Выбрать главу

Nigdzie nie było nawet śladu po ludziach, którzy spowodowali te zniszczenia; niektórzy z nich wrócili do San Francisco, inni przenieśli się na wyższe tereny, aby dotrzeć do ukrytych złóż okruchowych w miejscach, gdzie potężne strumienie wody spadają na żwirową ścianę. Część poszła jeszcze dalej, licząc, że uda im się znaleźć pokłady czystego złota. Ci ostatni byli najbardziej zdeterminowani i najciężej dotknięci gorączką złota.

Podczas jazdy obaj geolodzy zapoznawali gorliwie słuchającego ich Alexandra z podstawami swojej nauki.

– Nie ma zbyt wielu prac na temat kalifornijskich skał – tłumaczył bardziej wykształcony Bill – ale gdzieś w Europie mieszka duchowny o nazwisku Fisher. Twierdzi on, że ziemia składa się z elastycznej skorupy i twardego jądra. Między nimi znajduje się stopiony, trudny do opanowania płyn, który wydostaje się z wulkanów w postaci lawy. To niezwykle śmiała teoria, ale naszym zdaniem brzmi dość przekonująco.

– Jak stara jest Ziemia? – spytał Alexander.

Nigdy wcześniej nie przyszło mu na myśl, by zastanawiać się nad planetą, na której żyje.

– Prawdę mówiąc, nikt tego nie wie, Alex. Niektórzy utrzymują że ma dwieście milionów lat, inni twierdzą, że sześćdziesiąt milionów. Tak czy inaczej kręci się o wiele dłużej, niż twierdzi Biblia.

– To zrozumiałe – powiedział Alexander. – Gdy pisano Biblię, nie było geologów. – Do głowy wpadło mu jeszcze inne pytanie. – Czy ta skorupa w całości jest skałą? Skąd się biorą minerały?

– To właśnie one tworzą skorupę. Tym razem opowieść przejął Chuck.

– Skorupa składa się z pokładów, które paleontolodzy nazywają warstwami geologicznymi, a rozróżniają je dzięki skamielinom, które znajdują się w skale. To stąd wiemy, że Darwin ma rację, jeśli chodzi o ewolucję. Im starsza skała, tym prymitywniejsze formy życia. Pewne skały – nazywają je pierwotnymi gnejsami – są tak stare, że nie ma w nich żadnych skamielin, ale nikt nie znalazł ani kawałka takiego gnejsu, chociaż w Brytanii występuje czerwony piaskowiec, w którym nie ma śladów życia.

– Ale urwiska w kanionach, który mijamy – oponował Alexander – nigdy nie są poukładane w eleganckie, płaskie warstwy, czasami wręcz trudno się ich dopatrzyć.

– Skorupa ziemska przez cały czas się porusza z powodu trzęsień ziemi – wyjaśnił Bill. – W związku z tym warstwy skał, które już się uformowały, są przesuwane, wyginane, prasowane, przemieszczane; możesz to określić, jak sam chcesz. Niszczeją również pod wpływem wiatru i wody, część z nich znajduje się obecnie pod dnem morza, inne nad nim. Przyglądając się skorupie, należałoby uznać, że Ziemia jest naprawdę pracowitą planetą.

Jak się dowiedział Alexander, Kalifornia była stosunkowo młoda, zwłaszcza jej wybrzeże. Chociaż on osobiście tego nie odczuł, często zdarzały się tu trzęsienia ziemi.

– Góry wzdłuż wybrzeża są bardzo młode, zbudowane z piaskowca i łupku, ale na północy zostały przełamane przez granit, który natarł na ich krańce w pliocenie, czyli bardzo niedawno. U podnóża gór Sierra widać odsłonięte skały wapienne, ale samo pasmo wydaje się z czystego granitu. To właśnie w granicie można znaleźć żyły kwarcu wymieszanego ze złotem, dlatego szukamy granitu – powiedział Bill.

Istnieje powszechne przekonanie, że niektórzy ludzie mają dobrego nosa do złota, a oni sami zarzekają się, że naprawdę czują jego zapach, nawet pod ziemią. Okazało się, że Alexander do nich należał.

Wczesną wiosną tysiąc osiemset sześćdziesiątego drugiego roku jechali na południe od American River, poganiając sporą liczbę mułów, które niosły towary kupione w San Francisco, a także wszystko, co zdobyli w opuszczonych kopalniach złota, łącznie ze zniszczoną ubij arką, kruszarką i średnim kotłem do silnika parowego, który obiecał zbudować Alexander. Rama kotła szurała po ziemi. Bill i Chuck chcieli jechać wysoko w góry, ale roztropny Alexander zaoponował, tłumacząc, że nim zaczną naprawdę kopać, będzie zima. Poza tym był dziwnie pewny, że czuje w powietrzu taki sam zapach, jaki unosił się ze złotej plomby w jego zębie trzonowym. Zapach dochodził z doliny, która wyglądała tak samo jak sto innych – granitowe głazy na zboczach, które miejscami były całkowicie pozbawione drzew.

– Najpierw spróbujmy tutaj – zaproponował. – Jeśli niczego nie znajdziemy, pójdziemy wyżej, czuję jednak, że jest tu złoto, i to tuż pod powierzchnią. Widzisz tę odsłoniętą skałę, Chuck? Dobrze jej się przyjrzyj. Od niej zaczniemy.

Pod warstwą zgniłych liści i miękkiej ziemi u podstawy skały biegła cieniutka żyła kwarcu, który błysnął, gdy tylko Chuck oczyścił głaz i odłupał kawałek.

– Jezu! – sapnął, kucając. – Alex, jesteś czarodziejem! Poderwał się na nogi i zatańczył.

– W porządku, zostajemy tu na jakiś czas. W związku z tym musimy zbudować porządną chatę i zagrodę dla koni. Muły nie odejdą zbyt daleko, bo to kraina wilków. Alex, zaczynaj składać silnik.

– Później poproszę cię – powiedział Alexander, dziwnie spokojny – żebyś nauczył mnie posługiwania się prochem.

Przez całe lato gorączkowo wznosili konstrukcję. Trzeba było wyrąbać wiele drzew, żeby drewno wyschło i nadawało się do palenia pod kotłem silnika parowego. Musieli również zbudować chatę i uruchomić maszynerię, która zdołałaby się uporać z rosnącą stertą rozkruszonej skały, początkowo kopanej przez Chucka i Billa kilofami, potem rozdrabnianej za pomocą prochu. Nie obyło się bez wypadków: podczas przedwczesnego wybuchu prochu Chuck tylko cudem uniknął poważniejszych obrażeń, Bill, bawiąc się siekierą, paskudnie zaciął się w nogę, a Alexander stracił wszystkie włosy, gdy sparzył go obłok pary. Bill zeszył ranę w nodze zwykłą igłą do cerowania, a Chuck, kuśtykając o zrobionej domowym sposobem kuli, wyprodukował z niedźwiedziego sadła jakiś cuchnący łój, żeby smarować nim oparzenia Alexandra. Mimo to praca posuwała się do przodu, ponieważ nikt nie mógł przewidzieć, kiedy w dolinie pojawią się inni ludzie i odkryją to samo, co oni.

Nim nadeszła zima, a wraz z nią deszcz i deszcz ze śniegiem, praca szła już pełną parą: kruszyli skałę, a żelazny młot ubijarki przerabiał ją na proszek. Silnik sapał i dyszał. Na tych terenach nie brakowało wody – było jej wręcz więcej, niż potrzeba do przemywania cylindra ubijarki i zmuszenia złota, by w połączeniu z rtęcią tworzyło amalgamat. Złoto, którego nie związała rtęć, wypływało jako muł płuczkowy na skośną płytę, pod którą stała cynowa misa z kolejną porcją rtęci.

Późną wiosną skończyła się rtęć, a pod krzakami leżały złuszczające się, żółtawe warstwy.

Alexander właśnie skończył dwadzieścia lat, był żylasty i muskularny jak człowiek przyzwyczajony do ciężkiej pracy fizycznej. Przestał rosnąć, gdy osiągnął sto osiemdziesiąt centymetrów.

Doszedł do wniosku, że ma dość takiego życia. Od prawie sześciu lat – pomyślał – nie mam dachu nad głową, miejsca, które zapewniłoby mi ciepło i chroniło przed deszczem. Nawet na pokładzie „Quinnipiaca” kapało mi na głowę, ponieważ pokład nie był należycie uszczelniony. Jem do syta, ale w Glasgow mój pokarm w osiemdziesięciu pięciu procentach składał się z mąki, tutaj bez przerwy obżeram się fasolą i dziczyzną. Pieczoną wołowinę i pieczone ziemniaki po raz ostatni jadłem na ślubie w Kinross. Bill i Chuck to dobrzy, inteligentni ludzie, którzy dużo wiedzą o geologii, ale bliższy im jest George Washington niż Aleksander Wielki. Tak, zdecydowanie mam dość takiego życia.