Выбрать главу

Powoli wędrówka przestała być podróżą w zamierzchłą przeszłość, górę wzięła nienasycona ciekawość Azji. Alexander kierował więc swoje kroki tam, gdzie miał ochotę, niezależnie od tego, czy Aleksander Wielki odwiedził to miejsce, czy nie. Ponieważ powiedziano mu, że nie da się tego zrobić, pokonał potężne szczyty wschodniej Turcji. Przekonał się przy tym na własne oczy, że śnieg na zboczach gór jest naprawdę czerwonaworóżowy od piasku, który wiatry nawiewają aż z Sahary. Zachwyciła go potęga Matki Natury i to, jak ludzkość sobie z nią radzi.

Ponieważ wojna skończyła się dziesięć lat temu, Alexander uznał, że bez obaw może odwiedzić Krym, tak więc zawrócił na wschód, przeprawił się przez Kaukaz i dotarł nad Morze Kaspijskie, do rosyjskiego obwodu zwanego Baku. Tędy biegło północne odgałęzienie starego chińskiego szlaku jedwabnego. Na tych terenach rzadko padał deszcz. Maleńka stolica, również Baku, przypominała labirynt rozpadających się domów, które zbudowano jeden nad drugim na zboczu góry. Tutaj Alexander odkrył dwa cuda. Pierwszym był kawior. Drugim – sposób, w jaki mieszkańcy tych terenów radzą sobie z napędzaniem kół łopatkowych, lokomotyw i silników parowych. Wszystko brało się stąd, że w pobliżu Baku nie było ani drzew, ani węgla.

Na całym obszarze pełno było natomiast szybów czegoś, co niektórzy nazywali naftą, inni smołą ziemną, a chemicy ropą naftową. Wiele szybów płonęło jasnym ogniem, wspaniałe płomienie buchały w niebo. Jak dowiedział się Alexander, paliła się nie sama ropa naftowa, ale gazy, które się z niej ulatniały. W drodze powrotnej z Egiptu przejechał wzdłuż arabskiego wybrzeża Morza Czerwonego z zamiarem odwiedzenia Mekki, jednak wytrawny podróżnik angielski odradził mu to; niewierni byli tam niemile widzianymi gośćmi. Tutaj, w Baku, było inne miejsce kultu, tutejszy odpowiednik Mekki, Rzymu czy Jerozolimy. Zwolennicy boga ognia Mazdy przyjeżdżali tu z całej Persji, by modlić się do płonących gazów, dodając temu małemu, egzotycznemu terenowi dodatkowego uroku dzięki dźwiękom, barwom i rytuałom.

Niestety, Alexander nie umiał mówić po rosyjsku ani francusku, nie znał również farsi i innych języków, którymi posługiwali się mieszkańcy Baku; co gorsza, nie udało mu się znaleźć nikogo, kto mówiłby po angielsku i jednocześnie potrafił porozumiewać się w którymś z tych języków. Mógł więc jedynie się domyślać, w jaki sposób ci prości ludzie, pozbawieni węgla i drewna, nauczyli się stosować ropę naftową jako paliwo do podgrzewania kotłów. Pamiętając o płonących szybach, Alexander doszedł do wniosku, że to, co się pali i zamienia wodę w gorącą parę, to gazy wydzielane przez ropę naftową, a nie ona sama. To oznaczało, że gdy gazy pod kotłem, a nad misą z ropą zaczną się palić, nafta musi dalej je wydzielać. Alexander z prawdziwym zafascynowaniem zauważył również, że smoła ziemna daje o wiele mniej dymu niż węgiel czy drewno – przynajmniej tak to wyglądało.

Z Baku udał się na południe, do Persji, po drodze pokonując góry tak samo postrzępione jak Góry Skaliste. Gdy Alexander dotarł do pasma Elburs – niższego, bez głębokich rozpadlin – znów ze zdumieniem napotykał dowody obecności ropy naftowej. Bardzo mu się spodobały ruiny Persepolis, ale wewnętrzny impuls pchał go na północ, w stronę Teheranu. Ubiór z koźlej skóry był już bardzo zniszczony, Alexander więc liczył, że w wielkim mieście Teheranie znajdzie kogoś, kto będzie w stanie uszyć mu nowe ubranie z irchy. Ta wyjątkowo ładna, miękka skóra była tak wygodna w noszeniu, że ku zadowoleniu krawca Alexander z góry zapłacił mu za uszycie większej liczby kompletów i wysłanie ich do Banku Anglii. Walter Maudling miał je przechować do powrotu Alexandra.

To było takie typowe dla Alexandra: zaufał krawcowi i nie widział nic zdrożnego w tym, że wykorzystuje swój bank jako przechowalnię bagażu.

Alexander tak bardzo się przyzwyczaił do porozumiewania się w mieszaninie słów i rysunków, iż czasami żartował, że gdyby wrzucono go między niedźwiedzie, byłby w stanie się z nimi dogadać.

Może dlatego, że podróżował samotnie, wyglądał niepozornie i całkiem obco, nigdy nie spotykało go nic złego ze strony ludzi, których napotykał w trakcie podróży. Nadal – tak jak wówczas, gdy był nastolatkiem – starał się zarobić najedzenie, wykonując ciężkie prace fizyczne. Ludzie szanowali takie podejście i szanowali Alexandra.

Oprócz odzieży z irchy Alexander od czasu do czasu wysyłał do pana Maudlinga i inne rzeczy: dwie ikony, które kupił w Baku, przepiękną marmurową statuetkę z Persepolis i ogromny jedwabny dywan z Van. Na bazarze w Aleksandrii kupił obraz, który – jak mówił sprzedawca – poprzednio należał do oficera armii napoleońskiej i został ukradziony we Włoszech. Kosztował Alexandra pięć funtów, ale instynkt mu podpowiadał, że płótno jest warte o wiele więcej, ponieważ było stare i do pewnego stopnia przypominało ikony.

Ponieważ Alexander nie zaznał radości ani w dzieciństwie, ani w okresie, kiedy przebywał w Glasgow, czasami sprawiał sobie przyjemności. Miał zaledwie dwadzieścia kilka lat, nigdzie mu się nie spieszyło, a zdrowy rozsądek podpowiadał, że każde nowe doświadczenie podnosi poziom jego edukacji i że dzięki jego podróży, a także znajomości greki i łaciny pewnego dnia ludzie będą go mogli szanować nie tylko z powodu bogactwa.

Niemniej wszystko ma swój kres. Przez pięć lat Alexander przemierzał świat islamski, środkową Azję, Indie i Chiny, a potem wsiadł w Bombaju na statek do Londynu. Obecnie, dzięki otwarciu Kanału Sueskiego, była to podróż szybka i łatwa.

Kiedy zawiadomił pana Waltera Maudlinga, że o drugiej po południu pojawi się w Banku Anglii, bankier przygotował perorę, w której miał zamiar powiedzieć, co myśli o wysyłaniu wszystkiego na Threadneedle Street. Kazał również usunąć jedną z owych przesyłek ze strychu we własnym domu i dostarczyć ją do swojego biura, w związku z tym obok jego biurka stała ogromna paczka zaszyta w płótno.

Odziany w skórę Alexander wszedł i rzucił bankierowi pod nos przekaz na pięćdziesiąt tysięcy funtów, po czym z wyraźnym rozbawieniem usiadł w jednym z foteli dla gości.

– Tym razem nie sztabki? – spytał pan Maudling.

– Tam, gdzie byłem, nie ma złota.

Pan Maudling przyjrzał się ogorzałej twarzy, eleganckiej, czarnej koziej bródce i kędzierzawym włosom, które opadały Alexandrowi na ramiona.

– Wygląda pan zdumiewająco dobrze, sir, zważywszy na miejsca, które pan odwiedził.

– Nie przechorowałem ani jednego dnia. Widzę, że przyszła już moja odzież. Czy inne rzeczy też dotarły?

– Pańskie „rzeczy”, panie Kinross, przysporzyły bankowi sporo kłopotu. To nie poste restante! Mimo to wezwałem rzeczoznawcę, żeby sprawdzić, czy przekazać pańskie „rzeczy” do jakiegoś magazynu, czy umieścić je w naszym skarbcu. Posążek jest grecki i wykonano go w drugim wieku przed naszą erą, ikony są bizantyjskie, dywan ma sześćset podwójnych węzłów jedwabiu na cal kwadratowy, obraz namalował Giotto, wazy są w idealnym stanie i pochodzą z dynastii Ming, a parawany – również w idealnym stanie – z dynastii, która rządziła półtora tysiąca lat temu. Dlatego wszystko to powędrowało do naszego skarbca. Paczkę, którą pan tu widzi, przechowałem na swoim strychu, ustaliwszy wcześniej, że jest w niej nowa, choć nieco dziwaczna odzież – powiedział pan Maudling, próbując zrobić groźną minę. Podniósł przekaz i machnął nim. – Co się za tym kryje, sir?

– Diamenty. Dziś rano sprzedałem je u jubilera. Zrobi niezły interes na tej transakcji, ale jestem zadowolony z ceny. Znalezienie ich sprawiło mi dużą przyjemność – oznajmił Alexander, uśmiechając się od ucha do ucha.

– Diamenty? Czyż nie wydobywa się ich w kopalniach?

– Można, ale tak się robi dopiero od niedawna. Znalazłem te błyskotki tam, gdzie znaleziono większość ich od czasów Adama i Ewy – na żwirowych dnach niewielkich rzek, które spływają z Hindukuszu, Pamiru i Himalajów. W Tybecie można całkiem nieźle się obłowić. Surowe diamenty wyglądają jak zwykłe otoczaki albo żwir, zwłaszcza gdy pokrywa je warstewka jakiegoś minerału bogatego w żelazo. Gdyby błyszczały, już dawno temu wszystkie by pozbierano, ale niektóre z miejsc, do jakich dotarłem, leżą bardzo, bardzo daleko.