Alexander poinstruował Elizabeth, żeby nie chodziła na mszę do kościoła Świętego Andrzeja (był to wzniesiony z czerwonej cegły kościół anglikański), póki nie pomieszka jakiś czas w rezydencji. Najwyraźniej uważał, że w Kinross nie ma ludzi, z którymi powinna zawrzeć bliższą znajomość. Po jakimś czasie zaczęła podejrzewać, że Alexander chce ją odizolować od innych i skazać na samotność na górze. Jakby stanowiła jego tajemnicę.
Na szczęście nie zabronił jej chodzić na spacery, w związku z tym często zwiedzała okolicę, początkowo ograniczając się do pięknej posiadłości, potem wypuszczając się dalej. Znalazła wąską, krętą ścieżynę i zeszła nią w dół aż do miejsca, z którego widać było wieże kopalni, nie udało jej się jednak znaleźć takiego punktu, z którego mogłaby wszystko widzieć, a sama być niewidoczna. Potem zaczęła zgłębiać tajemnice lasu, odkryła czarujący świat paproci, omszałych dolin, ogromnych drzew o cynobrowych, różowych, kremowych, brązowych i błękitnobiałych pniach. Nad jej głową fruwały stada przepięknych ptaków: papugi we wszystkich kolorach tęczy, nieuchwytny ptak, który dzwonił jak dzwoneczek, i inne, które śpiewały piękniej niż słowik. Gdy zobaczyła maleńkiego kangura, który skakał z kamienia na kamień, zabrakło jej tchu – żywa ilustracja z książki.
W końcu zaszła tak daleko, że usłyszała huk spadającej wody i doszła do czystego, wartkiego strumienia, który maleńkimi strużkami spływał po ogromnym zboczu w stronę lasu i żelaznej dżungli Kinross. Zobaczyła dramatyczne, przerażające zderzenie dwóch jakże odmiennych scenerii; wszystko, co znajdowało się nad wodospadem, przypominało raj, natomiast u podnóża góry panowała brzydota: wysypiska, żurawie, dziury, hałdy i rowy. Rzeka, która płynęła na dole, była brudna.
– Właśnie odkryłaś wodospad – powiedział Alexander. Odwróciła się zaskoczona.
– Przestraszyłeś mnie!
– Jeszcze bardziej przestraszyłby cię wąż. Bądź ostrożna, Elizabeth! Jest ich tu mnóstwo, niektóre potrafią zabić.
– Wiem o tym. Jade mnie ostrzegała, pokazała nawet, jak je przestraszyć; wystarczy mocno tupnąć nogą.
– Pod warunkiem, że zobaczy się je na czas. – Podszedł i stanął obok niej. – Masz przed oczami dowód na to, co potrafi zrobić człowiek, byle dorwać się do złota – tłumaczył. – W tym miejscu zaczęło się wydobycie cennego kruszcu. Przez dwa lata eksploatowano złoże okruchowe. Sam w dużym stopniu jestem odpowiedzialny za cały ten bałagan. Pracowałem tu przez sześć miesięcy, nim rozeszła się wieść, że znalazłem złoty piasek w niewielkim dopływie Abercrombie. – Ujął ją pod łokieć i skierował w drogę powrotną. – Chodź. Chcę ci przedstawić twoją nauczycielkę gry na fortepianie. Przepraszam – ciągnął, gdy wyrównali krok – że nie pomyślałem o tym, by sprowadzić książki, które mogłyby ci się spodobać. Właśnie próbuję naprawić swój błąd.
– Koniecznie muszę się uczyć gry na fortepianie? – spytała.
– Tak, jeśli chcesz sprawić mi przyjemność. A przecież chcesz sprawić mi przyjemność, prawda?
Czyżby? – zastanawiała się. Prawie w ogóle go nie widuję, jeśli nie liczyć łóżka; nie stara się nawet przychodzić na kolacje.
– Oczywiście – potwierdziła.
Jedna rzecz łączyła pannę Theodorę Jenkins z Jade: obie w towarzystwie ojców przenosiły się z miejsca na miejsce w poszukiwaniu złota. Tom Jenkins często nadużywał alkoholu. Zmarł na marskość wątroby, gdy dotarł do Sofali, złotego miasta nad rzeką Turon, zostawiając nieładną, nieśmiałą córkę bez dachu nad głową i środków do życia. Początkowo panna Theodora pracowała w pensjonacie, obsługując gości przy stolikach, myjąc naczynia i ścieląc łóżka; to zapewniło jej dach nad głową i utrzymanie, chociaż zarabiała sześć pensów dziennie. Ponieważ z natury była bardzo religijna, pociechę znajdowała w kościele, zwłaszcza gdy pastor odkrył, że panna Jenkins bardzo dobrze gra na organach. Kiedy w Sofali skończyło się złoto, przeprowadziła się do Bathurst. Constance Dewy znalazła jej ogłoszenie w „Bathurst Free Press”, sprowadziła ją do Dunleigh i powierzyła jej muzyczną edukację swoich córek.
Gdy ostatnia z dziewcząt wyjechała do szkoły z internatem w Sydney, Theodora wróciła do ciężkiej harówki, jaką było dawanie lekcji fortepianu w Bathurst. Alexander zaproponował jej mały domek w Kinross i przyzwoitą pensję – pod warunkiem, że codziennie będzie uczyła jego żonę. Panna Jenkins natychmiast z ogromną wdzięcznością przyjęła propozycję.
Nie miała trzydziestu lat, ale wyglądała na czterdzieści, zwłaszcza że trudno było określić kolor jej włosów, a ogorzałą skórę przecinała spora liczba zmarszczek. Theodora odziedziczyła talent muzyczny po matce, która zapoznała córkę z nutami i wszędzie, gdzie mieszkali, starała się znaleźć fortepian dla swojej utalentowanej pociechy.
– Mama zmarła następnego dnia po naszym przyjeździe do Sofali – opowiadała panna Jenkins – a tata rok później.
Koczownicze życie fascynowało Elizabeth, która nigdy nie wypuściła się dalej niż osiem kilometrów od domu, póki Alexander nie poprosił, żeby przyjechała do Australii. To musi być bardzo ciężkie życie dla kobiet! Panna Jenkins była niezmiernie wdzięczna Alexandrowi za to, że dał jej szansę!
Tego wieczoru w łóżku Elizabeth z własnej woli obróciła się do męża i wsparła głowę na jego ramieniu.
– Dziękuję – szepnęła i pocałowała go w szyję.
– Za co? – spytał.
– Za to, że byłeś taki miły dla biednej panny Jenkins. Obiecuję, że nauczę się dobrze grać na fortepianie. Tyle mogę zrobić.
– Jest jeszcze jedna rzecz, którą możesz dla mnie zrobić.
– Co takiego?
– Zdejmij koszulę nocną. Skóra powinna dotykać skóry.
Elizabeth spełniła prośbę Alexandra. Już zbyt dobrze oswoiła się z aktem, by odczuwać zażenowanie albo zakłopotanie, ale dotyk gołej skóry nie sprawił jej większej przyjemności. Mimo to Alexander wyraźnie uznał, że odniósł zwycięstwo.
Och, nauka gry na fortepianie była taka trudna! Chociaż Elizabeth wykazywała pewne zdolności, w jej rodzinie nie było nikogo muzykalnego, w związku z tym musiała zaczynać od podstaw, łącznie z formami muzycznymi, słownictwem i budową utworu. Dzień po dniu ćwiczyła gamy – czy kiedykolwiek będzie gotowa zagrać jakąś melodię?
– Tak, ale najpierw twoje palce powinny nabrać szybkości, a lewa ręka musi się przyzwyczaić do wykonywania innych ruchów niż prawa. Trzeba też nauczyć twoje uszy rozróżniania poszczególnych dźwięków – wyjaśniła Theodora. – A teraz jeszcze raz, droga Elizabeth. Robisz postępy, naprawdę.
Po tygodniu porzuciły formalności, przeszły na „ty” i ułożyły harmonogram, który w znacznej mierze łagodził samotność Elizabeth. Codziennie od poniedziałku do soboty Theodora przyjeżdżała kolejką o dziesiątej rano. Przed południem pracowały nad teorią muzyki, potem jadły w palmiarni lunch, a po nim zasiadały do fortepianu, do niemających końca gam. O trzeciej Theodora zjeżdżała do Kinross. Czasami spacerowały po ogrodzie, a pewnego razu dotarły ścieżką do miejsca, z którego panna Jenkins mogła z dumą pokazać Elizabeth swój maleńki domek. Była nim oczarowana.
Gdy Elizabeth przez dwa miesiące pod rząd nie miała okresu, zorientowała się, że jest w ciąży, nie wiedziała jednak, jak to zakomunikować Alexandrowi. Problem polegał na tym, że właściwie wciąż go nie znała; co gorsza, odnosiła wrażenie, że wcale nie ma ochoty poznawać swojego męża. Niezależnie od tego, w jaki sposób próbowała uzasadnić swoje obawy, Alexander wydawał jej się człowiekiem obcym, apodyktycznym i wiecznie zajętym – nie wiedziała nawet, o czym z nim rozmawiać! Jak więc miała przekazać mu wiadomość, która napawała ją dziwną radością i nie miała nic wspólnego z aktem ani Alexandrem? Niezależnie od tego, od której strony podchodziła do sprawy, wciąż brakowało jej słów.