– Daj odpocząć nogom, Alexandrze – powiedziała Ruby. Usadowiła się przy stoliku, prawdopodobnie służbowym, ponieważ wyglądał na porządniejszy i bardziej wypolerowany niż pozostałe meble w saloonie. Wyjęła z bocznej kieszeni sukni płaskie, złote pudełeczko, otworzyła je i podsunęła Alexandrowi.
– Cygaro?
– Wolałbym zacząć od herbaty. Połknąłem pół kilograma kurzu.
Zapaliła cygaro, zaciągnęła się głęboko i wypuściła dym przez nos. Cienkie, jasnoszare smużki, które zawirowały wokół jej głowy, spowodowały u Alexandra bolesny dreszczyk podniecenia, jakiego czasami doświadczał w krajach muzułmańskich, gdy napotkał spojrzenie przyczernionych proszkiem antymonowym oczu jakiejś wyjątkowej piękności. Niektóre kobiety można od stóp do głów owinąć w płótno, a one i tak zdołają pokonać wszelkie próby ujarzmienia. Ruby była jedną z nich.
– Poszczęściło ci się w Kalifornii, Alexandrze?
– Prawdę mówiąc, tak. Wraz z dwoma wspólnikami znalazłem u podnóża Sierra Nevada złotonośną żyłę kwarcu.
– Wystarczająco obfitą, żebyś mógł zostać bogatym człowiekiem?
– Umiarkowanie bogatym.
– Nie roztrwoniłeś wszystkiego, co?
– Nie jestem głupcem – powiedział cicho, błyskając czarnymi oczami.
Zaskoczona, miała zamiar coś powiedzieć, ale właśnie w tej samej chwili otworzyły się tylne drzwi i pojawił się w nich mniej więcej ośmioletni chłopiec z wózkiem, na którym stał duży dzbanek na herbatę w szytym ręcznie futerale, dwie filiżanki z chińskiej porcelany, trochę małych kanapek i ciasto z bitą śmietaną.
Na widok chłopca oczy Ruby błysnęły. Malec był najpiękniejszym dzieckiem, jakie Alexander w życiu widział – egzotycznym, smukłym, pełnym gracji, godności i opanowania.
– To mój syn, Lee – wyjaśniła Ruby, przyciągając chłopca do siebie, żeby go pocałować. – Moje nefrytowe kociątko. Przywitaj się z panem Kinrossem.
– Dzień dobry, panie Kinross – powiedział Lee, uśmiechając się w identyczny sposób jak matka.
– A teraz zmykaj. I to już.
– Widzę, że jesteś mężatką. Zrobiła wyniosłą minę.
– Nie. Nie ma na świecie ludzkiej siły, która zmusiłaby mnie do wyjścia za mąż za kogokolwiek, Alexandrze Kinrossie, nie ma ludzkiej siły! Miałabym dać się zaprząc w jarzmo mężczyzny? Nic z tego! Wolałabym umrzeć!
Jej gwałtowna odpowiedź wcale nie zaskoczyła Alexandra; instynktownie wyczuł, że Ruby jest właśnie taka. Niezależna. Dumna, że jest właścicielką hotelu. Pełna pogardy dla prawowiernych obywateli. Niemniej chłopiec stanowił zagadkę; dziwiła jego ciemna skóra, rozmieszczenie zielonych oczu, czerń prostych, lśniących włosów.
– Czy ojciec Lee jest Chińczykiem? – spytał.
– Tak. To Sung Chow. Na szczęście zgodził się, żeby nasz syn nazywał się Lee Costevan i żeby został wychowany jak Brytyjczyk, to znaczy jak prawdziwy dżentelmen. – Nalała herbaty. – Sung Chow był współwłaścicielem tego hotelu, ale po urodzeniu Lee wykupiłam jego część. Sung wciąż mieszka w Hill End, jest właścicielem pralni, browaru i kilku pensjonatów. Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.
– Mimo to całkowicie powierzył syna twojej opiece?
– Oczywiście. Lee jest mieszańcem, więc nie może być Chińczykiem. Gdy tylko Sung zdobył wystarczająco dużo pieniędzy, napisał do Chin po żonę i teraz ma już z nią dwóch synów, Chińczyków. Jego młodszy brat Sam Wong… Sung to nazwisko, ale Wong postanowił, że będzie się nazywał Sam… jest przepłacanym przeze mnie kucharzem. Jeden z braci musi wrócić do domu, do Chin, żeby udobruchać przodków; wybór padł na Sama. W związku z tym bierze tylko połowę swoich zarobków, a resztę zostawia w banku. Im więcej zabierze do domu, tym chciwsi będą krewni. – Wybuchnęła śmiechem. – Jeśli chodzi o Sunga, do Chin mogą wrócić tylko jego prochy w urnie ze wspaniałym wieńcem w kształcie smoka.
– W takim razie czego pragniesz dla syna, skoro chcesz go wychować na dżentelmena? – spytał, znając los bękartów.
Błyszczące oczy nagle zasnuły się łzami. Ruby zamrugała, pragnąc je powstrzymać.
– Wszystko już starannie zaplanowałam, Alexandrze. Za dwa miesiące Lee wyjedzie. – Ponownie pojawiły się łzy i ponownie zostały opanowane. – Nie zobaczę go przez dziesięć lat. Będzie się uczył w ekskluzywnej szkole w Anglii. Jest to szkoła, w której kształcą się obcokrajowcy: synowie paszów, radżów, sułtanów, wszelkiego rodzaju wschodnich władców, którzy chcą, żeby ich dzieci pobierały nauki w Anglii. Dzięki temu Lee nie będzie się wśród nich niczym wyróżniał – oprócz wyjątkowej mądrości. Jego szkolni koledzy pewnego dnia sami zostaną możnymi tego świata, będą sprzymierzeńcami Wielkiej Brytanii. Liczę na to, że pomogą Lee.
– Masz bardzo duże wymagania w stosunku do tak małego chłopca, Ruby. Ile on ma lat – osiem, dziewięć?
– Osiem, wkrótce skończy dziewięć. – Nalała Alexandrowi filiżankę herbaty i wychyliła się do przodu. – Lee doskonale rozumie swoją sytuację. Wie, jaki jest stosunek do mieszańców, zna moją pozycję, wszystko. Nigdy niczego przed nim nie ukrywałam, ale też nigdy nie pozwoliłam mu się wstydzić. Lee i ja z niezwykłym hartem ducha stawiamy czoło wszelkim uprzedzeniom. Życie bez Lee nie będzie dla mnie życiem, ale zrobię to ze względu na niego. Gdybym próbowała posłać go do szkoły w Sydney albo nawet w Melbourne, ktoś mógłby się dowiedzieć; jeśli będzie w szkole dla zagranicznych rodzin królewskich w Anglii, nikt niczego się nie domyśli. Sung ma kuzyna, Wo Fata, który pojedzie z Lee jako służący i opiekun. Obaj wypływają na początku czerwca.
– Nawet jeśli rozumie swoją sytuację, będzie mu bardzo ciężko.
– Myślisz, że o tym nie wiem? Poradzi sobie – właśnie dlatego, że rozumie. I ze względu na mnie.
– Zastanów się nad jednym, Ruby. Myślisz, że gdy Lee dorośnie, podziękuje ci za to, że w tak młodym wieku pozbawiłaś go matczynej opieki i wrzuciłaś do jaskini lwów, jaką jest angielska szkoła prywatna? Będzie żył wśród bogaczy, świadom, że gdyby jego koledzy dowiedzieli się, kim jest naprawdę, rozerwaliby go na strzępy. Och, Ruby, to ponura perspektywa – powiedział Alexander.
Nie bardzo wiedział, czemu tak zażarcie broni dziecka, które widział zaledwie przez chwilę. Zdawał sobie tylko sprawę, że przyciągało go coś, co w chwili zamyślenia zauważył w oczach chłopca, jakże odmiennych od oczu Ruby.
– Straszny z ciebie nudziarz, wiesz? – Wstała. – Masz konia? Jeśli tak, na tyłach domu jest stajnia. Podprowadź tam swojego wierzchowca i przekaż go Chanowi Hoi. Pasza w Hill End jest droga, więc koń będzie cię kosztował dwa szylingi za dobę. Matyldo, zaprowadź pana Kinrossa do Błękitnego Pokoju. Nie zaszkodzi mu odrobina smutku, ponieważ jest ponurym gnojkiem. – Podeszła do baru. – Kolację dostaniesz, kiedy tylko będziesz chciał – powiedziała, gdy wychodził tylnymi drzwiami za Matyldą.
Błękitny Pokój rzeczywiście był przygnębiająco błękitny, ale duży i wygodny. Alexander nie mógł się pozbyć zwlekającej z wyjściem Matyldy, więc w końcu obszedł ją i poszedł zająć się koniem. Dziewczyna wyraźnie liczyła, że nowy klient zechce skorzystać z nieco szerszego zakresu usług.
W głębi korytarza, w pobliżu Błękitnego Pokoju, była łazienka, wystarczająco dobra jak na Hill End. Ubikacja znajdowała się w drewnianej budce na tyłach domu – w Hill End nie było muszli spłukiwanych wodą! Bez wątpienia woda stanowiła najpoważniejszy problem tego miasta.
Alexander wykąpał się i ogolił, po czym położył się w błękitnym łóżku i zasnął.
Obudził go hałas: hotel ożył, co oznaczało, że większość górników skończyła pracę. Zapalił lampę naftową, włożył świeże skóry i poszedł na kolację. Niezależnie od tego, gdzie prostytutki świadczyły swoje usługi, z pewnością nie robiły tego w skrzydle zajmowanym przez pięciu gości, którzy płacili Ruby za pokoje. Odprowadzając konia do stajni, Alexander zauważył, że kuchnia znajduje się w osobnym budynku, dzięki czemu ewentualny pożar od paleniska nie zagrażał samemu hotelowi. Po jego drugiej stronie było jeszcze jedno skrzydło. Ruby najwyraźniej ma dobry zmysł organizacyjny, szkoda tylko, że jest taka bezwzględna. Biedny chłopiec!