Silny szkocki wiatr rozwiał dym z kotłów i odsłonił bezkresne, jasnoniebieskie sklepienie. W oddali było widać Ochils i Lomonds, fioletowe od jesiennych wrzosów wysokie, dzikie góry, w których stały opustoszałe chłopskie chaty z pootwieranymi, przegniłymi drzwiami, a szykujący się do wyjazdu właściciele ziemscy wybijali resztki zwierzyny płowej i łowili ryby w jeziorach. Nie martwiło to mieszkańców Kinross, żyznej równiny pełnej bydła, koni i owiec. Bydło było przeznaczone na najlepsze pieczenie wołowe w Londynie, konie hodowano pod siodło i do powozów, a owce zapewniały wełnę do fabryk i baraninę na miejscowe stoły. Nie brakowało również roślin uprawnych, ponieważ pięćdziesiąt lat temu osuszono podmokłe tereny.
W pobliżu Kinross znajdowało się jezioro Loch Leven – rozległy, lekko pomarszczony, zasilany przez przejrzyste, torfowiskowe strumienie zbiornik wodny w charakterystycznym dla Szkocji stalowoniebieskim kolorze. Elizabeth stanęła na brzegu jeziora, zaledwie kilka metrów od domu, i spojrzała na przeciwległy brzeg, na zieloną równinę między Loch Leven a Firth of Forth. Czasami, gdy wiał wiatr od wschodu, czuła zimne, pachnące rybami głębiny Morza Północnego, ale dzisiaj podmuch nadchodził od strony gór i przynosił słabą woń gnijących liści. Na Lochleven Isle stał zamek, w którym przez ponad rok więziona była królowa Szkocji Maria Stuart. Ciekawe, jak się czuła, będąc jednocześnie władczynią i jeńcem. Była kobietą, która próbowała rządzić krainą zamieszkaną przez dzikich, gwałtownych mężczyzn. Niestety, chciała przywrócić katolicyzm, a Elizabeth Drummond wychowała się wśród prezbiterian, nie mogła zatem darzyć królowej zbyt wielką sympatią.
Wyjeżdżam do krainy, którą nazywają Nową Południową Walią, by poślubić człowieka, którego nigdy nie widziałam na oczy – pomyślała Elizabeth. Człowieka, który prosił o rękę mojej siostry, nie moją. Wpadłam w sieć, którą zastawił mój ojciec. Co będzie, jeśli już tam, na miejscu, nie przypadnę Alexandrowi Kinrossowi do gustu? Jeżeli jest człowiekiem honoru, z pewnością odeśle mnie do domu! Musi być człowiekiem honoru, ponieważ inaczej nie prosiłby o żonę z rodu Drummondów. Gdzieś jednak czytałam, że w dalekich koloniach rzeczywiście brakuje odpowiednich kandydatek na żony, w związku z tym podejrzewam, że mimo wszystko się ze mną ożeni. Dobry Boże, spraw, żeby mnie polubił! Spraw, żeby mi się spodobał!
Elizabeth przez dwa lata chodziła do szkoły wielebnego Murraya; wystarczająco długo, by się nauczyć czytać i pisać, dzięki czemu była stosunkowo oczytana, chociaż w bardzo wąskim zakresie. Gorzej rzecz się miała z pisaniem, ponieważ James za nic w świecie nie chciał wydawać pieniędzy na papier dla głupich dziewcząt. Dopóki jednak Elizabeth utrzymywała dom w nieskazitelnej czystości, gotowała ojcu posiłki według jego upodobania, była oszczędna i nie zadawała się z innymi głupimi dziewczętami, mogła czytać każdą książkę, która wpadła jej w ręce. Dziewczyna korzystała z dwóch źródeł: z biblioteki wielebnego Murraya na plebanii i niewyczerpanych zasobów lichych, ale stosownych powieści, które krążyły wśród członkiń kongregacji. Nic zatem dziwnego, że Elizabeth lepiej orientowała się w teologii niż geologii, więcej wiedziała o rzeczywistości niż o miłości.
Nigdy nie myślała o tym, że kiedyś będzie musiała wyjść za mąż, chociaż była już w odpowiednim wieku, żeby zacząć się zastanawiać nad rozkoszami i niebezpieczeństwami małżeństwa, a także z fascynacją i zainteresowaniem przyglądać się związkom starszych sióstr i braci. Alastair i Mary tak bardzo się różnili, że ciągle wybuchały między nimi kłótnie, mimo to czuła, że łączy ich jakaś głębsza więź; Robert i Bella idealnie się dobrali, jeśli chodzi o skąpstwo; Angus i jego rozćwierkana Ophelia sprawiali wrażenie, jakby robili wszystko, żeby nawzajem się zniszczyć; Catherine i Robert mieszkali w Kirkaldy, ponieważ on był rybakiem; Mary i James, Anne i Angus, Margaret i William… Była jeszcze Jean, najstarsza córka, rodzinna piękność, która w wieku osiemnastu lat wyszła za mąż za Montgomery'ego – godna pozazdroszczenia partia dla dziewczyny z dobrym rodowodem, ale bez żadnego posagu. Mąż zabrał ją do swojej rezydencji na Princess Street w Edynburgu i Drummondowie nigdy więcej nie widzieli Jean.
– Wstydzi się nas – mawiał James z pogardą.
– Wykazuje ogromny spryt – bronił jej Alastair, który zawsze kochał Jean i starał się być wobec niej lojalny.
– Wykazuje ogromny egoizm – prychała Mary.
Musi być bardzo samotna – pomyślała Elizabeth, która dość słabo pamiętała Jean. Gdyby jednak samotność zbyt mocno dokuczyła Jean, zawsze mogła liczyć na rodzinę, która mieszkała zaledwie osiemdziesiąt kilometrów od niej. Tymczasem ja nigdy nie będę mogła przyjechać do domu, chociaż dom jest wszystkim, co znam.
Gdy Margaret wyszła za mąż, zadecydowano, że Elizabeth, ostatnie i najmłodsze z dzieci Jamesa, zostanie starą panną, przynajmniej do śmierci ojca, co zdaniem przesądnej rodziny nie powinno nastąpić zbyt szybko; był niezniszczalny jak stare buty i twardy jak skała Ben Lomond. Teraz, za sprawą Alexandra Kinrossa i tysiąca funtów, wszystko się nagle zmieniło. Alastair, duma i radość Jamesa, przekona Mary i wraz z siódemką dzieci oboje przeprowadzą się do domu ojca. Z czasem Alastair i tak przejąłby wszystko w spadku, ponieważ podbił serce starszego pana, zastępując go przy krosnach w fabryce. Gorzej z Mary! Biedna Mary, jakże ona będzie cierpieć! Ojciec uznał ją za szokująco rozrzutną, ponieważ kupiła dzieciom porządne buty na niedziele, a dżem stawiała na stole przez cały tydzień – zarówno na śniadanie, jak i na kolację. Kiedy wprowadzi się do Jamesa, jej dzieci będą nosić zniszczone botki, a dżem dostaną tylko w niedzielę wieczorem.
Wiatr przybrał na sile; Elizabeth zadrżała, bardziej ze strachu niż z chłodu. Co ojciec powiedział na temat Alexandra Kinrossa? „Niemrawy uczeń kotlarza z Glasgow”. Co to znaczy „niemrawy”? Że nie lubi się wysilać? Jeśli tak, czy odbierze ją ze statku w Australii?
– Elizabeth, wracaj do domu! – zawołał James.
Elizabeth posłusznie wykonała rozkaz.
Dni mijały szybko, jakby wszystko się sprzysięgło, żeby Elizabeth nie miała czasu na myślenie; chociaż codziennie po położeniu się do łóżka próbowała zastanowić się nad swoim losem, w chwili, kiedy przykładała głowę do poduszki, zasypiała jak kamień. Codziennie była świadkiem kłótni między Jamesem i Mary; Alastair miał szczęście: o świcie wychodził do fabryki i wracał do domu dopiero po zmroku. Wszystkie meble, które należały do Mary, zostały przeniesione do jej nowego domu, gdzie wyraźnie odróżniały się od zniszczonych, poobijanych sprzętów Jamesa. Jeżeli Elizabeth nie biegała w górę i w dół po schodach z naręczami pościeli lub ubrań (łącznie z butami) albo nie pomagała przenosić pianina, biurka czy szafy, jak szalona trzepała przed domem dywaniki Mary. Żona Alastaira była krewną wielebnego Murraya i wniosła do małżeństwa nieco sprzętu, niewielki posag, a także niezależność, o którą Elizabeth nie posądziłaby żadnej kobiety. Po wprowadzeniu się do teścia Mary nie zmieniła się ani na jotę; co więcej, w częstych utarczkach nie zawsze wygrywał starszy pan. Dżem pojawiał się na stole przez okrągły tydzień, zarówno rano, jak i wieczorem. Dzieci przed niedzielną mszą wielebnego Murraya wkładały na nogi porządne buty, a Mary wsuwała swoje zgrabne stopy w piękne buciki na tak wysokich obcasach, że musiała dreptać. James poświęcił mnóstwo czasu na wpajanie dyscypliny i już wkrótce jego wnuki żyły w zdrowym strachu przed kijem, ale starszy pan szybko się przekonał, że Alastair jest przy Mary miękki jak wosk.