Co prawda Alexander równie ostrożnie obchodził się ze swoimi pensami jak jego stryj James, wiedział jednak, że chętnych do współpracy poszukiwaczy złota najszybciej znajdzie w knajpie, tam więc skierował swoje kroki. W niczym nie przypominała pubu w Glasgow! Nie podawano tu jedzenia, przy stolikach siedziały krzykliwie wymalowane i ubrane kobiety, a niezależnie od tego, co zamówił klient, podawano mu trunek w maleńkich szklaneczkach. Alexander poprosił o piwo.
– Jesteś naprawdę śliczniutki – zaćwierkała kelnerka, wypinając piersi. – Może po zamknięciu lokalu zabrałbyś mnie ze sobą do domu?
Przez chwilę przyglądał się jej spod wpółprzymkniętych powiek, a potem z żalem potrząsnął głową.
– Nie, dziękuję, madam – powiedział. Nie kryła wściekłości.
– Co się panu nie podoba, Dziwny Akcenciku, nie jestem dla pana wystarczająco dobra?
– Niestety, madam, nie jest pani dla mnie wystarczająco dobra. Nie mam ochoty na syfilis. Ma pani na wardze szankier.
Kiedy przyniosła piwo, walnęła szklaneczką o stół, przy okazji rozlewając złocisty napój, po czym uniosła wysoko głowę i odeszła. Całej scenie przyglądało się dwóch mężczyzn, którzy siedzieli w ciemnym kącie.
Alexander zabrał swoje piwo i podszedł do nich. Gorączka złota odcisnęła na nich wyraźne piętno.
– Mogę? – spytał.
– Jasne, siadaj – powiedział drobny, jasnowłosy. – Nazywam się Bill Smith, a ten kudłaty facet to Chuck Parsons.
– Alexander Kinross ze Szkocji. Parsons zachichotał.
– No cóż, przyjacielu, domyśliłem się, że musisz być z daleka. Nie wyglądasz na Amerykanina. Co sprowadza cię do Kalifornii?
– Znam się bardzo dobrze na silnikach parowych i mam zamiar szukać złota.
– Proszę, proszę! – zawołał Bill, uśmiechając się. – My obaj jesteśmy geologami i też mamy zamiar szukać złota.
– To bardzo przydatny zawód w przypadku poszukiwaczy złota – przyznał Alexander.
– Mówisz, przyjacielu, że znasz się na silnikach parowych. Prawdę mówiąc, zespół, który składałby się z dwóch geologów i mechanika, miałby spore szanse na zrealizowanie marzeń o złocie – przyznał Chuck, po czym machnął kościstą ręką, wskazując na innych, ponurych gości popijających w barze. – Widzisz ich? Nie udało im się i teraz próbują się dostać do domu: do Kentucky, Vermontu czy innego stanu, z którego pochodzą. Nie odróżniliby łupku od gówna, ot, zwyczajne żółtodzioby. Byle głupiec potrafi wypłukiwać piasek albo wybudować rynnę, ale eksploatacja żył złota to zajęcie dla prawdziwych mężczyzn, którzy się na tym znają. Potrafisz zbudować silnik parowy, Alex? Dopilnować, żeby działał?
– Jeśli będę miał części, to tak.
– Ile masz pieniędzy?
– Zależy – burknął Alexander ostrożnie.
Bill i Chuck porozumiewawczo kiwnęli głowami.
– Jesteś bystry, Alex – przyznał Chuck, uśmiechając się przez gęstą brodę.
– W Szkocji używamy raczej określenia „sprytny”.
– Dobrze, w takim razie pogadajmy inaczej – zmienił taktykę Bill, pochylając się nad stolikiem i ściszając głos. – Chuck i ja mamy po dwa tysiące dolarów. Jeśli dołożysz tyle samo, bierzemy cię.
Cztery dolary to angielski funt.
– Jestem w stanie tyle wyłożyć.
– W takim razie umowa stoi?
– Stoi.
– Daj grabę. Alexander uścisnął ich ręce.
– Jak to wszystko zrobimy?
– Dużo potrzebnych nam rzeczy znajdziemy w opuszczonych kopalniach wzdłuż American River – powiedział Bill, sącząc piwo.
Żaden z nas – pomyślał Alexander – nie przepada za piciem. To dobrze wróży naszemu partnerstwu. Obaj są pełni optymizmu, ale rozsądni. Wykształceni, młodzi, twardzi.
– A co właściwie będzie nam potrzebne? – spytał.
– Przede wszystkim części do budowy silnika parowego. Kruszarka. Drewno, żebyśmy mogli porobić rynny, i nie tylko. Ubijarka. Wszystko to znajdziemy w miejscach, gdzie górnicy szukali złotonośnych skał. Stamtąd też możemy zabrać dodatkowe muły, które wciąż się tam błąkają – wyjaśniał Chuck. – Nasze pieniądze będą potrzebne na to, co musimy kupić tu, w Frisco. Proch z powodu wojny na wschodzie jest wyrabiany tu, na miejscu, i dzięki temu stosunkowo tani. Saletra potasowa pochodzi z Chile, siarka z Kalifornii, a drzewa dobre na węgiel drzewny rosną wszędzie. Nie obejdziemy się też bez prochu i lontów. Największy wydatek to kolby z rtęcią, ale na szczęście można ją znaleźć i na tym wybrzeżu.
– Rtęć? Macie na myśli żywe srebro?
– Właśnie. Jeśli natrafimy na złoto wymieszane z kwarcem, będziemy musieli oddzielić je od kwarcu, a nie da się tego zrobić na stole do wypłukiwania złotego piasku, nie wystarczy również łom. Kruszarka rozbije kwarc na pięciocentymetrowy żwir, który potem trzeba w ubijarce zamienić na proszek. Bez przerwy wlewa się do niej wodę, w której unoszą się kropelki rtęci. Złoto łączy się z rtęcią, dzięki czemu można je wyługować z kwarcu. – Chuck zmarszczył czoło. – Nie będziemy w stanie zaciągnąć na miejsce żelaznych retort, w których wytrąca się złoto z rtęciowego amalgamatu; zbiorniki te ważą dosłownie tony i nie da się ich rozłożyć na części składowe. Bardzo wątpię, żeby coś takiego leżało tam, na miejscu, i żebyśmy mogli sobie je przywłaszczyć, więc jeśli znajdziemy żyłę, będziemy musieli trzymać złoto w postaci amalgamatu, póki nie skończy się nam rtęć.
– Tak. Jedna kolba waży prawie trzydzieści kilogramów, ale wyłapuje w cholerę złota, Alex, nawet do osiemnastu kilogramów. Nim przyjdzie czas na oddzielenie jednego od drugiego, będziemy bogaci – wyjaśnił Bill.
– Co jeszcze musimy tu kupić? Nie liczcie narzędzi, mam własne.
– Jedzenie. Tutaj jest znacznie tańsze niż w Colomie czy którymkolwiek ze złotych miast. Worki z suszoną fasolą i ziarnami kawy. Bekon. Jadalna zielenina rośnie dziko, jest tam również mnóstwo zwierzyny płowej. Chuck świetnie strzela. – Bill uniósł brew. – Jeden z nas musi umieć posługiwać się bronią. Niedźwiedzie są większe od dorosłego mężczyzny, a wilki polują watahami.
– Czyja też powinienem mieć strzelbę?
– Wystarczy rewolwer. Strzelbę zostaw Chuckowi. Nikt nie przyjeżdża do Kalifornii bez broni, Alex. Co więcej, trzymaj ją w widocznym miejscu.
– Czy na to wszystko wystarczy sześć tysięcy dolarów?
– Jasne. Zostanie jeszcze na trzy konie, żebyśmy mieli na czym jechać, i muły do dźwigania rzeczy, które kupimy w San Francisco.
Alexander dość sceptycznie podchodził do całej logistyki. Najbardziej dziwiła go ślepa wiara Chucka Parsonsa i Billa Smitha w to, że zawiedzeni poszukiwacze złota zostawią na miejscu niezmiernie ważne urządzenia. Gdy jednak zbliżali się do podnóża gór Sierra Nevada, zrozumiał, dlaczego jego obaj wspólnicy byli tak pełni optymizmu; teren przecinały głębokie wąwozy, które tutaj nazywano kanionami. Naprawdę zdesperowani ludzie mogli odczuwać pokusę, żeby zostawić na miejscu większość dobytku.
Rzeczywiście, wszędzie tam, gdzie wzgórza wokół American River zapowiadały obecność kwarcu, znajdowali resztki silników parowych, kruszarek i ubijarek, nie tyle zardzewiałych, ile zużytych, jakby mężczyźni, którzy z nich korzystali, mieli zbyt małą wiedzę, żeby przedłużyć ich żywot. Kraina wzdłuż rzeki wyglądała tak, jak wyobrażał sobie Alexander tereny, przez które przetoczyły się działania wojenne: wszędzie widać było ślady po wybuchach, porozrzucane głazy i żwir, odwrócone biegi strumieni, wyrwy, jamy, jaskinie. Pozapadane koryta, kawałki rur, powyginane łomy, stoły płuczkowe, płuczki. Istna kraina rozrzutności – jeśli nie potrafisz zmusić jakiegoś urządzenia do działania, zostaw je, żeby gniło, rdzewiało, rozkładało się.