— Może byśmy jednak zmienili temat, panie Dalton?
— Zatem jest pan dewiatem.
— Wiem, że stać pana, by tak mnie nazwać. Chciałbym jednak zaznaczyć, iż w kulturalnym towarzystwie nie używa się raczej tego określenia.
Uczucie wstydu było jednak Daltonowi obce.
— Jak tam jest?
— Już mówiłem, że nie chce o tym rozmawiać.
— Latacie tam samotnie, czy grupami?
— No dobrze. Nie jestem sam. Mam ze sobą taśmy.
— Taśmy? — brwi Daltona uniosły się.
— Komplet zminiaturyzowanych urządzeń badawczo-pomiarowych, które wykonują badania i rejestrują wszelkie dane.
— Ale w tym urządzeniu jest pan?
— Nie, do cholery. Mówię przecież, że biorę to ze sobą. Tak, jak pan jakąś niewielką torbę.
— Aha, pański umysł i to urządzenie.
— Tak, zgadza się. Mój umysł i to urządzenie — odparł kąśliwie Blaine.
— Rozumiem — odrzekł poważnym głosem Dalton. — Dzięki za informacje.
Blaine nie zadał sobie trudu, by cokolwiek odpowiedzieć.
Dalton wyjął z ust cygaro i pomrukując z cicha, kontemplował je dłuższą chwile. Cześć cygara, którą trzymał w wargach, była obrzydliwie przeżuta i zwisały z niej groteskowo pasma zaślinionego tytoniu. Po chwili włożył cygaro ponownie do ust i zaczął intensywnie ssać jego końcówkę.
— Wracając do poprzedniego tematu — odezwał się po chwili głosem wyroczni — Fishhook jest w posiadaniu wielu rzeczy pochodzenia pozaziemskiego. I bardzo dobrze. Są one z pewnością bacznie strzeżone i wnikliwie badane nim trafią na rynek. W tej kwestii nie żywilibyśmy najmniejszych wątpliwości. Ale tylko w przypadku, gdyby towary te trafiały na rynek oficjalnymi kanałami. Ale tak niestety nie jest. Fishhook uzurpuje sobie wyłączne prawo do dysponowania towarami, które wy, badacze, dostarczacie mu z innych planet. Towary te są następnie rozprowadzane za pośrednictwem stworzonej przez Fishhooka sieci specjalistycznych agend, nazwanych, o ironio, Punktami Handlowymi. Zupełnie, jakby handlował z bandą dzikusów w dawnych, kolonialnych czasach.
— Widocznie ktoś u Fishhooka, dawno, dawno temu, miał poczucie humoru — zachichotał Blaine.
— I tak drobiazg za drobiazgiem — wściekał się Dalton — stopniowo, krok za krokiem, rujnujecie nas. Z każdym rokiem Fishhook staje się coraz poważniejszą konkurencją w handlu chodliwymi towarami. Niszczy nas swoją działalnością. A to są metody po prostu gangsterskie. Słyszałem ostatnio, że chce udostępnić do powszechnego użytku nowy system transportu. Czy pan sobie wyobraża skutki, jakie to pociągnie za sobą?
— Podejrzewam, ze wyeliminuje przestarzałe metody tradycyjnego przewozu, jak również większość istniejących obecnie linii lotniczych — odparł niedbale Blaine.
— No właśnie. Żadna tradycyjna forma transportu nie ma szans równać się z systemem teleportacyjnym.
— Cóż mogę panu radzić w tej sytuacji? Rozwiń pan własny system teleportacji. Mógł pan dokonać zresztą tego dużo wcześniej. Istnieje wiele osób poza Fishhookiem, znających się na tym i potrafiących pokazać panu Jak to się robi.
— Wariaci! — prychnął Dalton.
— Nie ma pan racji, Dalton. To nie wariaci. To tylko ludzie o paranormalnych możliwościach. Tacy właśnie wariaci stworzyli dzisiejszą potęgę Fishhooka, na którą tak pan narzeka. Fishhook po prostu w stosownym czasie potrafił wykorzystać ich zdolności. Te same, którymi pan, i ludzie pańskiego pokroju, gardzili.
— Po prostu liczyliśmy się z opinią publiczną.
— Opinia publiczna! — Blaine parsknął szyderczo. — Znam to doskonale, panie Dalton. Co ma do tego opinia publiczna? Dawno już chyba minęły czasy, kiedy ludzi krzyżowano za zdolności paranormalne.
— Hmm, ogólny klimat potępienia moralnego wstrzymywał nas…
— Aha, trele-morele — Blaine lekceważąco machnął dłonią przed nosem Daltona.
Przemysłowiec ponownie wyjął z ust cygaro i oglądał je z wyrazem niesmaku na twarzy. Po chwili powolnym, odmierzonym ruchem zgniótł niedopałek w wielkiej donicy z kwiatem. Przeżuty koniuszek cygara sterczał groteskowo z ziemi. Dalton poprawił się w fotelu. zaplótł dłonie na brzuchu i wlepił wzrok w sufit.
— Panie Blaine — odezwał się po chwili.
— Tak, słucham.
— Pan jesteś człowiekiem niezwykle bystrym, by nie rzec inteligentnym. Przekonał mnie pan w niektórych aspektach spraw, o których mówiliśmy.
— Zawsze do usług — schylając ironicznie głowę, odparł Blaine.
— Ile pan zarabia u Fishhooka?
— Wystarczająco.
— Dobra, dobra, pieniędzy nigdy dość. Nie spotkałem nikogo, kto miałby ich za wiele.
— Jeśli chce mnie pan kupić, toś trafił pan kulą w płot.
— Nie chcę wcale kupować. Chce pana wynająć. Żebyś był pan i u mnie, i Fishhooka. Zna pan wielu ludzi, a biorąc pod uwagę pańskie doświadczenie i zdolności byłby pan dla nas wręcz bezcenny. A jeśli idzie o wyna…
— Pan wybaczy — przerwał mu bezceremonialnie Blaine. — Sądzę, że absolutnie nie mamy o czym ze sobą rozmawiać. Zresztą w obecnym układzie nie przydałbym się panu na nic. Proszę mi wierzyć.
Był już na tym przyjęciu godzine. Zjadł, wypił, pogawędził z Daltonem; zbyt dużo czasu zresztą mu poświecił. Musi zniknąć. Musi stąd wyjść, zanim wieść o jego pobycie u Charline dotrze do Fishhooka.
Usłyszał za plecami szelest materiału i czyjaś dłoń dotknęła jego ramienia. Dobiegł go głos Charline Whittier:
— Cześć, Shep. Okropnie się cieszę, że przyszedłeś.
Blaine odwrócił głowę i spoglądając w górę zajrzał dziewczynie w oczy:
— To mnie jest miło, że nie zapomniałaś o mojej skromnej osobie. Charline zmrużyła filuternie oczy:
— Nie zapomniałam…? — zawiesiła głos.
— No nie, musze uczciwie przyznać, ze to Freddy ściągnął mnie do ciebie. Ale mam nadzieje, że nie masz nic przeciwko temu.
— Och, Shep. Wiesz przecież, że jesteś zawsze u mnie najmilej widzianym gościem — jej palce zacisnęły się znacząco na jego ramieniu. — Tam jest ktoś, kto koniecznie chce cię poznać. Czy wybaczy nam pan, panie Dalton? — zwróciła się z olśniewającym uśmiechem do finansisty.
— Ależ oczywiście — odparł przedstawiciel biznesu unosząc się lekko z fotela, a dziewczyna odciągnęła Blaine'a w przeciwległy kąt pokoju.
— Postąpiłaś dość brutalnie w stosunku do tego Daltona — roześmiał się cicho Blaine.
— Spostrzegłam, co się świeci i przybyłam z odsieczą — odparła z lekkim uśmiechem. — To przerażająco nudny i ponury facet. Zupełnie nie mam pojęcia, jak tu trafił. Jestem przekonana, że wcale go nie zapraszałam.
— Kim on właściwie jest?
— Przewodniczy jakiejś delegacji handlowców — wzruszyła ramionami. — Przybyli tu po to, by wypłakać swe smutki na szerokiej piersi Fishhooka.
— Właśnie miałem okazje przekonać się, jak bardzo jego serce jest złamane.
— Piłeś już coś? — zmieniła temat Charline.
— Właśnie skończyłem drinka.
— Jadłeś? — A gdy Blaine skinął potakująco głową, dodała: — Dobrze się bawisz? Mam najnowszy model dimensino. Gdybyś miał ochotę…
— Na razie dzięki. Może potem…
— No to idź i wypij jeszcze za moje zdrowie. Musze lecieć do nowych gości. Zostaniesz dzisiaj? Już tyle czasu minęło…
— Wybacz, Charline, naprawdę. Przykro mi, ale…
— No dobrze. Nie tłumacz się — odparła cicho, bez urazy w głosie. Odwróciła się by odejść, ale Blaine zatrzymał ją.
— Charline, czy ktoś ci mówił, że jesteś najlepszą dziewczyną pod słońcem?