Выбрать главу

W związku z tym, gdy w pewien pogodny majowy poranek Chuck podzielił się z kolegami swoimi przemyśleniami, Alexander słuchał jego słów jak dźwięku odległego, melodyjnego rogu.

– Mamy już w cholerę złota – oznajmił Chuck. – Nawet jeśli amalgamat zawiera około trzydziestu, nie czterdziestu procent cennego kruszcu, jesteśmy bogaci. Pora wypuścić kota z worka. Jeden z nas powinien pojechać do Colomy, by zdobyć retorty do oddzielenia składników. Dwaj muszą zostać na miejscu, by radzić sobie z ewentualnymi opryszkami.

– Chętnie pojadę – oznajmił Alexander. – Chcę wyjechać stąd już na zawsze. Możecie mi zapłacić jedną trzecią amalgamatu, który zabiorę ze sobą. Mój udział w kopalni będziecie mogli przekazać komuś, kto zechce przywieźć retorty i zadba o silnik. Dajcie mi funt dobrej rudy do analizy, a nie zabraknie wam potencjalnych wspólników.

– Daj spokój, żyła nie została jeszcze wyeksploatowana! – krzyknął Bill, przerażony. – Alex, im głębiej, tym lepszy plon! Nigdy nie znajdziemy wspólnika tak pracowitego i łatwego w pożyciu jak ty! Dlaczego, na litość boską, chcesz nas rzucić?

– Och, chyba jestem niespokojnym duchem. Nauczyłem się wszystkiego, co mogłem, więc pora iść dalej. – Roześmiał się. – Gdzieś w jakichś innych górach na pewno jest więcej złota. Odeślę wam, chłopcy, oddzieloną rtęć, o ile będzie się jeszcze nadawała do użytku.

Alexander kazał w Colomie rozdzielić swoją jedną trzecią amalgamatu. Uzyskał w ten sposób dwadzieścia dwa kilogramy złota, z czego dwadzieścia zatrzymał w sztabkach. Przemierzał Amerykę, ukrywając je pod fałszywym dnem swojej skrzynki z narzędziami, którą zapakował na muła. Oczywiście, gdy wyjeżdżał z miasta, po okolicy rozeszła się wieść, że Alexander ma złoto, ale dwa kilometry od ostatniej chaty zgubił tych, którzy go ścigali, i zniknął bez śladu.

Po jakimś czasie przyłączył się do sporej, dobrze uzbrojonej grupki mężczyzn, którzy jechali na wschód, by wziąć udział w ostatnich walkach wojny secesyjnej, i idealnie odgrywał obraną przez siebie rolę rozczarowanego, pechowego poszukiwacza złota. Mimo to co noc mocno przytulał do siebie skrzynkę z narzędziami i przyzwyczaił się do ucisku złotych monet, które powszywał w ubranie. Nawet nie wyglądał na przeciążonego.

Gdy pokonywali Góry Skaliste, podziwiał Indian w ich naturalnym otoczeniu. Niezwykle wyniośli mężczyźni jeździli na oklep na koniach, nosili odzież z koźlej skóry często ozdobioną zawiłymi wzorami z koralików, dzidy stroili w pióra i zawsze mieli w pogotowiu łuki i strzały. Byli zbyt mądrzy, by zaatakować sporą, dobrze uzbrojoną grupkę znienawidzonych bladych twarzy, więc jedynie, siedząc na koniach, przyglądali się intruzom, a potem znikali. Po prerii przemieszczały się setki bizonów, a wraz z nimi zwierzyna płowa i inne drobne stworzenia. Najbardziej podobał się Alexandrowi maleńki zwierzaczek, który siadał na tylnych łapkach jak gnom.

Po jakimś czasie częściej zaczęły się pojawiać osady Europejczyków. Mijali maleńkie wioski, które składały się z kilku drewnianych domków po obu stronach błotnistej drogi. Tutaj Indianie nosili takie same stroje jak biali i snuli się bez celu, zamroczeni alkoholem. Mocne trunki – myślał Alexander – są zgubą dla świata; nawet Aleksander Wielki zmarł na żołądek po gigantycznej popijawie. Niestety, tam gdzie pojawia się biały człowiek, przynosi ze sobą tani alkohol.

Wędrowali drogą wybitą przez wozy, chociaż z powodu wojny rzadko spotykali osadników jadących na zachód w długich konwojach, które zapewniały im ochronę przed Indianami. Trakt przecinał całe Kansas i biegł aż do Kansas City, największego miasta w miejscu spotkania się dwóch rzek. Tu Alexander pożegnał się ze swoimi kompanami i powędrował wzdłuż Missouri do St. Louis i Missisipi. To muszą być największe rzeki na świecie – pomyślał, zachwycając się pięknem, którym Matka Natura obdarzyła Amerykę. Żyzne ziemie, ogromne zasoby wody, długi okres wegetacji mimo zim ostrzejszych niż w Szkocji. Dziwiło go to, ponieważ Szkocja leżała znacznie dalej na północ.

Celowo unikał terenów objętych wojną, ponieważ nie chciał być wciągnięty w walkę, która go nie dotyczyła. W północnej Indianie zatrzymał się o zmierzchu przed samotnym domem, by poprosić o to, co zawsze: o nocleg i jedzenie w zamian za wykonanie każdej ciężkiej pracy użytecznej dla gospodarzy. Ponieważ wielu mężczyzn poszło na wojnę, ta metoda doskonale się sprawdzała; kobiety mu ufały, a on nigdy nie zawiódł ich oczekiwań.

Kobieta, która otworzyła drzwi, trzymała w ręku strzelbę. Alexander od razu zrozumiał, dlaczego: była młoda i piękna, a z wnętrza domu nie dochodziły odgłosy dzieci. Czyżby była samotna?

– Proszę odłożyć strzelbę, nie skrzywdzę pani – zapewnił ze szkockim akcentem, który był wyjątkowo dziwny i atrakcyjny dla amerykańskich uszu. – Jeśli da mi pani coś do zjedzenia i pozwoli przespać najbliższą noc w oborze, porąbię pani drewno, wydoję krowę, wyplewię ogródek; zrobię wszystko, co będzie pani chciała.

– Chcę tylko jednego – powiedziała ponuro, opierając strzelbę o ścianę – żeby wrócił mój mąż, ale to niemożliwe.

Nazywała się Honoria Brown, a jej mąż, z którym zdążyła spędzić po ślubie zaledwie kilka tygodni, zginął w bitwie pod Shiloh. Od tego czasu Honoria była sama, żyła z tego, co zebrała ze swojego skrawka ziemi, i niezmiennie opierała się rodzinie, która namawiała ją do powrotu.

– Bardzo odpowiada mi niezależność – wyjaśniła Alexandrowi przy dobrej kolacji, na którą składał się kurczak, pieczone ziemniaki, zielony groszek z ogrodu i najlepszy sos mięsny, jakiego Alexander kosztował od opuszczenia Kinross.

Miała tęczówki w kolorze akwamaryny i gęste, jasne rzęsy, które wyglądały, jakby były ze szkła. W jej oczach widać było wesołość, upór i nieugiętość. W pewnym momencie pojawiło się w nich coś nowego: głęboki namysł. Odłożyła widelec i bacznie przyjrzała się Alexandrowi.

– Jestem jednak wystarczająco mądra, by wiedzieć, że gdy wojna dobiegnie końca i mężczyźni zaczną wracać do domów, nie będę mogła dłużej mieszkać sama – powiedziała. – Nie szukasz przypadkiem żony, która byłaby właścicielką stuakrowej farmy?

– Nie – odparł Alexander cicho. – Indiana nie jest celem mojej podróży, nie mam również zamiaru zostać farmerem.

Wzruszyła ramionami, chociaż wyraźnie opadły kąciki jej pełnych ust.

– I tak warto było spróbować. Będziesz dobrym mężem dla jakiejś kobiety.

Po posiłku naostrzył siekierę i przez godzinę przy świetle lampy rąbał drewno, bez trudu czy choćby śladu zmęczenia machając ciężkim narzędziem. Pod koniec pracy Honoria pojawiła się w tylnych drzwiach i przez chwilę bacznie go obserwowała.

– Spociłeś się – powiedziała, gdy odłożył siekierę, wcześniej ponownie ją naostrzywszy. – Jest zimno, więc wlałam trochę wrzątku do balii. Jeśli naniesiesz wody ze studni, będziesz mógł się wykąpać, a ja w tym czasie wypiorę ci ubranie. Nie wyschnie do rana, w związku z tym nie będziesz mógł spać w oborze. Proponuję ci spędzenie tej nocy w moim łóżku.

Kiedy wszedł do domu, kuchnia, w której jedli, znów była nieskazitelnie czysta, a naczynia umyte. Wielki żelazny kocioł do gotowania dawał dość ciepła; obok stała maleńka balia z niewielką ilością gorącej wodą z ogromnego żelaznego czajnika. Honoria wyciągnęła rękę i przez chwilę czekała, aż Alexander odda jej ubranie: dżinsowe spodnie, dżinsową koszulę i długie flanelowe kalesony. Po chwili uśmiechnęła się z uznaniem.

– Jesteś bardzo dobrze zbudowany, Alexandrze – powiedziała, odwracając się w stronę niewielkiej miednicy na końcu roboczego stołu.