Выбрать главу

– Pójdę na pomost do mechaników – powiedział nagle, po czym otworzył drzwi i zniknął.

Nim wrócił, pociąg przejechał przez most na szerokiej rzece. Przed nimi wznosiło się pasmo wysokich wzgórz.

– Pokonaliśmy rzekę Nepean – wyjaśnił – co oznacza, że pora otworzyć okno. Nasz pociąg będzie się teraz piął po tak stromym zboczu, że będzie musiał jechać zygzakiem. Pokonując w linii prostej około półtora kilometra, wzniesiemy się o trzysta metrów, na każde przejechane dziesięć metrów przypadnie trzydzieści centymetrów wysokości.

Mimo niewielkiej szybkości otwarcie okna okazało się zgubne dla ubrania; do środka wpadały ogromne sadze, które szybko utworzyły wszędzie grubą warstwę. Było to jednak fascynujące przeżycie, zwłaszcza gdy tory skręcały i Elizabeth widziała lokomotywę, która ciężko sapała, wyrzucała z komina kłęby czarnego dymu i obracała stalowe pręty przy kołach. Och, od czasu do czasu przy akompaniamencie wybuchów pary koła ślizgały się po szynach i traciły przyczepność. Po dotarciu do pierwszego zygzaka pociąg zaczął się cofać i tym razem jako pierwszy jechał wagon hamulcowego, a lokomotywa znajdowała się z tyłu.

– Dzięki licznym nawrotom lokomotywa w końcu dojedzie na szczyt – wyjaśnił Alexander. – Zygzak to doskonały pomysł. Dzięki niemu rząd w końcu mógł wybudować tory przez Góry Błękitne, które w rzeczywistości wcale nie są górami. Wspinamy się na coś, co raczej należałoby uznać za poprzecinany kanionami płaskowyż. Na przeciwległym krańcu będziemy z niego zjeżdżać następnym zygzakiem. Gdyby to były prawdziwe góry, moglibyśmy pokonać je przełęczami, działami wodnymi i tunelami; byłoby to znacznie łatwiejsze do wykonania, a wówczas już kilkadziesiąt lat temu można by udostępnić żyzne ziemie napływającej ludności. Nowa Południowa Walia nie idzie na łatwiznę – tak samo jak pozostałe kolonie australijskie. Gdy w końcu trzeba było pokonać Góry Błękitne, ludzie, którzy nad tym pracowali, musieli zapomnieć o wszystkich europejskich teoriach.

W taki oto sposób – pomyślała – znalazłam klucz do umysłu mojego męża i do jego natury, a może nawet duszy. Jest zauroczony urządzeniami mechanicznymi, silnikami i wynalazkami. Co więcej, niezależnie od tego, jak mało wiedzą na ten temat jego ewentualni słuchacze, chętnie o tym mówi i wszystko wyjaśnia.

Sceneria była niecodzienna i dziwaczna. Groźnie wyglądające urwiska opadały do potężnych dolin, porośniętych gęstymi szarozielonymi lasami, które z daleka wyglądały na niebieskie. Nie było tu sosen, buków, dębów ani innych dobrze znanych Elizabeth drzew, ale egzotyczna roślinność zachwycała własnym niepowtarzalnym pięknem. Tu jest ładniej niż w domu – pomyślała – choćby tylko ze względu na ogromne przestrzenie. Wzdłuż linii kolejowej nie było widać żadnych ludzkich siedzib oprócz kilku maleńkich osad, w których zazwyczaj znajdowała się jakaś gospoda albo rezydencja.

– Tylko tubylcy są w stanie tu przeżyć – powiedział Alexander, kiedy dzięki ogromnej polanie zobaczyli zdumiewający, rozległy kanion, wokół którego wznosiły się pionowe pomarańczowe urwiska. – Wkrótce miniemy sioło zwane The Crushers. Właściwie jest to kilka kamieniołomów. Nieco dalej, w dolinie, są spore pokłady węgla. Ludzie mówią, że warto byłoby zabrać się do jego wydobycia, myślę jednak, że koszt wywiezienia go na wysokość trzystu metrów byłby bardzo duży. Z drugiej strony mniej kosztowałoby przetransportowanie go do Sydney niż dostarczanie węgla z Lithgow, ponieważ przewiezienie go przez zygzak Clarence jest bardzo trudne.

Nagle wykonał ręką szeroki gest, którym objął cały świat.

– Spójrz, Elizabeth! To, co masz przed oczami, stanowi całą geologiczną historię ziemi. Klify to piaskowiec z wczesnego triasu; leży on na warstwach permskiego węgla, pod którym znajduje się granit, łupek i wapień z dewonu i syluru. Szczyty niektórych z tamtych gór na północy to cienka warstwa bazaltu, który został wyrzucony z wnętrza ziemi podczas jakiegoś potężnego wybuchu wulkanu – lukier trzeciorzędu na cieście z triasu. Obecnie wszystko podlega procesom erozji. To cudowne!

Och! Móc się wyrażać z takim entuzjazmem na jakiś temat! Co powinnam zrobić, żeby posiąść chociaż ułamek jego wiedzy? Urodziłam się jako ignorantka i zostanę nią do końca życia – pomyślała Elizabeth.

O czwartej po południu pociąg dojechał do Bowenfels. Był to najdalej wysunięty na zachód punkt, do którego docierały tory kolejowe, chociaż najważniejsze miasto tego regionu, Bathurst, leżało ponad siedemdziesiąt kilometrów dalej. Elizabeth złożyła pilną wizytę w toalecie na peronie, po czym została wsadzona przez zniecierpliwionego Alexandra do powozu.

– Chciałbym jeszcze dzisiaj dotrzeć do Bathurst – wyjaśnił.

O ósmej byli w hotelu w Bathurst. Elizabeth padała ze zmęczenia, mimo to o świcie Alexander z powrotem zapakował ją do powozu, upierając się, że muszą jechać w konwoju. Och! Następny dzień wielogodzinnej podróży! Powóz z Elizabeth jechał na samym przodzie kolumny, Alexander dosiadał klaczy, a sześć wozów zaprzężonych w konie wiozło jej kufry, towar ze stacji kolejowej w Rydalu i cenne skrzynie z dynamitem. Poruszali się w konwoju, żeby, jak powiedział Alexander, odstraszyć australijskich buszrendżerów.

– Australijskich buszrendżerów? – spytała.

– Przydrożnych rozbójników. Nie zostało ich już zbyt wielu, ponieważ od jakiegoś czasu są bezlitośnie ścigani. W tych okolicach prym wiódł słynny zawadiaka Ben Hall. Już nie żyje, większość jego kumpli również.

Urwiska ustąpiły miejsca bardziej tradycyjnym górom, które nieco przypominały szkockie wzgórza, jednak tutaj wiele z nich oczyszczono z drzew, nigdzie nie było też wrzosu, który dodawałby jesieni barw, a resztki traw rosły kępkami i miały brązowosrebrzysty kolor. Pełna kolein i dziur droga wiła się, okrążając ogromne skały, strumienie i niespodziewane wąwozy. Elizabeth, podskakując i kołysząc się na boki, modliła się, żeby jak najszybciej dotarli do Kinross, niezależnie od tego, gdzie ono jest.

Dopiero o zachodzie słońca wyjechali z lasu na otwartą przestrzeń. Teraz droga była posypana tłuczniem, a na jej skraju stały szałasy i namioty. Nawet jeżeli dotychczas wszystko, co widziała Elizabeth, wydawało jej się dziwne, widok Kinross całkowicie ją zaskoczył, ponieważ wyobrażała sobie, że będzie ono bardzo przypominało Kinross w Szkocji. Och! Jakże oba miasta się różniły! Miejsce szałasów i namiotów zajęły trwalsze drewniane chaty i lepianki, pokryte blachą falistą albo czymś, co przypominało powiązaną i pozszywaną korę. Po obu stronach ulicy stały domy mieszkalne, ale przy kilku przecznicach widać było drewniane wieże i szopy. Taki krajobraz nie przypadł Elizabeth do gustu. Miasto było brzydkie, bardzo, bardzo brzydkie!

Nie brakowało budynków mieszkalnych i sklepów. Każdy miał płócienny daszek, podparty na kiju, żadna markiza nie wyglądała tak samo jak sąsiednie ani się z nimi nie łączyła, nie została również postawiona z myślą o jakiejkolwiek symetrii, porządku czy pięknie. Szyldy, które wypisano ręcznie koślawymi literami, wyjaśniały, że tutaj jest pralnia, a tam pensjonat, restauracja, bar, sklep kolonialny, szewc, golibroda, sklep ogólnoprzemysłowy, lekarz albo sklep z wyrobami żelaznymi.

W mieście były dwa budynki z czerwonej cegły: kościół, który jeszcze nie miał iglicy, i dwukondygnacyjny dom z werandami. Wokół nich biegła dokładnie taka sama żelazna koronka, jaką Elizabeth widywała w Sydney. Wszystkie markizy wykonane były z giętego żelaza, miały żelazne paliki i wiele żelaznych ozdób. Elegancki szyld głosił, że jest to HOTEL KINROSS.

Nigdzie nie było widać ani jednego drzewa, w związku z tym, mimo późnej pory, słońce wciąż jeszcze mocno paliło i połyskiwało czerwonawo we włosach kobiety, która stała przed hotelem. Zwracała na siebie uwagę żołnierską postawą i aurą osoby silnej, niepokonanej. Elizabeth wyciągnęła szyję i obserwowała nieznajomą tak długo, jak mogła. Zdumiewająca postać. Przypominała Brytanię z monet albo Boudikkę *, którą często ukazywano na rysunkach. Kobieta szyderczo pozdrowiła Alexandra, który jechał obok powozu, a potem odwróciła się i popatrzyła w przeciwną stronę niż konwój. Dopiero wtedy Elizabeth zauważyła, że nieznajoma trzyma w ręku cygaro, a z jej nozdrzy buchają kłęby dymu.

вернуться

* Boudikka, inaczej Boadicea lub Bonduca – królowa celtyckiego plemienia we wschodniej Brytanii, w 61 roku kierowała powstaniem przeciwko Rzymianom (przyp. tłum.).