściem w tej sytuacji byłoby zupełne wyparcie się jakichkolwiek związków z tą nieszczęsną maszyną gwiezdną — myślał gorączkowo Blaine. Być może powinien był to zrobić już wcześniej, jeszcze w wozowni. Lecz gdyby teraz wyznał Randowi jak rzecz się miała naprawdę, że z całą aferą zetknął się zaledwie kilka godzin temu, to — raz — że może w oczywisty sposób stracić całą swoją przewagę która stanowi jego wartość przetargową, a — dwa — że Rand i tak mu nie uwierzy. Bo to przecież nie kto inny, lecz Blaine towarzyszył Rileyowi w transporcie maszyny prawie od samego Meksyku.
— Dużo czasu zajęła ci pogoń za mną — ostrożnie odezwał się Blaine. — Albo straciłeś trochę swych umiejętności. A może tylko igrałeś ze mną?
— Szczerze ci wyznam, Shep, że prawie udało ci się wymknąć — rzekł Rand marszcząc brwi, jakby sobie coś przypomniał. — Mieliśmy cię już w tym miasteczku, gdzie o mało nie zostałeś powieszony…
— Byłeś tam wówczas?
— Osobiście, nie. Ale mój człowiek.
— I pozwolilibyście, aby mnie zlinczowano?
— Powiem ci szczerze, że nasze zdana były podzielone. Lecz ty sam najlepiej rozwiązałeś sytuację Rand spojrzał badawczo na Blaine'a.
— Ale gdybym…
— Sądzę, że najprawdopodobniej zostałbyś powieszony. Byliśmy przekonani, że sami zdołamy odzyskać skradzioną maszynę.
Ze złością uderzył szklanką w blat stołu.
— To był diabelski pomysł wlec tę maszynę tym starym trupem. Cokolwiek…
— To proste — odparł spokojnie Blaine. — Powinieneś to zrozumieć. Jeśli już kradniesz rzecz tak drogocenną, to robisz wszystko, łapiesz każdą nadarzającą się okazję, każdy sposób jest dobry, by zabrać ją najdalej i jak najszybciej.
— Szatański sposób — mruknął z mimowolnym podziwem Rand. Spostrzegł, że Blaine śmieje się i natychmiast oddał mu uśmiech.
— Posłuchaj mnie, Shep — odezwał się, nachylając ku Blaine'owi. — Wyznaj; mi wszystko. Zawsze byliśmy dobrymi przyjaciółmi. I sądzę, że nadal nimi jesteśmy.
— Co chcesz wiedzieć?
— Coś zrobił z tą maszyną? Gdzieś ją zabrał?
— Tak, zabrałem ją — Blaine uśmiechnął się blado kiwając głową.
— I możesz ją sprowadzić z powrotem?
— Nie. Daję ci słowo honoru, że tego nie mogę zrobić. Byłem… No dobrze, powiem ci. To miała być kpina z kogoś.
— Ze mnie, tak?
— Nie, nie z ciebie. Z Lamberta Finna.
— Nie lubisz go, prawda?
— Nigdy w życiu nie widziałem go na oczy.
Rand bez słowa sięgnął po butelkę i ponownie napełnił szklanki. Podniósł swoją do ust i wypił duszkiem połowę.
— Muszę cię opuścić — odezwał się spoglądając na zegarek. — Jedno z tych sławnych przyjęć u Charline, rozumiesz. Za nic w świecie nie chciałbym go stracić. Jesteś pewien, że chcesz tu pozostać? Charline byłaby zachwycona widząc ciebie.
— Nie, jednak zostanę. Przekaż pozdrowienia Freddy'emu — w głosie Blaine'a zabrzmiała nieskrywana drwina. Rand udał, że jej nie dostrzegł.
— Freddy już u nas nie pracuje.
Blaine dźwignął się z fotela i towarzyszył Randowi do transo. Rand otworzył drzwi urządzenia, którego wnętrze do złudzenia przypominało zwykły dźwig towarowy.
— Fatalnie, że nie potrafimy zastosować tego do wypraw gwiezdnych — rzekł przekraczając próg transo.
— Jestem święcie przekonany, że pracujecie nad tym.
— Oczywiście. Ale nie potrafimy rozwiązać kwestii urządzeń stabilizujących. Rand wyciągnął rękę w stronę Blaine'a.
— No, to bywaj, Shep. Do zobaczenia.
— Po co, skoro nie mogę ci w niczym pomóc? Żegnaj, Kirby — odparł Blaine.
Rand uśmiechnął się tylko i bez słowa znikł wewnątrz urządzenia. Zamknął za sobą drzwi. Nie było żadnych oznak — dźwięku, kolorowych świateł rozbłyskujących wszystkimi kolorami tęczy które wskazywałyby, że maszyna zaczęła działać.
Lecz Blaine miał pewność, że Kirby Rand był już ponownie u Fishhookh. Odwrócił się od transo i powrócił na swoje miejsce w fotelu przy kominku.
Otworzyły się drzwi wiodące w głąb sklepu i do pokoju wkroczył Grant. Niósł złożone na ramieniu futro.
— Mam coś takiego — odezwał się wskazując trzymany na ręku przedmiot. — Zapomniałem o tym. Czyż to nie cudo? — dodał zdejmując futro z ramienia i rozprostowując je.
To nie było futro. To coś przypominało je tylko do złudzenia. Przy bliższych oględzinach sprawiało wrażenie bardziej jedwabiu niż futra. W jego włosach było coś, co powodowało, że w blasku ognia lśniło świetlistymi błyskami, jakby ktoś wysypał na materię drobniutki pył diamentowy. Było złociście żółte w czarne pasy.