– To znaczy jak często?
– Bardzo.
– Czy aż tak nienawidziłaś taty?
– Nie, to nie była nienawiść. Po prostu go nie kochałam, a to z czasem przerodziło się w niechęć. Jeśli nienawidzisz, nie potrafisz powiedzieć, dlaczego czujesz to czy tamto, ponieważ nienawiść to ślepe uczucie. Tymczasem ja zawsze dostrzegałam prawdę. Rozumiałam punkt widzenia Alexandra. Problem polegał na tym, że jego punkt widzenia bardzo, bardzo różnił się od mojego.
– On cię kochał, mamo.
– Wiem to teraz, kiedy tata nie żyje, ale to niczego nie zmienia. Bardziej kochał Ruby.
– Pieprzyć Ruby Costevan! – warknęła Nell.
– Nie mów tak! – krzyknęła Elizabeth tak głośno i ostro, że Nell aż podskoczyła. – Prawdę mówiąc, gdyby nie Ruby, nie wiem, co bym zrobiła. Zawsze ją kochałaś, Nell, więc nie możesz teraz jej winić. Nie pozwolę, żebyś mówiła o niej coś złego.
Nell zadrżała. Pasja w głosie matki!? I to w obronie osoby, którą zgodnie z powszechnym mniemaniem powinna pogardzać!?
– Przepraszam, mamusiu. Popełniłam błąd.
– Obiecaj mi, że gdy wyjdziesz za mąż – a na pewno wyjdziesz! – zrobisz to z odpowiednich powodów. Przede wszystkim powinnaś go lubić. I, oczywiście, kochać. Liczy się także pożądanie. O tym nigdy się nie wspomina, jakby to było coś, co wymyślił diabeł, nie Bóg, ale jest to bardzo ważne. Jeśli będziesz mogła z całego serca dzielić swoje prywatne życie z mężem, reszta problemów przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie.
Wybrałaś sobie zawód, który zbyt dużo cię kosztował, by z niego zrezygnować, i absolutnie, pod żadnym pozorem, nie możesz tego zrobić. Jeśli twój wybrany będzie chciał, żebyś siedziała w domu, nie wychodź za maż. Zawsze będziesz miała za co żyć, więc możesz być mężatką i pracować jako lekarka.
– Dobra rada – powiedziała Nell, która powoli zaczynała rozumieć dużo rzeczy dotyczących ojca i matki.
– Nikt nie da ci lepszej rady niż ktoś, komu się nie powiodło.
Zapadła cisza. Nell przyglądała się matce innymi oczami – z mądrością, którą zdobyła po śmierci ojca. Zawsze była stronniczką Alexandra, zawsze denerwowała ją bierność matki, która sprawiała wrażenie, jakby była nieobecna. Nell nienawidziła matki za cierpiętnictwo, tymczasem właśnie dostrzegła, że Elizabeth nie jest i nigdy nie była męczennicą.
– Biedna mamusia! Po prostu nigdy nie miałaś szczęścia, prawda?
– Nie miałam, ale liczę na to, że w przyszłości je spotkam. Nell odłożyła swój kieliszek, wstała i po raz pierwszy pocałowała matkę w usta.
– Ja też mam taką nadzieję. – Wyciągnęła rękę. – Chodź, kolacja pewnie jest już gotowa. Udało nam się unieszkodliwić wszelkie strachy, prawda?
– Strachy? Powiedziałabym raczej, że demony – uściśliła Elizabeth.
Lee wraz z Elizabeth wsadził Nell do pociągu, a potem odwiózł ukochaną do Kinross House i nieco zdezorientowany wszedł za nią do biblioteki. Od śmierci Alexandra ich kontakt fizyczny ograniczył się do żałosnego, pozbawionego namiętności przytulenia w łóżku w dawnym więzieniu Anny. Lee nie potępiał Elizabeth za to, że się odsunęła – przeciwnie, bardzo dobrze ją rozumiał. Czuł jednak, że między nimi stoi Alexander, a nie potrafił znaleźć odpowiedniego zaklęcia, by odpędzić ducha. Obawiał się, że może ją stracić. Kochał Elizabeth i wierzył, że ona kocha jego, ale ich dotychczasowy związek był zamkiem na piasku, a śmierć Alexandra mocno tym piaskiem poruszyła. Przeszkodą mógł być jego spadek, a także fakt, że wciąż nie wiedział, jak funkcjonuje jej umysł. Skoro Alexander po tylu latach nie rozumiał żony, jak miał ją zrozumieć Lee? Intuicja podpowiadała mu, że kluczem może być jego miłość, ale logika i zdrowy rozsądek nie były już tego wcale takie pewne.
Nawet teraz, chociaż zamknęli drzwi biblioteki i zaciągnęli kotary, Elizabeth nie dawała żadnego znaku, że chce, by do niej podszedł, wziął ją w ramiona, pokochał się z nią. Przez cały czas stała nieruchomo i mięła w palcach czarne skórzane rękawiczki, jakby torturowała martwe oznaki swojej żałoby. Pochyliła głowę i uważnie obserwowała swoje poczynania. Alexander miał rację, mówiąc, że Elizabeth oddala się i nie zostawia klucza do labiryntu, po którym wędruje.
Mijały minuty.
– Co zamierzasz zrobić, Elizabeth? – wybuchnął w końcu Lee.
– Zrobić? – Uniosła głowę i spojrzała na niego, a na jej ustach pojawił się uśmiech. – Chciałabym napalić w kominku. Jest zimno.
Może rzeczywiście o to chodzi – pomyślał, klękając przy palenisku z długą, cienką świecą i podpalając starannie ułożony papier oraz drewno na rozpałkę. Tak, może naprawdę o to. Nikt się nigdy o nią nie troszczył, nie myślał ojej wygodzie i dobrym samopoczuciu. Zapaliwszy w kominku, wziął od niej rękawiczki, odpiął jej kapelusz, podprowadził ją do wygodnego fotela, który wcześniej przysunął do kominka, poprawił jej fryzurę, po czym podał sherry i papierosa. W jej oczach, czarnych w mroku, odbijały się migocące płomienie, ilekroć spojrzała w stronę ognia, ale robiła to tylko wtedy, kiedy był przy nim Lee. Przez cały czas śledziła jego mchy, dopóki nie usiadł na dywanie obok jej kolan i nie oparł na nich głowy. Wzięła do ręki jego warkoczyk i owinęła go sobie wokół nadgarstka. Nie widział wyrazu jej twarzy, wystarczało mu, że jest z nią tak jak teraz.
– „Chcesz wiedzieć, jak cię kocham? Pozwól, że wyliczę” – powiedział.
– „Kocham cię tak głęboko, szeroko, wysoko, jak sięga dusza ma” – podchwyciła.
– „Kocham cię jak najcichsze codzienne pragnienie, w promieniach słońca i przy blasku świec”.
– „Kocham cię, gdy oddycham, śmieję się i płaczę, przez całe życie swe!”
– „A jeśli Bóg tak zechce, moja miłość do ciebie pokona nawet śmierć”.
Zamilkli. Drobne szczapki zaczęły się żarzyć, więc wstał, by przynieść stare, suche polana. Potem usiadł na podłodze między kolanami Elizabeth, ponownie oparł głowę na jej brzuchu i zamknął oczy, by rozkoszować się dotykiem jej rąk na twarzy. Sherry stała nietknięta, papieros sam się wypalił.
– Wyjeżdżam – powiedziała po długiej chwili. Otworzył oczy.
– Ze mną czy beze mnie?
– Z tobą, ale osobno. Teraz jestem wolna, mogę wyjechać, mogę cię kochać, mogę cię pragnąć. Tylko nie tutaj. Przynajmniej nie na początku. Możesz zabrać mnie do Sydney i wsadzić na statek do… och, to nie ma znaczenia! Gdzieś do Europy, najlepiej do Genui. Wybieram się z Pearl i Silken Flower nad włoskie jeziora. Zaczekamy tam na ciebie, niezależnie od tego, jak długo to będzie trwało. – Czubkiem palca musnęła jego brew, potem policzek. – Kocham twoje oczy… Mają taki dziwny, piękny kolor.
– Już się bałem, że to koniec – powiedział, zbyt przepełniony szczęściem, by się poruszyć.
– Nie, nasza miłość nigdy się nie skończy, chociaż może kiedyś będziesz tego pragnął. We wrześniu kończę czterdzieści lat.
– Wcale nie ma między nami aż tak dużej różnicy wieku. Razem będziemy się starzeć, oboje będziemy rodzicami w średnim wieku. – Wyprostował się i spojrzał na nią. – Jesteś…?
Roześmiała się.
– Nie, ale będę. To prezent dla mnie od Alexandra. Nie sądzę, by zrobił to z innego powodu.
Lee sapnął i klęknął.
– Elizabeth! To nieprawda!
– Skoro tak mówisz – powiedziała z tajemniczym uśmiechem na ustach. – Kiedy się do mnie przyłączysz?
– Za trzy, może cztery miesiące. Elizabeth, jak ja cię kocham! To może nie zabrzmiało tak lirycznie jak słowa poetki, ale zostało powiedziane z takim samym uczuciem.
– Ja też cię kocham. – Wychyliła się do przodu, namiętnie go pocałowała, a potem oparła się o fotel. – Chcę, żebyśmy znaleźli tyle szczęścia, ile to tylko możliwe, Lee. W związku z tym musimy rozpocząć wspólne życie w jakimś miejscu, z którym nie wiążą nas żadne wspomnienia. Chciałabym, żebyśmy wzięli ślub w Como i spędzili miesiąc miodowy w willi, którą znajdę. Wiem, że kiedyś będziemy musieli tu wrócić, ale wcześniej powinniśmy pokonać wszystkie demony. Domy są prawdziwymi domami tylko wtedy, gdy wiąże się z nimi mnóstwo wspomnień. Ta rezydencja nigdy nie była domem, chociaż wiąże się z nią dużo wspomnień. Obiecuję, że kiedyś stanie się prawdziwym domem.